Mrok tej nocy

Mrok tej nocy

Tytuł oryginału: The Darkest Evening
Tłumaczenie: Katarzyna Przybyś-Preiskorn
Ilość stron: 384
Rodzaj: oprawa miękka
Format: 135x205
Data wydania: 2024-04-22
EAN: 9788324183203
Kryminał, thriller, sensacja

Bestsellerowa serii mistrzyni kryminału z wykraczającą poza wszelkie stereotypy inspektor.

Któż nie kocha niedbającej o wygląd ani maniery tej najbardziej przenikliwej i najbardziej ludzkiej inspektor? Vera Stanhope weszła już do grona nieśmiertelnych postaci powieści kryminalnych najwyższych lotów. 
„New York Times”

Seria Vera tom 9
Najmroczniejsza noc w roku. Inspektor Vera Stanhope wraca do domu. Dlaczego pomyliła drogę? Czy to przypadek, czy zrządzenie losu? Na poboczu widzi samochód. Drzwi kierowcy są otwarte. A w środku – małe dziecko. Vera zabiera dziecko, zostawia wizytówkę i jedzie dalej. Dlaczego dociera do Brockburn, podupadłej okazałej rezydencji, którą zna aż nazbyt dobrze?
W Brockburn – huczne przyjęcie: muzyka, śmiechy. Goście nie wiedzą jeszcze, że na zewnątrz leży młoda kobieta. Martwa. Czy to matka dziecka? Czy została zamordowana?
Vera rozpoczyna niebezpieczne śledztwo, w którym przyjdzie jej zaryzykować życie. Brockburn zaczyna ujawniać pogmatwaną przeszłość rodziny Very i bolesne tajemnice… mroczniejsze niż mrok tej nocy.

Ten błyskotliwy, nastrojowy i pogłębiony psychologicznie kryminał to istna uczta dla fanów serii, ale i dla tych, którzy z Verą spotykają się po raz pierwszy. I na pewno nie ostatni!
„Publishers Weekly”.

VERA – powieści o niepowtarzalnym nastroju smutku, pustki i samotności odsłaniają głęboko skrywaną prawdę o człowieku. Tu strach trzyma za gardło od pierwszej chwili, a do ostatniej nie sposób odgadnąć, kto zabijał.
Serię VERA zekranizowano jako serial telewizyjny z Brendą Blethyn, dwukrotnie nominowaną do Oscara laureatką Złotego Globu i Złotej Palmy.

ANN CLEEVES to jedna z najwyżej cenionych brytyjskich autorek kryminałów wydawanych w 23 krajach. Jej misternie skonstruowane powieści odsłaniają sekrety zamkniętych społeczności, a każda ze znakomicie sportretowanych postaci jest odrębną zagadką psychologiczną.

        

        

  

1

Lorna podniosła Thomasa z krzesełka do karmienia i posadziła go sobie na kolanach. Wciąż nie mogła uwierzyć, że istniał naprawdę.
W najmroczniejszym okresie jej choroby ostrzegano ją, że być może nigdy nie urodzi dziecka. A on właśnie zaczął chodzić, stał się centrum jej życia i jej największą miłością. Połaskotała go po brzuszku, by zachichotał i przytuliła go mocno. Zamierzała o niego walczyć każdą dostępną bronią. Stawiła czoła chorobie i wróciła silniejsza, zrobiła to bez niczyjej pomocy, a to było o wiele ważniejsze.
Na zewnątrz było już prawie ciemno, płatki śniegu tańczyły w świetle latarni ulicznych. W sąsiednim domu w oknie stała sztuczna choinka, obwieszona błyszczącymi bombkami. Wkrótce będzie środek zimy, najdłuższa noc w roku. Miała ochotę zostać w domu, podkręcić ogrzewanie i udekorować pokój na Boże Narodzenie. Kupiła kolorowy papier, by zrobić staromodne papierowe łańcuchy i srebrną folię do zrobienia gwiazdek. Może zaprosi rodziców na wino i kruche babeczki z bakaliami. Święta to czas pojednania.
Wiedziała jednak, że świąteczny nastrój będzie musiał poczekać. Wciąż trzymając chłopca na kolanach, założyła mu kombinezon i czerwone kaloszki, a potem posadziła go na podłodze i sama ubrała się do wyjścia. Wzięła klucze z haczyka na kuchennej półce, rozejrzała się po pokoju, na chwilę wybiegła myślą do świątecznych ozdób i prezentów, których jeszcze nie kupiła dla synka, po czym wyszła w zimno.


2

Było ciemno i mroźno, a Vera zaczynała panikować. W połowie drogi do domu zorientowała się, że podróż była błędem. Powinna była posłuchać wszystkich i spędzić noc w Kimmerston, przeczekać zamieć, ale myślała, że wie lepiej. Kpiła z kolegów z powodu ich niepokoju, tłumaczyła im, że taka ekstremalna pogoda to rzadkość na samym początku zimy, nawet tu, na wsi w Northumbrii. Zresztą od kiedy prognozy pogody bywają dokładne?
Kiedy odjeżdżała z komisariatu, prószył lekki śnieżek, a porywy wiatru zmiatały go z ulic, tworząc niewielkie zaspy przy krawężnikach i przed drzwiami sklepów. Teraz, gdy wjechała na wyżynę, rozpętała się śnieżyca, a płatki były tak wielkie i grube, że musiała pochylić się i wypatrywać drogi przez szybę. Nie było żadnych świateł i chociaż jechała terenówką, bała się, że zjedzie z wąskiej drogi. Od kiedy wyjechała z ostatniej wioski, nie spotkała żadnych innych samochodów i teraz czuła się zupełnie osamotniona i zdezorientowała. Jeździła tą trasą niemal codziennie, tłumaczyła swojemu sierżantowi Joe Ashworthowi, że mogłaby ją pokonać z zawiązanymi oczyma, ale teraz zgubiła drogę i czuła się bezradna i przerażona.
Dojeżdżała właśnie do skrzyżowania, więc zmieniła bieg, żeby nie używać hamulców, bo bała się, że wpadnie w poślizg. Był tu drogowskaz, ale nazwy wiosek przykrył śnieg. Wtedy na chwilę ogarnęło ją prawdziwe przerażenie, zupełnie straciła rozeznanie. W świetle reflektorów zobaczyła na poboczu drzewa, cały gąszcz świerków. Pewnie przegapiła skrzyżowanie. Wrzuciła na luz i wysiadła, żeby zetrzeć śnieg z drogowskazu. W jedną stronę droga prowadziła do wioski Sawley Bridge, a w drugą do Kirkhill. Jadąc do Kirkhill, zbliżyłaby się do domu, więc skręciła w prawo. Jechała pod górkę i koła zabuksowały. Śnieg był tu tak głęboki, że zaniepokoiła się, że utknie, ale były w nim już koleiny po jakimś samochodzie, którymi mogła podążać. Jakiś nieszczęsny głupek jechał tędy całkiem niedawno i, jak widać, udało mu się przejechać.
Chyba dotarła na szczyt niewysokiego pagórka. Zobaczyła w dole odległe światło, ledwie widoczne w tej śnieżycy. Pewnie pierwsze domy Kirkhill. W wiosce był pub, zdaje się, że z noclegami i wyżywieniem. Nocowała już w gorszych miejscach. Jej zespół wcale nie musi się dowiedzieć, że zrobiła z siebie idiotkę. Od razu ją to uspokoiło: już czuła, jak ogień rozgrzewa jej kości, a ona smakuje pierwszy kufel piwa. Tylko że za kolejnym zakrętem niemal wjechała w samochód, który zjechał z drogi i zatrzymał się, zanim zdążył uderzyć w drewnianą bramę prowadzącą na jakieś pole. Samochód był biały, niemal niewidoczny w śniegu. Głupkowi jednak się nie udało. Vera powoli przejechała obok i zatrzymała się na drodze. Drzwi po stronie kierowcy były otwarte, jakby ktoś wypadł na zewnątrz. Znalazła latarkę w schowku i wysiadła z land rovera. Wiatr ustał na chwilę i nagle zrobiło się cicho i spokojnie.
Niesiony wiatrem śnieg zasypał wszelkie ślady, ale wyglądało na to, że kierowca był w stanie oddalić się z miejsca zderzenia. W pobliżu nie było żadnych śladów wypadku, zresztą z bliska okazało się, że samochód nie jest uszkodzony. Już miała wrócić do land rovera i pojechać dalej, kiedy usłyszała jakiś dźwięk. Płacz. Oświetliła latarką tył samochodu i zobaczyła malucha przypiętego pasami do fotelika. Dziecko miało na sobie ciepły czerwony kombinezon i czerwone kaloszki. Nie potrafiła odgadnąć jego płci ani wieku. Vera miała niewiele doświadczenia z małymi dziećmi.
– Cześć!
 Starała się mówić wesołym, przyjaznym tonem, ale dziecko zaczęło popłakiwać.
– Jak masz na imię?
Malec ucichł i spojrzał na nią niewzruszenie.
– Gdzie jest twoja mama, kotku?
Cisza. Vera wyciągnęła telefon komórkowy z kieszeni. Brak sygnału. Nic niezwykłego tutaj, na wzgórzach. Pomyślała, że kierowca odszedł, żeby złapać lepszy zasięg i wezwać pomoc. Vera oceniła, że samochód prowadziła kobieta. Drobnej budowy. Siedzenie było przysunięte blisko do kierownicy. Zostawiła dziecko, bo wiedziała, że daleko nie zajdzie, jeśli będzie musiała je nieść. Nawet jeśli maluch, wpatrujący się w Verę z tylnego siedzenia był na tyle duży, że umiał chodzić, nie dałby rady poruszać się w głębokim śniegu. Malutkie czerwone kaloszki były raczej modnym dodatkiem niż praktycznym obuwiem na złą pogodę.
Vera zaniepokoiła się. Czy matka normalnie nie zamknęłaby drzwi, by uchronić dziecko przed przenikliwym wiatrem? Poczuła, jak oddala się perspektywa ognia
w kominku i piwa. Wyjęła fotelik i ulokowała go obok siebie w land roverze, starając się porządnie unieruchomić go na siedzeniu pasem bezpieczeństwa. Okazało się, że wcale nie jest to takie proste. W dzisiejszych czasach rodzicielstwo jest, zdaje się, niezłym wyzwaniem.
Zapisała numer rejestracyjny białego samochodu na paragonie, który zaplątał jej się w torbie, a następnie poszukała czystego skrawka papieru. Skreśliła na niej kilka słów: „Pani dziecko jest ze mną i jest bezpieczne”, dopisała swój numer telefonu i położyła na desce rozdzielczej. Potem zastanowiła się chwilę i dołożyła swoją wizytówkę. Jeszcze tego brakowało, żeby ktoś oskarżył ją o porwanie.
Pojechała dalej, jeszcze wolniej niż poprzednio, mając nadzieję, że w świetle reflektorów uda jej się dostrzec brnącą przez śnieg kobietę. Myślała, że natknie się na nią wcześniej. Zaklęła pod nosem. To potrwa dłużej niż się spodziewała. Przynajmniej dziecko obok niej było spokojne, spało i spokojnie oddychało.
Śnieg zelżał, a potem całkiem ustał. Pomiędzy chmurami pojawił się wąski sierp księżyca w nowiu. Minęła zakręt i nagle zorientowała się, gdzie jest. Długi mur pokryty zamarzniętym bluszczem, dwie kolumny po obu stronach drogi, podjazd, który kiedyś musiał być bardzo okazały, i wyblakły, ośnieżony herb. Ale ona wiedziała, co jest na tej tablicy pod śniegiem. Jedno słowo: Brockburn. Herb należał do rodziny Stanhope.
Światło, które widziała ze wzgórza, musiało pochodzić stamtąd. Przy wejściu zatrzymała się, a wspomnienia napłynęły wzburzoną falą. Ojciec zaciągnął ją tu kilka razy, kiedy był spłukany i chciał, by rodzina w końcu uznała, że on też ma prawo do życia w luksusie. Co roku wpraszali się na przyjęcie przed noworocznym polowaniem. Hector był w swoim żywiole, gawędząc z miejscowymi farmerami, którzy pamiętali go jako chłopca. Czarna owca wróciła do owczarni, by pić whisky z małej plastikowej szklanki, podczas gdy psy zaczynały się niepokoić, a lśniące konie niecierpliwie stępowały przed rezydencją. Pokazywał, że on też wie, co to tradycja.
Rodzina była niezmiennie uprzejma. Ta gałąź klanu używała uprzejmości jako broni masowego rażenia. Mimo to Hector zawsze wracał do domu upokorzony i wściekły. Vera, która nigdy nie czuła się zobowiązana do lojalności wobec ojca, rozumiała punkt widzenia rodziny. Hector był niegrzeczny i wymagający, a podczas ostatnich wizyt zwykle na wpół pijany. Wstydziła się go, a oni byli dla niej mili.
Podczas ostatniej wizyty Vera była mniej więcej piętnastolatką, już z lekką nadwagą, niezgrabną, defensywną. Nie potrafiła sobie przypomnieć, dlaczego ojciec zabrał ją ze sobą. Przecież bez skrupułów zostawiał ją w domu, nawet kiedy była mała. Może był bardziej bardziej podenerwowany tymi spotkaniami, niż jej się wydawało i traktował ją jako swego rodzaju tarczę, albo może myślał, że rodzina będzie bardziej przychylna, jeśli zobaczy, że ma na utrzymaniu córkę. Było wtedy letnie popołudnie, ciepłe słońce napełniało ogród światłem. Siedzieli na tarasie, popijając herbatę i jedząc cienkie kanapki, które znikały po dwóch kęsach. Były też bezy. Nawet teraz Vera mogła sobie przypomnieć te bezy – jednocześnie chrupiące i ciągnące się, intensywną słodycz kontrastującą z delikatną, mdłą bitą śmietaną – pamiętała je lepiej niż osoby siedzące przy stole. W tle gruchały leśne gołębie i cicho dźwięczała muzyka Bacha dochodząca z radia w domu.
Siedziały z nimi trzy pokolenia kobiet: Elizabeth, siwowłosa i smukła żona starszego brata Hectora, Sebastiana; Harriet, efektowna żona bratanka Hectora, Crispina i jej córka Juliet, maluch o blond lokach i przenikliwym spojrzeniu. Mężczyźni, jeśli nawet byli akurat obecni, trzymali się z daleka. Rozmowa, która trwała, pewnie dotyczyła pieniędzy, ale była tak pełna eufemizmów, że Vera nie rozumiała, o co dokładnie chodziło. Poza tym jej uwaga skupiła się na bezach: zastanawiała się, czy bardzo niegrzecznie byłoby wziąć ostatnią, która została na talerzu. Hector jak zwykle wrócił z pustymi rękami, rozgoryczony, przysięgając zemstę przez całą drogę do domu.
Sebastian i Elizabeth od dawna nie żyli. Odszedł też bratanek Hectora, Crispin. Vera widziała nekrolog w miejscowej gazecie, ale nie poszła na pogrzeb: wiedziała, że uroczystość będzie na pokaz, a poza tym nie byłaby mile widziana. Z rodziny pozostały tylko dwie kobiety, Harriet i jej córka Juliet, która teraz już jest dorosła, a nawet w średnim wieku.
Dziecko w foteliku poruszyło się i Vera wróciła do teraźniejszości. Ogrzewanie w land roverze nie działało najlepiej i zaczynało być jej zimno. Skręciła na podjazd. Na śniegu było widać ślady opon; oby nie oznaczało to, że jej eleganccy krewni wyjechali z domu. Na myśl o spotkaniu z nimi ogarniał ją dziwny niepokój, ale w domu był telefon, a może nawet dotarła tam matka dziecka. W pobliżu opuszczonego samochodu nie było innej ludzkiej siedziby. Poza tym, jeśli radzę sobie z mordercami i gwałcicielami, nie dam się przecież zastraszyć paru słabym arystokratom, pomyślała.
Na długim podjeździe stało więcej samochodów, niż się spodziewała. Niektóre były pokryte śniegiem, więc parkowały tam od dłuższego czasu, inne miały czyste przednie szyby. Wyglądało na to, że państwo Stanhope mieli gości. Vera spojrzała na śpiące dziecko, wzięła fotelik i ruszyła w stronę domu.
Widok był jak z bajki. Magiczny. Śnieg ustał, zabłysnął księżyc, niebo było usiane gwiazdami. Przy imponujących, podświetlonych od dołu schodach wyrastał okazały cedr, rozjarzony setkami białych, mrugających lampek. Na parterze nie zaciągnięto zasłon i Vera dostrzegła przez okno ogromną choinkę, udekorowaną na srebrno. Przy kominku gawędziła grupka osób, w większości młodych albo bardzo zadbanych czterdziestolatków, ubranych na galowo, z kieliszkami w dłoniach. Vera spojrzała na zegarek. Dopiero siódma. Chyba za wcześnie na przyjęcie? Może zebrali się tu przed kolacją. Dom był wystarczająco duży, by przenocować ich wszystkich, a ta gałąź rodziny mogła być wystarczająco zamożna, by urządzać wystawne przyjęcia. Nic o nich nie wiedziała. Niektórzy pojawili się na pogrzebie Hectora, ale od tego czasu kontakt się urwał. Zatrzymała się na chwilę, jak Kopciuszek zaglądający do środka: znowu miała piętnaście lat, znowu była wykluczona. Nagle dotarło do niej, że gdzieś istnieje inne, bardziej luksusowe życie, w którym nie ma dla niej miejsca.

Inne książki autora