
Porywa kobiety sukcesu. Skrupulatnie aranżuje sceny zbrodni.
I nie zaciera wszystkich śladów…
Doszczętnie spalone ciało znanej prawniczki znalezione w górskim szałasie.
Zwłoki szanowanej przywódczyni kościoła rozpuszczone w beczce ługu.
Śledztwo prowadzi inspektor Luc Callanach. Jest nowy w Edynburgu i nie czuje się tu dobrze po przeniesieniu z francuskiego Interpolu.
Pomaga mu Ava Turner, młoda, energiczna detektyw, której bezkompromisowość nieraz przysparzała problemów.
Morderca porywa kolejne ofiary. Pozostawia kolejne makabryczne wskazówki. Luc i Ava muszą rozszyfrować ich znaczenie, zanim zostanie rozlane więcej krwi. Nie wiedzą, że zbrodniarz wciąga ich w wyrafinowaną grę. Realizuje swój perfekcyjny plan. I wyznacza w nim specjalną rolę Avie…
Nie można się oderwać. Wchodzisz w umysł detektywa i mordercy, i śledzisz z zapartym tchem ich psychologiczny pojedynek.
GOODREADS
HELEN FIELDS przez trzynaście lat była adwokatem od spraw kryminalnych.
Potem została producentem w prowadzonej razem z mężem wytwórni filmowej i pełnoetatową pisarką. W 2016 roku zadebiutowała kryminałem Perfekcjonista – pierwszym w serii z inspektorem Callanachem i detektyw Avą Turner. To wiodący tytuł wiosny 2017 jednego z największych brytyjskich wydawnictw, które kupiło od razu prawa do dwóch kolejnych powieści Helen Fields.
Perfekcjonista Helen Fields wśród najgorętszych tytułów w Wielkiej Brytanii!
Już trzeci tydzień na listach bestsellerów magazynu „The Bookseller”. I pnie się coraz wyżej.
Od dwóch tygodni jest na 3. miejscu!
Rozłożył ciało z niemal ojcowską dbałością, szeroko rozciągnął ręce i nogi, żeby powietrze swobodnie krążyło po jej skórze. Miała twarz ziemistą, ale spokojną, rzęsy odcinające się wyraziście na tle szarości, bezbarwne wargi. Wolał to niż jej wygląd podczas pierwszego spotkania. Nagość szeroko rozłożonego ciała była nieatrakcyjna, ale tak musiało być. Nie może pozostać ani jedna część jej ciała. Ani jeden przejaw jej przeszłości, żadne powiązanie z życiem, z którego odchodziła. To było pod wieloma względami oczyszczenie. Bardzo precyzyjnie ustawił stopę nad środkiem jej lewej kości barkowej i nacisnął całym ciężarem. Poczuł trzaśnięcie, a wstrząs zawibrował w kościach jego nogi. Dopiero kiedy uznał z zadowoleniem, że stos jest perfekcyjnie przygotowany, wyjął z kieszeni spodni mały, jedwabny woreczek. Wytrząsnął na dłoń białe klejnoty i obracał nimi między zręcznymi palcami, ciesząc się z kontrastu między gładkością a ostrością, po czym wrzucał je kolejno w jej usta jak pensy na dobrą wróżbę. Zachował tylko jeden. Szkoda palić tak nieskazitelne dzieło, ale nie można było oszczędzić najmniejszego fragmentu ciała. Przez noc moczył je w środku przyspieszającym spalanie, żartował, że ją marynuje. Zrobił to na wypadek, gdyby ktoś nagle się napatoczył, chociaż nie był aż takim amatorem, żeby coś takiego mogło mu się przytrafić.
Ostatnim pociągnięciem przed wyjściem z kamiennego szałasu było rzucenie na ziemię strzępka zakrwawionego jedwabnego szalika. Położył na nim ciężki kamień i wbił go w grunt. Zgrzytnięcie pocieranej zapałki, skrzyp zardzewiałych zawiasów, szczekanie płomieni pożerających tlen – i po wszystkim. Przeniósł metalowy kij bejsbolowy na rozsądną odległość i przykrył kamieniami. Wcześniej wypolerował go, by usunąć odciski palców, ale pojedyncza smuga krwi na rączce, niewidoczna gołym okiem, czekała na czarne światło, które ją wydobędzie. Jakiś metr dalej rzucił ostatni ząb z dyndającymi lepkimi włóknami dziąsła, potem kopnięciem obsypał go symboliczną warstwą ziemi. Tyle wystarczy.
Krótki marsz, ale niebezpieczny w ciemności, co go spowalniało. Nawet u podnóża wzgórz temperatura powietrza nie sięgała punktu zamarzania wody. Oddechem zamglił ostro świecące gwiazdy nad głową. Pomyślał, że to dla niej świetne miejsce spoczynku. Miała szczęście. Niewielu ludzi opuściło ten świat w tak malowniczym miejscu. Wkrótce Cairngorms znikną za nim we mgle. Kiedy oświetlą je pierwsze promienie słońca, staną się purpurowo-szare na tle nieba, jałowe i skaliste, prawie księżycowe. Patrzył w lusterko, jak wielkie formacje nikną za niewysokimi wzgórzami. Stwierdził, że drugiej wizyty tutaj nie będzie. Pożegnanie na zawsze. Okazało się, że to doskonała lokalizacja.
Od Edynburga dzieliła go nadal ponad godzina drogi, a prognoza przewidywała deszcz. Nie powinien on jednak ugasić ognia. Zanim spadną pierwsze krople, żar będzie taki, że tylko powódź mogłaby powstrzymać destrukcję. Jego priorytetem było jak najszybciej, chociaż z zachowaniem ostrożności, dojechać do domu. Tyle zostało do zrobienia.
Ta kobieta poddała się łatwiej, niż się spodziewał. On by walczył do końca, cały swój gniew i żal skupiłby na stawianiu oporu. Ona prosiła, błagała, a na koniec nieprzekonująco płakała i wyła. Pomyślał, że życie jest tanie, bo ludzie najczęściej nie doceniają jego wartości. On doceniał. Ciągle docierał do granic swoich możliwości, dokładał starań, żeby się uczyć, przekraczać oczekiwania. Spalał się, spragniony wiedzy, jak inni spragnieni są pieniędzy, chciał, żeby nikt mu nie dorównał. To dlatego czuł się zmuszony zabijać. Gdyby nie poświęcił tej ostatniej, zawsze otaczałyby go kobiety niezdolne do usatysfakcjonowania jego intelektu.
Jadąc, słuchał płyty CD z nauką języka. Lubił uczyć się co roku nowego. Tym razem był to hiszpański. Jeden z łatwiejszych, przyznawał przed sobą z poczuciem winy, ale przecież miał wystarczająco dużo innych spraw na głowie. Czyż można się po nim spodziewać, że weźmie się za coś bardziej skomplikowanego, kiedy przeprowadza tyle badań i tyle podróżuje?
– Wychodzi na to, że w ogóle nie mam wolnego czasu. – Królik śmignął z pobocza. Nadepnął na hamulec, nie po to, żeby oszczędzić zwierzę, ale przez zaskoczenie ruchem na skraju pola widzenia. – Cholera! – Był rozkojarzony, znowu mówił do siebie. To oznaka, że jest przemęczony. I zestresowany. Do późna nie kładł się spać, bo toczył spór. Tylko dureń może sądzić, że łatwo jest przekonać inteligentną kobietę, żeby zrobiła to, co dla niej najlepsze. To było wyzwanie, nawet dla człowieka o jego umysłowości. Im kobieta bystrzejsza, tym trudniej. Ale na koniec czeka go nagroda.
Zatrzymał się na przedmieściach Edynburga i napił się ciepławej kawy z termosu. Nie mógł ryzykować pójścia do kawiarni. Mimo że prawdopodobnie nie wzbudziłby zainteresowania – nikt nie ma ochoty gapić się na mężczyznę w średnim wieku, z obwisłym brzuchem i brzydką łysinką – byłoby głupio, gdyby jego podobiznę, powracającego tą trasą do miasta, nagrały kamery telewizji przemysłowej.
Hiszpański głos dźwięczał w tle, dopóki nie trzepnął w wyłącznik. To był wielki dzień, dlaczego nie miałby tym razem pozwolić sobie na przerwę? W domu czeka dama, której trzeba okazać wiele troski i uwagi. Przez jakiś czas nie będzie w stanie wyraźnie mówić. Faktycznie, będzie jej pewnie potrzebna terapia mowy. Na szczęście dla niej, on był utalentowanym nauczycielem w wielu dziedzinach. Niesienie pomocy będzie dla niego przyjemnością i przywilejem.
Inspektor Luc Callanach zastanawiał się, ile czasu minie, zanim skończą się docinki, a one nawet się jeszcze nie zaczęły. To był jego drugi dzień w Szkockim Wydziale Śledczym Policji w Edynburgu. Znalazł się w przygnębiająco szarym, starzejącym się budynku, który w niczym nie przypominał centrum nowatorskich śledztw kryminalnych. Wczoraj przedstawiano go, więc poszło łatwo: tylko briefingi i spotkania ze zwierzchnikami nazbyt świadomymi wagi poprawności politycznej, żeby ośmielali się robić sobie żarciki z jego akcentu albo narodowości. Ci, którzy mieli niższą szarżę od niego, nie będą tacy uprzejmi. To chyba nieprawdopodobne, żeby szkocka policja kiedykolwiek zintegrowała się z detektywem – pół Francuzem, pół Szkotem.
Callanach ustalił termin zebrania. Krótko przemówi i wyjaśni, jak zamierza prowadzić śledztwa i czego oczekuje od swoich podkomendnych. Gdy go zobaczą, już będzie źle – archetypiczny Europejczyk z niesfornymi ciemnymi włosami, brązowymi oczami, oliwkową skórą i orlim nosem. Będzie gorzej, jak tylko otworzy usta. Zerknął na zegarek; wiedział, że już ostrzą swój grupowy dowcip. Każąc im czekać, niczego nie poprawi. I chociaż niezbyt mu zależało na ich opinii, wolał spokojne życie, jeśli tylko była na nie szansa.
– Spokój. Zaczynamy – powiedział, pisząc swoje nazwisko na tablicy. Zignorował sceptyczne spojrzenia. – Dopiero niedawno przeprowadziłem się z Francji i zajmie nam trochę czasu, zanim wzajemnie dostosujemy się do akcentu, więc mówcie wyraźnie i powoli.
Zapadła cisza – taka, że z odległej części pokoju dotarły do niego słowa, które można było zrozumieć jako „ty, kurwa, chyba żartujesz”. Jednak zbyt wielu ludzi tam siedziało, żeby dało się zidentyfikować mówiącego. Zaraz potem rozległy się uciszające głosy, wyraźnie kobiece. Callanach potarł czoło i powstrzymał się od spojrzenia na zegarek, bo był przygotowany i postanowił, że będzie tolerował nieuniknione pytania.
– Przepraszam, panie inspektorze, ale czy Callanach to nie jest szkockie nazwisko? Chodzi o to, że nie spodziewaliśmy się kogoś tak bardzo… europejskiego.
– Urodziłem się w Szkocji i wychowano mnie dwujęzycznie, tyle wam powinno wystarczyć.
– Dwu… co? Czy to jest u nas legalne? – zawołała blondyna ku uciesze kolegów policjantów. Callanach widział, jak blondyna patrzy na innych i czeka na ich reakcję. Zauważył, że starała się zrobić wrażenie, że nie jest gorsza od chłopców. Czekał z miną bez wyrazu, znudzony, aż śmiech ucichnie.
– Spodziewam się regularnych aktualizacji spraw. Hierarchia dowodzenia będzie ściśle przestrzegana. Śledztwo zacina się, kiedy jedna osoba nie informuje innych o tym, co wie. Wyższy stopień nie jest usprawiedliwieniem dla zrzucania winy na podwładnych, a niedoświadczenie nie usprawiedliwia niekompetencji. Przychodźcie do mnie omawiać zarówno postępy, jak i problemy. Jeśli chcecie się skarżyć, dzwońcie do swojej matki. Mamy obecnie trzy sprawy w toku i zostaną wam rozdzielone zadania. Pytania?