Złoto drapieżcy

Złoto drapieżcy

Tytuł oryginału: PREDATOR'S GOLD
Ilość stron: 336
Rodzaj: oprawa miękka
Format: 130x205
Data wydania: 2019-02-14
EAN: 9788324168477
Fantastyka

Tom 2 cyklu Zabójcze maszyny filmowanego przez twórców Władcy Pierścieni i Hobbita


Ciąg dalszy światowego bestsellera Zabójcze maszyny przetłumaczonego na 30 języków i zekranizowanego w 2018 roku.


Sześćdziesiąt minut – tyle wystarczyło, żeby zniszczyć ludzką cywilizację.
Tysiące lat później nastała nowa era ruchomych miast. Miasta drapieżcy na gigantycznych gąsienicach przemierzają wyludnioną Ziemię. Polują: atakują, walczą i pożerają się nawzajem.
W tym świecie młody czeladnik i dziewczyna z blizną na twarzy walczą o życie i przyszłość ludzkości.
Dwa lata po zniszczeniu Londynu Tom i Hester wciąż muszą uciekać.
Ich sterowiec, uszkodzony podczas powietrznej walki nad biegunem północnym, w ostatniej chwili ląduje na pokładzie mroźnego i pięknego Anchorage. Lecz to nie jest bezpieczne miejsce. Miasto zdziesiątkowała zaraza. A jego młodziutka władczyni ma jeden szalony cel: dotrzeć do Ameryki, kontynentu uznanego za martwy...


PHILIP REEVE, brytyjski autor kilkunastu książek dla młodzieży i ilustrator, światową sławę zyskał w 2001 powieścią Zabójcze maszyny.
Książka zdobyła Złoty Medal prestiżowej nagrody Nestlé Smarties Book Prize. Philip Reeve został uhonorowany również innymi najwyższymi nagrodami gatunku: Carnegie Medal, Guardian Children’s Fiction Prize, Los Angeles Times Book Award.

Zabójcze maszyny zostały sfilmowane przez twórców Władcy Pierścieni i Hobbita.

1. Skuta lodem Północ


Freya zbudziła się przed świtem. Leżała przez chwilę w mroku, czując, jak miasto sunące po skutej lodem ziemi drży i kołysze się, wprawiane w ruch pracą potężnych silników. Pogrążona w półśnie czekała, aż zjawią się służące i pomogą jej wstać z łóżka. Dopiero po jakimś czasie przypomniała sobie, że wszystkie nie żyją.
Zrzuciła z siebie kołdrę, zapaliła argonowe lampy i omijając rozrzucone po podłodze stosy brudnych ubrań, poszła do łazienki. Już od kilku tygodni zbierała w sobie odwagę, żeby wziąć prysznic, ale tego ranka po raz kolejny skomplikowana aparatura do włączania natrysku ją pokonała. Freyi nie udało się puścić ciepłej wody. W końcu jak zwykle napełniła miskę i umyła twarz i szyję. Pozostał jej niewielki kawałek mydła, który wtarła we włosy, a potem zanurzyła głowę w wodzie. Jej służące użyłyby szamponu, odżywki i rozmaitych pachnących balsamów, ale nie było ich już wśród żywych, a wypełnione dziesiątkami buteleczek i flakonów półki wprawiały Freyę w nieprzyjemne zakłopotanie. Mając tak wielki wybór, postanowiła w ogóle nie wybierać.
Przynajmniej nauczyła się samodzielnie ubierać. Podniosła z podłogi jedną z wymiętych sukni, położyła na łóżku, przyklękła i zanurkowała w nią od dołu. Po krótkiej szamotaninie udało jej się wsunąć ramiona we właściwe rękawy, a głowę w dekolt. Z długą, obszytą futrem kamizelką, którą włożyła na wierzch, poszło jej jeszcze łatwiej, chociaż wciąż nie radziła sobie z guzikami. Służki zawsze zapinały ją szybko i sprawnie, rozmawiając i żartując o nadchodzącym dniu, i nigdy, przenigdy nie zdarzyło im się wetknąć guzika w niewłaściwą dziurkę. Teraz jednak wszystkie nie żyły.
Klnąc pod nosem, Freya mocowała się z zapięciami przez bity kwadrans, a następnie obejrzała w popękanym i zakurzonym lustrze efekt swoich wysiłków. Nie najgorzej, biorąc pod uwagę okoliczności, pomyślała. Może z biżuterią wyglądałaby jeszcze lepiej. Kiedy jednak weszła do garderoby, gdzie trzymała wszystkie ozdoby, odkryła, że większość jej ulubionych klejnotów zniknęła. Ostatnimi czasy z pałacu ginęło mnóstwo przedmiotów. Freya nie miała pojęcia, co się z nimi działo. Nie przejęła się tym jednak. Uznała, że brylantowy diadem i tak nie pasowałby do posklejanych mydłem włosów, a złoty naszyjnik z bursztynami nie prezentowałby się najlepiej na brudnej szyi. Oczywiście mama nie pozwoliłaby jej nigdy pokazać się poddanym bez biżuterii, ale mama też nie żyła.
W pustych i cichych korytarzach pałacu zalegały grube, puszyste jak śnieg warstwy kurzu. Freya zadzwoniła na kamerdynera. Czekając na jego przybycie, stanęła przy oknie i wyjrzała na zewnątrz, na oświetlone szarą poświatą arktycznego poranka oblodzone dachy domów na górnym pokładzie. Posadzka drżała pod jej stopami w rytm pracy olbrzymich tłoków w maszynowni, ale wrażenie ruchu było nikłe, ponieważ miasto podróżowało przez bezkresne śnieżne pustkowia dalekiej Północy. Nie było tu żadnych charakterystycznych elementów krajobrazu. Dookoła aż po horyzont rozpościerała się jedynie biała równina odbijająca blask nieba.
W drzwiach komnaty zjawił się kamerdyner, przyklepując świeżo upudrowaną perukę na głowie.
– Dzień dobry, Smew – powitała go Freya.
– Dzień dobry, Wasza Promienistość.
Na chwilę owładnęła nią chęć zaproszenia kamerdynera do sypialni i powiedzenia mu, żeby zrobił coś z tym całym kurzem, bałaganem i zaginioną biżuterią; żeby pokazał jej, jak korzystać z prysznica. Jednak kamerdyner był mężczyzną i wpuszczenie go do prywatnych apartamentów margrabiny oznaczałoby złamanie pradawnej tradycji. Zamiast tego powiedziała to samo, co każdego ranka:
– Możesz odprowadzić mnie do jadalni, Smew.
Jadąc z nim windą na niższe piętro, wyobraziła sobie własne miasto mknące po lodowcu niczym mały czarny żuczek idący po olbrzymim białym talerzu. Pytanie brzmiało: dokąd? Właśnie tego pragnął się dowiedzieć Smew. Spostrzegła to w jego twarzy, w sposobie, w jaki na nią zerkał. Również Rada Nawigacyjna domagała się tej informacji. Ciągła ucieczka przed wygłodniałymi drapieżnikami nie mogła trwać wiecznie i nadszedł czas, by Freya ujawniła, jaka przyszłość czeka jej miasto. Od tysięcy lat ludność Anchorage oczekiwała od domu Rasmussenów takich decyzji. W końcu kobiety z rodu Rasmussenów były wyjątkowe. Czyż nie rządziły Anchorage od czasu, gdy rozpętała się wojna sześćdziesięciominutowa? Czyż Bogowie Lodu nie przemawiali do nich, gdy śniły, i nie podpowiadali im, jaki szlak powinno obrać miasto, by spotkać uczciwych partnerów handlowych, uniknąć zdradliwych lodowych pułapek i drapieżców?
Lecz Freya była ostatnią potomkinią rodu, a Bogowie Lodu wcale z nią nie rozmawiali. Ostatnimi czasy w ogóle mało kto się do niej odzywał, a jeśli już, to tylko po to, by jak najłagodniej i najuprzejmiej zapytać o kierunek podróży. Dlaczego zwracacie się z tym akurat do mnie?! – chciała czasami krzyknąć. Jestem tylko zwykłą dziewczyną! Nie prosiłam o tytuł margrabiny! Zdawała sobie jednak sprawę, że poddani nie mogą się zwrócić do nikogo innego.
Dzisiaj w końcu udzieli im odpowiedzi. Choć wątpiła, by jej słowa spotkały się z radosnym przyjęciem.
Śniadanie zjadła w samotności, siedząc na krześle z wysokim oparciem przy długim czarnym stole. Zgrzyt noża o talerz i brzęk łyżeczki w filiżance z herbatą brzmiały nienaturalnie głośno w otaczającej ją ciszy. Z okutych półmrokiem ścian spoglądały na nią portrety szlachetnych przodków. Odnosiła wrażenie, że ich twarze krzywią się z lekkim zniecierpliwieniem, jakby oni także czekali na decyzję, jaką powinna podjąć.
– Nie martwcie się – szepnęła do nich. – Już wiem, dokąd pojedziemy.
Kiedy śniadanie dobiegło końca, do jadalni wszedł szambelan.
– Dzień dobry, Smew – powitała go.
– Dzień dobry, Zorzo Śnieżnych Pól. Rada Nawigacyjna oczekuje na spotkanie z Waszą Promienistością.
Freya skinęła głową, szambelan otworzył drzwi i wprowadził członków rady. Kiedyś było ich dwudziestu trzech, ale teraz zostali tylko pan Scabious i panna Pye.
Windolene Pye, wysoka, prosto trzymająca się kobieta w średnim wieku, nosiła włosy spięte w spłaszczony kok przypominający drożdżówkę. Kiedyś pracowała jako sekretarka świętej pamięci Głównego Nawigatora i zdawała się dość dobrze orientować w jego mapach i wykresach, ale w obecności margrabiny robiła się nerwowa i dygała uniżenie za każdym razem, gdy Freya choćby kichnęła.
Drugi członek rady, Søren Scabious, bardzo się od niej różnił. Jego rodzina zarządzała maszynownią niemal od chwili, gdy miasto stało się pojazdem, i Scabious był jedynym obywatelem, którego Freya mogła jeszcze uznawać za równego sobie. Gdyby życie w Anchorage toczyło się normalnie, następnego lata wyszłaby za mąż za jego syna, Axela – margrabina często wybierała na małżonka inżyniera, żeby zyskać sympatię robotników z maszynowni. Jednak nic nie było już takie jak dawniej, a Axel nie żył. Freya cieszyła się w duchu, że pan Scabious, zgorzkniały, milczący ponurak, nie zostanie jej teściem. Jego czarne żałobne szaty wtapiały się w mrok jadalni niczym kamuflaż, a trupioblada twarz zdawała się unosić w powietrzu niczym nocne widmo.
– Dzień dobry, Wasza Promienistość – powiedział, kłaniając się sztywno, podczas gdy panna Pye dygnęła, trzepocząc rzęsami i oblewając się rumieńcem.
– Jaka jest nasza pozycja? – zapytała Freya.
– Och, Wasza Promienistość, obecnie znajdujemy się siedemset kilometrów na północ od gór Tannhauser – zaświergotała panna Pye. – Jedziemy po mocnym, grubym morskim lodzie, a w pobliżu nie zauważono żadnego innego miasta.
– Maszynownia oczekuje na instrukcje, Zorzo Śnieżnych Pól – oznajmił Scabious. – Czy życzy sobie Wasza Promienistość zawrócić na wschód?
– Nie! – wzdrygnęła się Freya, przypominając sobie, jak niewiele brakowało, by zostali tam pożarci. Gdyby skręcili teraz na wschód lub udali się na południe, żeby pohandlować z innymi osadami na obrzeżach lodowca, Archangielsk na pewno by się o wszystkim dowiedział, a jej miastu nie udałoby się drugi raz uciec przed tym wielkim drapieżnikiem. Tym bardziej że załoga maszynowni była niekompletna.
– Może powinniśmy skierować się na zachód, Wasza Promienistość? – zasugerowała niepewnie panna Pye. – Kilka małych osiedli zimuje na obrzeżach Grenlandii. Może udałoby się trochę z nimi pohandlować.
– Nie – odrzekła stanowczo Freya.
– W takim razie może Wasza Promienistość ma na myśli jakąś inną trasę? – dopytywał się Scabious. – Czy bogowie przemówili do Waszej Promienistości?
Freya przytaknęła z powagą. Tak naprawdę pomysł, który zamierzała wyjawić, kołatał się jej po głowie od miesiąca albo dłużej i nie uważała go za dar od któregokolwiek z bogów. Uznała po prostu, że tylko w jeden sposób uda się ocalić Anchorage przed zarazami i drapieżcami raz na zawsze.
– Kurs na Martwy Kontynent – oświadczyła. – Wracamy do domu.