Bestsellerowa seria mistrzyni kryminału z wykraczającą poza wszelkie stereotypy inspektor.
Vera Stanhope – ze swoją nadwagą, bałaganiarstwem, swoimi słabościami, demonami dzieciństwa i przeszłości – jest wprost rewelacyjna! „Guardian”
Seria Vera tom 1
„Dłużej tego nie zniosę!” – Pożegnalne słowa Belli Furness nie pozostawiają wątpliwości: popełniła samobójstwo. Nie udźwignęła ciężaru opieki nad sparaliżowanym mężem, z którym mieszkała samotnie na odludnej farmie wśród pustych wzgórz Northumbrii. Tylko Rachael Lambert, która wraz z dwiema innymi specjalistkami prowadzi tu badania ekologiczne przed rozpoczęciem budowy nowej kopalni, nie wierzy w oficjalną wersję śmierci przyjaciółki… Kilka dni później ginie druga kobieta. Ale tym razem to morderstwo…
Do akcji wkracza inspektor Vera Stanhope. Już raz prowadziła tu śledztwo. I wolałaby o nim zapomnieć, ale sprawa sprzed lat ma swój przerażający ciąg dalszy. Wszyscy mogą być w nią zamieszani, każdy ma na sumieniu coś, co chciałby ukryć. Vera musi przeniknąć skomplikowaną sieć wzajemnych powiązań i ułożyć prawdę z zagmatwanych życiorysów trzech kobiet, które łączy jedno: każda dobrze zna znaczenie słowa zdrada…
Przynęta to niezwykle inteligentnie skonstruowany psychologiczny kryminał z misterną intrygą. Wnikliwy, przekonujący i nieodparcie fascynujący! „The Times”
VERA – powieści o niepowtarzalnym nastroju smutku, pustki i samotności odsłaniają głęboko skrywaną prawdę o człowieku. Tu strach trzyma za gardło od pierwszej chwili, a do ostatniej nie sposób odgadnąć, kto zabijał.
Serię VERA zekranizowano jako serial telewizyjny z Brendą Blethyn, dwukrotnie nominowaną do Oscara laureatką Złotego Globu i Złotej Palmy.
ANN CLEEVES to jedna z najwyżej cenionych brytyjskich autorek kryminałów wydawanych w 23 krajach. Jej misternie skonstruowane powieści odsłaniają sekrety zamkniętych społeczności, a każda ze znakomicie sportretowanych postaci jest odrębną zagadką psychologiczną.
Gdyby na mapie Ordnance Survey szukać chaty Baikie, nie dałoby się jej znaleźć, chociaż farma Black Law już jest. Zaznaczona kwadratem i podpisana drobnym drukiem widnieje na mapie numer osiemdziesiąt – „Północne Penniny, Kimmerston i okolica”. Trudno ją wypatrzyć, bo wypada akurat na zgięciu. Szlak odchodzący od głównej drogi wyznacza kropkowana linia, co oznacza drogę publiczną. Na mapie farmę z trzech stron otaczają jasnozielone plamy. Są zadrukowane małymi, wygenerowanymi w komputerze choinkami – to las. Z czwartego boku mapa jest biała, nie licząc brązowych linii konturowych dochodzących aż do strumienia. W tym miejscu strumień jest szeroki, zaznaczony niebieskim paskiem obrzeżonym granatowymi liniami. Linie są zygzakowate jak w dziecięcym rysunku rzeki. To potok Skirl. Zaraz za nim zaczynają się gęsto ułożone poziomice, czyli strome stoki. Szczyty oznakowano symbolami przypominającymi chmurki. To skalne turnie o nazwach Fairburn, Black Law, Hope. Między potokiem a turniami znajduje się brązowy punkt podpisany: „Kopalnia Ołowiu (Nieeksploatowana)”.
Z okna sypialni na farmie Black Law Bella przyglądała się wzniesieniu Fairburn. Szczyty wciąż pokrywał śnieg. Przesunęła wzrok na ciemny zarys lasu i na szare kamienne budynki za obrębem podwórza. Potem odwróciła się od okna do toaletki. Pewną ręką umalowała usta, zacisnęła wargi, po czym lekko przycisnęła do nich papierową chusteczkę. W lustrze widziała odbicie leżącego w łóżku Dougiego. Napotkała jego spojrzenie. Widziała, że zadrgała mu powieka. Pewnie próbował do niej mrugnąć, powiedzieć: No, no, ale ty dzisiaj ślicznie wyglądasz, dziewczyno. Po tym jak dostał udaru, dawali nadzieję, że wróci mu mowa, ale nie wróciła.
– Skoczę do Baikie – powiedziała. – Jeśli zastanę Rachael, pewnie trochę tam posiedzę. Nie masz nic przeciwko, kochanie?
Kiwnął głową, uśmiechnął się połową ust i sprawną dłonią poklepał ją po ramieniu.
– Włączyć ci telewizor?
Znowu kiwnął głową. Nachyliła się i cmoknęła go w policzek.
– To na razie – rzuciła.
W kuchni włożyła kalosze, a czarne lakierki spakowała do torby. Na zewnątrz wschodni wiatr, w którego porywach na podwórzu wirowały resztki siana, zaparł jej dech w piersi.
1
Rachael skręciła z drogi gruntowej i zaraz gwałtownie zahamowała. O mały włos wjechałaby w tarasującą przejazd nową stalową bramę. Któryś z dzierżawców z majątku Holme Park chciał się popisać. Kiedy wysiadła z samochodu, żeby otworzyć bramę, zbłąkana utuczona owca ze skołtunionym futrem i zapaćkanym zadem otarła się nosem o jej kolana. Dziwne, nikt tu nie wypasał owiec aż do końca kwietnia. Stalowa klamka przy bramie była tak zimna, że prawie przymarzała do ręki.
Dojazd był gorszy, niż pamiętała, miejscami nawierzchnię ścinał lód. Jechała bardzo wolno, starając się trzymać pobocza, ale i tak zahaczyła rurą wydechową o kamień.
Po prawie dwóch kilometrach zorientowała się, że wybrała złą przecinkę. Z lasu powinna wyjechać na otwarty teren, powinna już być przy strumieniu. A wylądowała na jakiejś piaszczystej drożynie, niezbyt wyboistej, za to bardzo wąskiej. Iglaki z obu stron nie przepuszczały wieczornego światła. Sunęła dalej z nadzieją, że znajdzie miejsce, gdzie będzie mogła zawrócić, jednak dróżka przechodziła w dwie leśne ścieżki z dachem utworzonym z koron drzew.
Cofnęła się do rozwidlenia. Gałęzie drapały lakier z piskiem, jaki wydaje kreda na mokrej tablicy. Zderzak walnął w zakryty poszyciem kamienny nasyp. Wrzuciła jedynkę i ostro dała do przodu, potem wykręciła. Kiedy dotarła do głównej drogi, było już prawie ciemno, a ona trzęsła się z zimna.
Przy brodzie zatrzymała się, żeby sprawdzić poziom wody. Pięć lat temu w tym miejscu utonął student – wracał do chaty Baikie z nocnego wypadu do pubu. Nagły przypływ przewrócił jego samochód. Światło reflektorów odbijało się od wody, dlatego nie dało się ocenić głębokości. Ponieważ wiosna była prawie bezdeszczowa, Rachael postanowiła zaryzykować. Strugi wody parowały i syczały w zetknięciu z rozgrzanym silnikiem, mimo to dość łatwo przeprawiła się na drugi brzeg.
I znowu drogę zablokowała jej brama, tym razem drewniana. Było za ciemno, żeby mogła coś przeczytać, ale wiedziała, że wisi tam tabliczka z napisem: „Przejazd tylko do farmy Black Law i chaty Baikie”. Zostawiła samochód na luzie i poszła otworzyć bramę. Auto stało na stoku, więc reflektory świeciły w górę, na zbocze. Jej uwagę musiał przyciągnąć jakiś ruch, bo podniosła wzrok i wtedy w blasku świateł zobaczyła zarys postaci, kogoś ubranego jak na pieszą wędrówkę, w goreteksową kurtkę z kapturem. Dostrzegła błysk odbitego światła i domyśliła się, że ten ktoś niesie lornetkę albo aparat fotograficzny. Była przekonana, że to mężczyzna, chociaż z tak dużej odległości mogła się mylić. Nieznajomy odwrócił się i rozmył w mroku.
Miała nieprzyjemne wrażenie, że przez jakiś czas ją obserwował. Pokonując ostatnie kilkaset metrów dzielące ją od chaty, zastanawiała się, kto jest aż tak nierozsądny, żeby chodzić po górach prawie w ciemności.
Postanowiła nie wstępować na farmę. Dougie nie lubił odwiedzin bez zapowiedzi. Bella na pewno usłyszy samochód i – jeśli będzie mogła, kiedy Dougie zaśnie – zejdzie do chaty. W kuchni na farmie się świeciło, jednak zasłony były zaciągnięte. Psy, głośno ujadając, wybiegły ze stodoły na podwórze. Hałas rozszedł się echem po całej okolicy, ale Rachael stwierdziła, że to dobrze. Gdziekolwiek jest, Bella na pewno usłyszy szczekanie. Potem zauważyła światło na piętrze i pomyślała, że Bella prawdopodobnie szykuje Dougiego do snu.
Rachael przejechała uprzątnięte, zamiecione podwórze. Chata Baikie, z której rozciągał się widok na dolinę, stała na końcu drogi. Dom otaczały drzewa, dosadzane przez lata, żeby osłonić budynek przed wiatrami.
Klucz leżał tam, gdzie zawsze, pod ozdobną terakotową doniczką przy tylnym wejściu. W środku Rachael wymacała włącznik światła. Poczuła odór wilgoci, ale wiedziała, że dom jest czysty. Była tu w listopadzie, po tym jak wyjechali stąd ostatni studenci, i wszystko wyszorowała. Odwiedziła ją wtedy Bella z dwiema butelkami wina domowej roboty i urządziły sobie prawdziwą popijawę. Skończyły na farmie, dopijając whisky Dougiego. Rachael spała w pokoju gościnnym – pokoju Neville’a, jak go nazywała Bella, chociaż o ile Rachael się orientowała, Neville od lat nie był na farmie – i obudziła się z najgorszym kacem w życiu. Wtedy jeden jedyny raz nocowała na farmie.
Odkręciła stojącą na zewnątrz butlę gazową, potem przeszła do kuchni wstawić wodę na kawę. Kuchnia była maleńka – dobudówka tak wąska, że dało się jednocześnie dotknąć rękoma przeciwległych ścian. Podłączyła do prądu zardzewiałą lodówkę, zamknęła drzwiczki i odetchnęła z ulgą, gdy usłyszała, że agregat zaczął szumieć. Płomień na palniku syczał, ale czajnik ani trochę się nie nagrzewał. Czekając, aż woda się zagotuje, przeszła do salonu zaciągnąć zasłony, żeby nie wiało. Kiedyś były szare, ale wyblakły od słońca i porobiły się na nich jaśniejsze pasy. Meszek weluru zupełnie się wytarł, tak że teraz całe stały się prawie gładkie. W salonie stały: sofa z indyjską narzutą, którą Rachael rok wcześniej przywiozła z domu, para foteli – je też przydałoby się czymś przykryć, żeby zasłonić plamy, regały z książkami nakrapianymi pleśnią i w jednym rogu szklana gablota, a w niej wypchany lis. Meble wyglądały tak znajomo, że Rachael nie zwracała na nie uwagi. Myślała tylko o tym, żeby się rozgrzać. Nawet w domu panował taki ziąb, że gdy oddychała, z ust ulatywały jej obłoczki pary.
Ruszt w kominku był wyłożony gazetami i podpałką, ale kosz na drewno świecił pustką. Na gzymsie leżało pudełko zapałek, niestety zawilgoconych. Po kilku próbach zapalenia jednej z nich Rachael zwinęła gazetę i poszła ją podpalić od płomienia na kuchence. Przypomniała sobie sposoby, jakich się nauczyła ostatnim razem, i roznieciła ogień. Czajnik zagwizdał, więc wreszcie zrobiła sobie kawę rozpuszczalną – przywiozła ją ze sobą na wszelki wypadek. Wypiła gorący napój przy kominku, pilnując płomienia, aż była pewna, że nie zgaśnie.
Potem wyładowała rzeczy z samochodu i wstawiła na palnik garnek wody. Na kolację planowała zjeść spaghetti, a później zamierzała napić się wina z Bellą. Z koszem na drewno wyszła po polana składowane na tyłach stodoły. Tam stał też traktor i trzymano zrzucone na stertę bele siana. Światło z domu nie docierało tak daleko, więc zabrała ze sobą latarkę. Noc była jasna i mroźna. Gwiazdy na bezkresnym niebie, których nie przyćmiewały światła miasta, wydawały się jaśniejsze niż tam, gdzie mieszka.
Bella zaaranżowała samobójstwo tak skrupulatnie jak wszystko, co robiła w swoim życiu. W świetle latarki jej ciało zwisało z pętli zrobionej z mocnego nylonowego sznura. Twarz miała białą jak kreda. Przygotowała się na tę okazję: umalowała usta i włożyła jedwabną bluzkę, którą Rachael w zeszłym sezonie podarowała jej w prezencie w ramach podziękowań. W czarnych wypolerowanych na glans butach odbijało się światło latarki. Przyciągnęła spod ściany dwie bele siana, wspięła się na nie, żeby zawiązać sznur na stropie. Potem, kiedy była gotowa, odkopnęła tę z wierzchu.
Oczywiście zostawiła list. O tym też pomyślała. Był zaadresowany do Rachael i zawierał przeprosiny, że to ona musi znaleźć zwłoki. „Nie mogłam narazić na to Dougiego, a Ty na pewno sobie poradzisz”. Dalej pisała, że drzwi kuchenne na farmie zostawiła otwarte, więc Rachael bez przeszkód dostanie się do telefonu, nikomu nie przeszkadzając – znowu chodziło o Dougiego. Ale konkretnego powodu, dlaczego się zabiła, nie podała. Wyjaśniła tylko, że po prostu dłużej tego nie zniesie. Wiedziała, że zostanie znaleziona późnym wieczorem, bo kosz na drewno zostawiła pusty. Rachael od zawsze podejrzewała, że Bella jest bardzo sprytna.
Kiedy ją zobaczyła – rozpoznawalną po jedwabnej bluzce, eleganckiej trwałej szmince, ale tak naprawdę zupełnie do siebie niepodobną, bo za życia nigdy nie była tak spokojna – Rachael wpadła w furię. Wręcz oszalała z wściekłości. Miała ochotę potraktować jej ciało jak worek treningowy, walić pięściami po brzuchu. Chciała wspiąć się na siano i spoliczkować białą, pozbawioną życia twarz. Bo Bella była jej przyjaciółką. Więc jakim prawem zrobiła coś takiego, nie omawiając z nią tego wcześniej? A poza tym, ponieważ Rachael słyszała, że projekt ruszy naprzód, czekała na ten wieczór. Myślała, że usiądą razem w chacie i przy butelce wina obgadają nowiny.
Jednak nie uderzyła ciała. Zamiast tego odwróciła się i zaczęła boksować belę z sianem do momentu, aż kostki palców zaczęły jej krwawić.
Dopiero wtedy zdała sobie sprawę z upływu czasu. Wróciła do domu, żeby wyłączyć gaz. Przeklęty płomień był tak słaby, że dopiero po pół godzinie woda się zagotowała.