Bestsellerowa seria mistrzyni kryminału z wykraczającą poza wszelkie stereotypy inspektor.
Vera to jedna z najbardziej interesujących bohaterek literackich. Jej garderoba może być wiecznie w nieładzie, ona sama może często sięgać po drinka, ale żaden przestępca nie może się mierzyć z jej przenikliwością, umiejętnością dedukcji i intuicją. express.co.uk
Seria Vera tom 2
Dziesięć lat temu Jeanie Long została skazana za zabójstwo piętnastoletniej Abigail. Teraz zgłasza się nowy świadek. Ma dowody, które mogą świadczyć o niewinności Jeanie. Tymczasem Jeanie w więzieniu popełnia samobójstwo…
Przez dziesięć lat Emma Bennet usiłowała zapomnieć ten zimowy dzień, w którym znalazła ciało Abigail. I pozbyć się poczucia winy, że gdyby wtedy sprzeciwiła się ojcu, jej najlepsza przyjaciółka nadal by żyła. Teraz zaczyna wątpić, czy naprawdę znała Abigail…
Inspektor Vera Stanhope rozpoczyna śledztwo w małej ponurej, omiatanej wichrem i smaganej deszczem wiosce w Yorkshire. Morderca jest wciąż na wolności. Wśród mieszkańców narasta niepokój. Tylko czy obawiają się zabójcy, czy może bardziej własnej przeszłości?
Vera rozmawia z ludźmi w ich domach, odgaduje i analizuje stare nienawiści i nowe kłamstwa. Zawsze wie, kiedy ktoś kłamie. To dlaczego teraz nie potrafi zrozumieć, co się tu naprawdę dzieje? I co naprawdę wydarzyło się dziesięć lat temu?
Nagle ktoś, kto chciał zerwać z koszmarami przeszłości, pada ofiarą zabójstwa. Dochodzenie Very przybiera przerażający obrót. Pojawia się coraz więcej, coraz bardziej niespodziewanych podejrzanych…
VERA – powieści o niepowtarzalnym nastroju smutku, pustki i samotności odsłaniają głęboko skrywaną prawdę o człowieku. Tu strach trzyma za gardło od pierwszej chwili, a do ostatniej nie sposób odgadnąć, kto zabijał.
Serię VERA zekranizowano jako serial telewizyjny z Brendą Blethyn, dwukrotnie nominowaną do Oscara laureatką Złotego Globu i Złotej Palmy.
ANN CLEEVES to jedna z najwyżej cenionych brytyjskich autorek kryminałów wydawanych w 23 krajach. Jej misternie skonstruowane powieści odsłaniają sekrety zamkniętych społeczności, a każda ze znakomicie sportretowanych postaci jest odrębną zagadką psychologiczną.
Emma siedzi przy oknie sypialni i wygląda na skwer. Jest noc. Wiatr klekocze dachówkami i ze świstem wypada z cmentarza, wypluwając na ulicę puszkę po coli. Tego popołudnia, kiedy zmarła Abigail Mantel, była prawdziwa wichura, i Emma nie potrafi się pozbyć wrażenia, że od tamtej pory wiało bez przerwy, że minęło dziesięć lat sztormów, gradu jak kule karabinowe miotanego o jej szyby, wichur wyrywających drzewa z korzeniami. A przynajmniej od narodzin małego. Od tamtego dnia, ilekroć budzi się w nocy – żeby nakarmić dziecko albo kiedy James wraca późno z pracy – dudnienie wiatru jest wciąż obecne, huczy jej w głowie jak szum muszli, kiedy przykłada się ją do ucha.
James, jej mąż, jeszcze nie wrócił, ale Emma nie czeka na niego. Wbija spojrzenie w Starą Kuźnię, gdzie Dan Greenwood lepi swoje garnki. W oknie widać światło i od czasu do czasu Emmie wydaje się, że widzi cień. Wyobraża sobie, że Dan wciąż pracuje: ubrany w niebieski płócienny kitel, ze zmrużonymi oczami kształtuje glinę silnymi brązowymi dłońmi. Potem wyobraża sobie, że zostawia małego, który mocno śpi opatulony w nosidełku. Widzi siebie, jak wymyka się na skwer. Trzymając się cieni, przechodzi do kuźni, otwiera jedno skrzydło wielkich łukowatych wrót, takich jak w kościele, i staje za progiem. Strop jest wysoko, między wygiętymi belkami więźby Emma dostrzega dachówki. Czuje w wyobraźni żar pieca do wypalania gliny, widzi zakurzone półki pełne niepolewanych
garnków.
Dan Greenwood podnosi wzrok. Twarz ma zarumienioną, a w zmarszczkach na jego czole zgromadził się czerwony pył. Nie jest zaskoczony jej widokiem. Odsuwa się od stołu, przy którym pracuje, i staje przed nią. Emmie przyspiesza oddech. On całuje ją w czoło, a potem zaczyna rozpinać jej bluzkę. Dotyka jej piersi, pieści je i zostawia smugi czerwonej gliny, niczym barwy wojenne. Glina zasycha na jej skórze, piersi twardnieją, zaczynają lekko swędzieć.
Potem obraz blaknie i Emma jest z powrotem w sypialni, którą dzieli z mężem. Wie, że jej piersi są ciężkie od mleka, a nie naprężone od zasychającej gliny. W tej samej chwili mały zaczyna marudzić i na oślep miętosić rączkami powietrze. Emma wyjmuje go z nosidełka i zaczyna karmić. Dan Greenwood nigdy jej nie dotknął i prawdopodobnie nigdy nie dotknie, choćby marzyła o tym codziennie. Zegar na wieży kościelnej wybija północ. James pewnie już wprowadził statek bezpiecznie do portu.
Taką opowieść snuła Emma, siedząc przy oknie swojego domu we wsi Elvet. Bieżący komentarz do jej uczuć, jakby patrzyła z zewnątrz. Zawsze tak było: jej życie jako seria bajek. Zanim Matthew przyszedł na świat, zastanawiała się, czy kiedy urodzi dziecko, stanie się bardziej zaangażowana. Trudno o coś realniejszego niż poród, czyż nie? Ale teraz, przeciągając palec między jego ustami a sutkiem, żeby mały przestał ssać, pomyślała, że to nieprawda. Czuła się z nim równie słabo związana emocjonalnie jak z Jamesem. Czy była inna, zanim znalazła ciało Abigail Mantel? Pewnie nie. Uniosła syna na ramię i pogłaskała po plecach. Chłopczyk chwycił kosmyk jej włosów.
Pokój znajdował się na poddaszu schludnego georgiańskiego domu z czerwonej cegły i z czerwoną dachówką. Dwufrontowy budynek miał dwa saloniki, symetryczną fasadę z prostokątnymi oknami i drzwiami pośrodku. Zbudował go pewien żeglarz prowadzący handel z Holandią, i Jamesowi się to spodobało.
– Podtrzymujemy tradycję – powiedział, oprowadzając ją po pomieszczeniach. – To jak kontynuacja rodzinnego fachu.
Emma pomyślała, że to za blisko domu, za blisko wspomnień o Abigail Mantel i Jeanie Long, i zasugerowała, że gdyby zamieszkali w Hull, byłoby wygodniej ze względu na jego pracę. Albo w Beverley – to przyjemne miasteczko. Ale on stwierdził, że Elvet jest równie dobre.
– Będzie ci miło mieszkać tak blisko rodziców – stwierdził.
Uśmiechnęła się i przytaknęła, bo zawsze tak robiła. Lubiła sprawiać Jamesowi przyjemność. Tak naprawdę nieszczególnie zależało jej na towarzystwie Roberta i Mary. Oczywiście zawsze mogła liczyć na ich pomoc, ale czuła się przy nich zażenowana i, nie wiedzieć czemu, winna.
Przez hurgot wiatru przebił się inny dźwięk – silnika samochodu; skwer omiotły światła, na moment oświetlając bramę kościoła z zaspą suchych liści naniesionych wiatrem. James zaparkował na bruku, wysiadł i mocno trzasnął drzwiczkami. W tej samej chwili ze Starej Kuźni wyłonił się Dan Greenwood. Ubrany tak, jak wyobrażała sobie Emma: w dżinsy i niebieski kitel. Spodziewała się, że Dan dociągnie połówki wielkich dwuskrzydłowych wrót i zamknie je na klucz, który nosi na kółku przypiętym łańcuszkiem do paska. A potem przełoży ciężką mosiężną kłódkę przez żelazne pierścienie przynitowane do obu skrzydeł i wepchnie skobel. Wiele razy obserwowała z okna ten rytuał. Ale Dan przeszedł przez skwer do Jamesa. Jego ciężkie robocze buty głośno stukały o bruk; na ten odgłos James się odwrócił.
Kiedy zobaczyła ich razem, uderzyło ją, jak bardzo się różnią. Dan jest ciemny jak jakiś obcokrajowiec. Mógłby grać czarny charakter w gotyckim melodramacie. A James to blady, uprzejmy Anglik. Nagle zaniepokoiło ją spotkanie tych dwóch, choć bez żadnego powodu. Przecież Dan nie mógł domyślać się jej fantazji. Nie zrobiła niczego, co by ją zdradziło. Ostrożnie uniosła okno, żeby słyszeć ich słowa. Firanki się wydęły. Wiatr o smaku soli wypełnił pokój. Emma poczuła się jak dziecko, które podsłuchuje rozmowę dorosłych, na przykład nauczyciela z rodzicem, dyskutujących o jej postępach w nauce. Żaden z mężczyzn jej nie zauważył.
– Oglądałeś wiadomości? – spytał Dan.
James pokręcił głową.
– Właśnie zszedłem z litewskiego kontenerowca. Pojechałem do Hull, żeby się odmeldować, a potem prosto do domu.
– Czyli nie rozmawiałeś z Emmą?
– Ona też raczej nie śledzi wiadomości.
– Jeanie Long popełniła samobójstwo. Znów odmówili jej zwolnienia warunkowego. To się stało dwa dni temu, trzymali to w tajemnicy przez cały weekend.
James stał z ręką uniesioną do kliknięcia pilotem, żeby zamknąć samochód. Był w mundurze, wyglądał przystojnie i staroświecko, jakby pochodził z czasów, w których zbudowano dom. Mosiężne guziki marynarki połyskiwały matowo w sztucznym świetle. Głowę miał odkrytą, czapkę trzymał pod pachą. Emmie przypomniały się dni, kiedy to na jego temat fantazjowała.
– Nie sądzę, żeby Em się tym specjalnie przejęła. Po tylu latach. Właściwie nie znała Jeanie, w każdym razie niezbyt dobrze. Była bardzo młoda, kiedy to wszystko się działo.
– Zamierzają na nowo otworzyć sprawę Abigail Mantel – powiedział Dan Greenwood.
Przez chwilę panowała cisza. Emma zastanawiała się, co Dan wie o tej historii. Czy ci dwaj rozmawiali też przy innych okazjach, kiedy nie widziała?
– Przez to samobójstwo? – spytał James.
– Przez to, że zgłosił się nowy świadek. Wygląda na to, że Jeanie nie mogła zamordować dziewczyny. – Umilkł na chwilę.
Emma patrzyła, jak pociera czoło szerokimi, krótkimi palcami, jakby próbował zetrzeć zmęczenie. Ciekawe, dlaczego tak się przejmował zabójstwem sprzed dziesięciu lat. A widziała, że się przejmował, leżał bezsennie i gryzł się tym. A przecież nawet nie mieszkał wtedy we wsi. Opuścił dłoń. Na jego skórze nie zostały ślady gliny. Widocznie umył ręce, zanim wyszedł z kuźni.
– Szkoda, że nikt nie powiedział Jeanie, co? – rzucił. – Może by jeszcze żyła.
Nagły podmuch wiatru jakby odepchnął od siebie dwóch mężczyzn. Dan potruchtał z powrotem do kuźni. Volvo zamknęło się z kliknięciem i błyskiem migaczy, James wspiął się po stopniach do drzwi wejściowych.
Emma odsunęła się od okna i usiadła w fotelu przy łóżku. Ułożyła sobie małego na ręce i przystawiła go do drugiej piersi.
Siedziała tak, kiedy wszedł James. Zapaliła małą lampkę obok siebie; reszta dużego poddasza tonęła w cieniach. Matthew skończył jeść i miał zamknięte oczy, ale ona wciąż go trzymała; od czasu do czasu zaczynał ssać przez sen. Po policzku ciekła mu kropelka mleka. Emma słyszała, jak James ostrożnie stąpa piętro niżej; poskrzypywanie schodów przygotowało ją, że zaraz się zjawi. Siedziała opanowana, z uśmiechem na twarzy. Matka i dziecko. Jak na którymś z tych holenderskich obrazów w muzeum, do którego ją zaciągnął. Kupił nawet reprodukcję do domu i kazał oprawić w ciężką złoconą ramę. Widziała, że i on zauważył podobieństwo. Też się uśmiechnął i przez ten uśmiech wyglądał na niesamowicie szczęśliwego. Przemknęło jej przez głowę pytanie, dlaczego nagle zaczął ją bardziej pociągać Dan Greenwood, który często chodził niechlujny i robił sobie cieniutkie skręty z tytoniu.
Delikatnie przełożyła synka do łóżeczka. Wydął usta, jakby ciągle szukał sutka, głęboko westchnął rozczarowany, ale się nie obudził. Emma zapięła klapkę brzydkiego stanika dla karmiących matek i zaciągnęła poły szlafroka. Ogrzewanie było włączone, ale w tym domu wiecznie panowały przeciągi. James schylił się, żeby ją pocałować, i musnął jej usta koniuszkiem języka, równie natarczywy, jak mały domagający się pokarmu. Na pewno miał ochotę na seks, ale Emma wiedziała, że nie będzie naciskał. W żadnym przypadku nie zamierzał narażać się na scenę, a Em ostatnio zachowywała się nieprzewidywalnie. Nie ryzykowałby, że doprowadzi ją do płaczu. Odepchnęła go delikatnie. Na dole nalał sobie szklaneczkę whisky i wciąż miał ją przy sobie. Wypił łyk, po czym odstawił szklankę na szafkę nocną.
– Jak dzisiaj poszło? Dobrze? – spytała, żeby złagodzić swoją odmowę. – Tak strasznie wiało. Wyobrażałam sobie ciebie w tych ciemnościach, na wysokich falach.
Nic takiego sobie nie wyobrażała. Nie dziś. Owszem, kiedy go poznała, marzyła o nim, w wyobraźni widziała, jak James pływa po czarnym morzu. Ale teraz jakimś cudem wyparował z tego cały romantyzm.
– Wiało od wschodu – odparł. – Od morza. To pomogło nam wejść do portu. – Uśmiechnął się do niej czule.
Odetchnęła zadowolona z siebie, że powiedziała to, co należy.
Zaczął się powoli rozbierać, rozluźniając zesztywniałe mięśnie. Był pilotem. Wchodził na statki u ujścia zatoki Humber i wprowadzał je bezpiecznie do portów w Hull, Goole czy Immingham, albo wyprowadzał je z rzeki. Traktował swoją pracę poważnie, czuł odpowiedzialność. Należał do najmłodszych w pełni wykwalifikowanych pilotów pracujących w Humber. Emma była z niego bardzo dumna.
A przynajmniej tak sobie mówiła, ale teraz te słowa przeleciały jej przez głowę zupełnie puste. Starała się bronić przed paniką narastającą w niej od chwili rozmowy mężczyzn na skwerze, wznoszącą się jak wielka fala, która znikąd wyrasta na morzu.
– Słyszałam, jak rozmawiałeś przed domem z Danem Greenwoodem. Co takiego ważnego mieliście do omówienia w środku nocy?
Usiadł na łóżku, bez koszuli; jego ciało pokrywały cienkie, jasne włoski. Choć piętnaście lat starszy od niej, był tak wysportowany, że nikt by się nie domyślił tej różnicy wieku.
– W zeszłym tygodniu Jeanie Long popełniła samobójstwo. No wiesz, Jeanie Long. Córka dawnego sternika motorówki pilotowej w Point. Ta skazana za uduszenie Abigail.
Miała ochotę wrzasnąć: Oczywiście że wiem. Wiem o tej sprawie więcej, niż tobie się kiedykolwiek przyśni. Ale tylko patrzyła na niego.
– To dopiero niefart, fatalny zbieg okoliczności. Dan mówi, że zgłosił się nowy świadek. Policja wznowiła śledztwo. Mogli wypuścić Jeanie.
– A skąd Dan Greenwood ma takie wieści?
Nie odpowiedział. Uznała, że James pewnie myśli już o czymś innym, może o zdradliwym przypływie, o przeładowanym statku, wrogo nastawionym szyprze. Rozpiął pasek i wstał, żeby zdjąć spodnie. Złożył je pedantycznie i powiesił na wieszaku w szafie.
– Chodź do łóżka – powiedział. – Prześpij się, póki możesz.
Pomyślała, że zdążył już wyrzucić z głowy Abigail Mantel i Jeanie Long.