Bestsellerowa seria mistrzyni kryminału z wykraczającą poza wszelkie stereotypy inspektor.
Vera Stanhope – jedyna w swoim rodzaju inspektor – niezadbana, samotna i obdarzona błyskotliwą inteligencją – za pomocą niezwykłej intuicji wyciąga z chaosu ludzkich namiętności zdawałoby się nielogiczną, lecz słuszną konkluzję. „Publishers Weekly”
Seria Vera tom 4
Inspektor Vera Stanhope znajduje w saunie ciało martwej kobiety. Przez chwilę przelatuje jej przez głowę myśl, że choć raz w życiu ma do czynienia ze śmiercią z przyczyn naturalnych. Ale śmierć nigdy nie jest zwyczajna ani prosta… A na szyi kobiety widnieją ciemne pręgi...
Vera rozpoczyna śledztwo.
Szybko ustala, że ofiarą jest Jenny Lister, kierowniczka miejscowego ośrodka opieki społecznej. Poznaje jej córkę, narzeczonego córki, jego matkę – autorytet lokalnej elity – i koleżankę Jenny z pracy. W tej sprawie przewija się zastanawiająco dużo kobiet… Kobiet niezamężnych, rozwiedzionych, porzuconych, zaniedbywanych. Każda z nich to osobna opowieść: o samotności, milczącym cierpieniu, poczuciu winy.
Każda z nich miała powód, by zabić…
Niepoddająca się żadnym regułom ani konwenansom Vera Stanhope jest jedynym pewnikiem w powieści pełnej prawdopodobnych podejrzanych, niejasnych motywów i ukrytych wskazówek, gdzie nic nie jest tym, czym się wydaje. „Kirkus Reviews”
Seria VERA to wizytówka Ann Cleeves: jej umiejętności zaglądania w duszę pozornie zwyczajnych ludzi i wydobywania gwałtownych emocji, gotujących się latami pod pozornie zwyczajną powierzchnią. Eurocrime
VERA – powieści o niepowtarzalnym nastroju smutku, pustki i samotności odsłaniają głęboko skrywaną prawdę o człowieku. Tu strach trzyma za gardło od pierwszej chwili, a do ostatniej nie sposób odgadnąć, kto zabijał.
Serię VERA zekranizowano jako serial telewizyjny z Brendą Blethyn, dwukrotnie nominowaną do Oscara laureatką Złotego Globu i Złotej Palmy.
ANN CLEEVES to jedna z najwyżej cenionych brytyjskich autorek kryminałów wydawanych w 23 krajach. Jej misternie skonstruowane powieści odsłaniają sekrety zamkniętych społeczności, a każda ze znakomicie sportretowanych postaci jest odrębną zagadką psychologiczną.
Rozdział 1
Vera płynęła powoli. Minął ją starszy mężczyzna w gumowym czepku, wyglądającym jak za mocno naciągnięty kondom. Nie był dobrym pływakiem, ale i tak był szybszy od niej. Ona była ślimakiem basenowego świata. A mimo to niemal mdlała z wysiłku, jakiego wymagało posuwanie do przodu ciężkiego ciała w wodzie.
Nienawidziła czuć wody na twarzy – jedno chlapnięcie i miała wrażenie, że się topi – płynęła więc ostrożną żabką, z podbródkiem parę centymetrów nad powierzchnią wody. Podejrzewała, że wygląda jak wielki żółw.
Zdołała unieść głowę jeszcze wyżej, by spojrzeć na ścienny zegar. Prawie południe. Lada chwila wysportowani, atrakcyjni staruszkowie przyjdą na wodny aerobik. Kobiety z pomalowanymi paznokciami palców stóp, w kwiecistych kostiumach, napędzane przyjemną świadomością, że są ostatnim pokoleniem, któremu wczesna emerytura zapewniła jaki taki luksus. Ryknie głośna muzyka, tak zniekształcona przez wymyślny system nagłaśniający i koszmarną akustykę basenu, że w ogóle nie będzie przypominać muzyki. Młoda kobieta w lycrze zacznie krzyczeć. Verze skóra ścierpła na samą myśl. Przepłynęła już swoje obowiązkowe dziesięć długości. No dobra, osiem. Nie potrafiła się oszukiwać, choćby to była kwestia życia i śmierci. A w tej chwili, z tymi płucami na granicy wytrzymałości, miała wrażenie, że naprawdę od tego zależy jej życie. Więc pieprzyć to! Pięć minut w saunie, supermocna latte i do roboty.
To pływanie było pomysłem jej lekarki. Vera poszła na standardowe badania, przygotowana na standardowy wykład na temat swojej wagi. Zawsze kłamała na temat ilości pochłanianego alkoholu, ale waga była oczywista i nie dało się jej ukryć. Lekarka była młoda, wyglądała wręcz jak dziecko przebrane w szacowne, dorosłe ciuchy.
– Zdaje sobie pani sprawę, że się pani zabija? – Pochyliła się do przodu nad biurkiem, aż Vera zobaczyła z bliska idealną skórę nieskalaną makijażem, poczuła dyskretne, dorosłe perfumy.
– Nie boję się śmierci – odpowiedziała. Lubiła wygłaszać takie dramatyczne oświadczenia, ale to chyba było zgodne z prawdą.
– Nie, no może pani nie umrze. – Lekarka miała czysty głos, choć odrobinę za wysoki, by słuchało się go przyjemnie. – Przynajmniej nie od razu. – I wymieniła wszystkie niemiłe objawy, jakimi mogła zaowocować skłonność Very do folgowania sobie. Stara szkoła, kawa na ławę. – Najwyższy czas na podjęcie paru niełatwych decyzji w kwestii stylu życia, pani Stanhope.
Pani inspektor, miała ochotę powiedzieć Vera. Pani inspektor Stanhope. Choć i tak wiedziała, że jej stopień nie zrobi na tym dziecku żadnego wrażenia.
Tak więc Vera zapisała się do klubu fitness w dużym hotelu za miastem i niemal codziennie udawało jej się wygospodarować godzinkę w ciągu dnia, by przepłynąć dziesięć długości basenu. Albo osiem. Nigdy mniej niż osiem, pomyślała z dumą. Starała się wybierać pory, kiedy klub był pusty. Wczesne poranki i wieczory nie wchodziły w grę. Wtedy szatnię oblegały młode, chude, opalone kobiety, które podłączały się do iPodów i zajmowały wszystkie sprzęty na siłowni. Jakżeby Vera mogła odsłonić swoje łuszczące się od egzemy nogi, swój obwisły brzuch, swój cellulit przed tymi szczebioczącymi, chichoczącymi boginiami? Czasami zaglądała do sali wyglądającej jak nowoczesna izba tortur, pełnej wielkich maszyn i dyszących, wijących się ciał. Mężczyźni błyszczeli od potu i Vera z niejaką fascynacją patrzyła na te śliskie mięśnie, szerokie bary i stopy w sportowych butach tłukące w bieżnie.
Zwykle przychodziła do klubu przed południem – wymykała się z pracy pod pretekstem takiego czy innego spotkania. Specjalnie wybrała miejsce dość oddalone od komisariatu; jeszcze tego by brakowało, żeby rozpoznał ją ktoś znajomy. Nie powiedziała kolegom, że zapisała się do klubu, i choć pewnie czasami czuli od niej zapach chloru, nie byli tacy głupi, żeby to komentować.
Dotarła do brzegu i przystanęła, żeby złapać oddech. Nie byłaby w stanie wyskoczyć w tym miejscu, jak robiła to młodzież. Kiedy brodziła w stronę schodków, ktoś z personelu przesunął linę z bojkami na środek basenu, by odgrodzić miejsce przeznaczone na wodny aerobik. Zdążyła w samą porę.
W saunie pachniało cedrem i eukaliptusem. Para była tak gęsta, że w pierwszej chwili Vera nie widziała, czy jest tu ktoś oprócz niej. Nie przeszkadzało jej towarzystwo kobiet – tutaj przynajmniej nikt nie widział jej brzydoty. Sąsiedzi mogli wyczuwać jej masę, ale nie dostrzegali szczegółów. O dziwo, czuła się bardzo nieswojo, kiedy była tu sam na sam z mężczyzną. Nie chodziło o to, że bała się ataku czy nawet dotyku nie na miejscu, gdyby jakiś wariat zechciał się na to narazić. Od pływalni oddzielały ją tylko wahadłowe drzwi i krzyk na pewno ściągnąłby kogoś z personelu. Zresztą, jakoś nigdy nie przerażali jej pomyleńcy. Przeszkadzała jej wyłącznie intymność sytuacji. Czuła, że gdyby wdała się w rozmowę, mogłaby odsłonić się w sposób, którego później by żałowała. Prawie naga, oszołomiona temperaturą i zapachem – spotkanie w takim miejscu mogłoby doprowadzić do zbyt poufnych zwierzeń, na niebezpieczne terytorium.
Zauważyła, że dzieli saunę z kobietą. Siedziała w kącie z podciągniętymi kolanami, ze stopami opartymi na marmurowej ławie. Głowę miała odchyloną do tyłu i wyglądała na absolutnie zrelaksowaną. Vera pozazdrościła jej. Taka całkowita relaksacja była stanem, który rzadko udawało jej się osiągnąć. Dziecinna pani doktor zasugerowała jogę i Vera poszła na jedne zajęcia, ale stwierdziła, że to potworna nuda. Utrzymywanie jednej pozycji przez całe wieki, leżenie płasko na plecach, kiedy myśli i pomysły kotłują ci się w głowie i podrywają cię do działania, to miało być relaksujące? Vera powoli usiadła na marmurze śliskim od skroplonej pary i chociaż bardzo uważała, wydała odgłos przypominający mokre pierdnięcie. Taktowna sąsiadka nie zareagowała. Vera spróbowała odchylić głowę do tyłu i zamknąć oczy, ale do mózgu natychmiast wtargnęły myśli o pracy. Nie zajmowała jej żadna konkretna sprawa. Od Bożego Narodzenia było wyjątkowo spokojnie. Zawsze jednak było coś do myślenia: jakieś niedające spokoju zastrzeżenia do polityki biurowej, wspomnienie tropu, który powinna była sprawdzić. Właśnie w takich chwilach fizycznego bezruchu jej mózg był najbardziej aktywny.
Otworzyła oczy i zerknęła z zazdrością na kobietę w kącie. Para była jakby mniej gęsta i Vera zauważyła, że jej towarzyszka nie jest w wieku emerytalnym, a dużo młodsza, koło czterdziestki. Krótkie kręcone włosy, gładki, niebieski kostium. Szczupła, z długimi, ładnymi nogami. Dopiero w tej chwili, kiedy ukryty nawiew znów przegonił parę, Vera zorientowała się, że kobieta jest zbyt nieruchoma, jej skóra jest zbyt blada. Obiekt jej zazdrości był martwy.