Zielona Burza część 2

Zielona Burza część 2

Tytuł oryginału: A Darkling Plain (część 2)
Tłumaczenie: Katarzyna Przybyś-Preiskorn
Ilość stron: 258
Rodzaj: oprawa miękka
Format: 135x205
Data wydania: 2020-03-12
EAN: 9788324171866
Fantastyka

Druga część czwartego tomu Zabójczych maszyn światowego bestsellera zekranizowanego przez twórców Hobbita i Władcy Pierścieni

Londyn legł w gruzach, ale część jego mieszkańców przeżyła i stworzyła nową technologię, która może odmienić oblicze zniszczonej przez miasta planety. Wolf Kobold pragnie wykraść ich wynalazek i wykorzystać go jako nową, niezwyciężoną broń, tym bardziej że wojna światowa wybucha z nową siłą. Żadna z walczących stron nie spodziewa się jednak  potężnego ataku z powietrza,  który zmiata z powierzchni ziemi ruchome miasta na równi z armiami statyków.
Hester i Tom  znowu wkraczają do akcji...

PHILIP REEVE, wybitny brytyjski autor kilkunastu książek dla dzieci i młodzieży i ilustrator. Światową sławę zyskał powieścią Zabójcze maszyny. Książka została przetłumaczona na 30 języków i obsypana nagrodami. Zdobyła m.in. Złoty Medal prestiżowej nagrody Nestlé Smarties Book Prize.

Zabójcze maszyny zostały sfilmowane przez twórców Władcy Pierścieni i Hobbita.

Rozdział 1

PAMIĘTNIK Z LONDYNU

19 czerwca

Od ucieczki Wolfa Kobolda minęło siedemnaście dni. Zdaje mi się, że już nikt o nim nie pamięta. Ja też, przynajmniej przez większość czasu. Angie tak samo. Głowa już jej nie boli, a guz znacznie się zmniejszył. Większość uważa, że nie uda mu się przedrzeć piechotą taki kawał przez terytorium Zielonej Burzy i wrócić do Harrowbarrow. Zresztą, nawet gdyby tego dokonał, nie da rady sprowadzić swojego miasta tu, na wschód. Nie pożre Nowego Londynu, a już na pewno nie przed wybuchem wojny. Ale praca nad nowym miastem nabrała jeszcze większego tempa, tak na wszelki wypadek.

Kiedy dowiedziałam się, co ci ludzie budują, z początku myślałam, że to jacyś szaleńcy. Ale kiedy się widzi, jak ciężko wszyscy tu pracują i jak bardzo wierzą w to swoje zwariowane miasto, które powstało w marzeniach tutejszych Inżynierów, można sobie wyobrazić życie w Anchorage, gdy Freya Rasmussen postanowiła poprowadzić je po lodzie do Ameryki. Tamten pomysł był przecież tak samo szalony. Na pewno mnóstwo ludzi nie wierzyło, że się uda. Jestem tego pewna. Moja mama była tak o tym przekonana, że ujawniła trasę miasta ludziom z Archangielska, bo nie mogła namówić taty, żeby stamtąd odlecieć. Tylko że w końcu się udało i okazało się, ze to ona nie miała racji, prawda? Nie chcę być taka sama jak ona, więc postanowiłam uwierzyć, że Nowemu Londynowi też się wszystko uda.

Tak czy owak, tata pomaga, ile tylko może. Z początku chciał pomagać Inżynierom, ale maszyny panny Childermass tak się różnią od wszystkich innych, że chyba tylko im wchodził w drogę. Wtedy przyłączył się do mężczyzn ściągających wraki i pozostałości różnych urządzeń do hangaru. Zamieniłam wtedy na boku parę słów z doktor Childermass i opowiedziałam o jego chorym sercu. Ona z kolei porozmawiała z Chudlei­ghem Pomeroyem, a on wytłumaczył tacie, że Nowy Londyn koniecznie powinien mieć swoje Muzeum. Chodzi o to, żeby jego mieszkańcy nigdy nie zapomnieli o dawnym Londynie i o jego upadku, nawet jeśli na pokładzie swojego nowego miasta zawędrują na krańce świata.

„A ponieważ nikt z nas nie ma teraz na to czasu, Tom, to może ty byś zechciał zająć się stworzeniem muzealnych zbiorów?”, zapytał. W ten sposób tata został Głównym Historykiem i przez całe dnie wędruje po hałdach pełnych zardzewiałych części, poszukując artefaktów, dzięki którym przyszłe pokolenia będą mieć jakie takie pojęcie o tym, czym niegdyś był jego Londyn. Gromadzi różne szpargały, poczynając od starych kratek ściekowych i łączników między wspornikami, a kończąc na figurce bogini Clio pochodzącej z czyjegoś domowego ołtarzyka.

Ja w międzyczasie chodzę na patrole z innymi młodymi londyńczykami. Pan Garamond z początku był temu bardzo przeciwny, ale pan Pomeroy powiedział mu, żeby przestał być takim zas… durniem. Angie i jej kumple są całkiem mili. Byli w szoku, kiedy się dowiedzieli, że brałam udział w prawdziwej bitwie, widziałam Łowców, bomby-wirówki i mnóstwo innych rzeczy. Nie powiedziałam im tylko, jak strasznie się wtedy bałam, bo mogłabym osłabić ich morale. W każdym razie chodziłam już po głównym gruzowisku, i to nie raz. Jest niesamowite, szczególnie w nocy, ale Angie, Cat i reszta oddziału są naprawdę w porządku. Dali mi nawet kuszę na wypadek ataku. Nie jestem pewna, czy dałabym radę kogoś z niej zastrzelić, ale dodaje mi trochę odwagi.

Tak naprawdę, to chciałabym dostać jedną z tych elektrycznych strzelb, które Inżynierowie wymyślili do walki z Łowcami, tylko że nie ma ich tu dużo, więc tylko najbardziej zaufani żołnierze pana G. mają do nich dostęp – to znaczy Saab, Cat i inni. Przez ostatnich kilka dni węszyło tu mnóstwo skrzydlatych Łowców Zielonej Burzy. Dzwon alarmowy w Przykucu dzwonił bez przerwy, ostrzegając ludzi, żeby się pochowali, bo na niebie kołuje jakiś zapchlony zdechły myszołów i ma nas na oku. Przeważnie się nimi nie przejmowaliśmy, tylko kiedy któryś za bardzo zbliżał się do Porodówki, chłopcy ze stanowisk obserwacyjnych zestrzeliwali go za pomocą elektrycznych strzelb. Powywieszali je teraz przed Przykucem: jest ich z pół tuzina, wszystkie osmalone, a miejscami spalone na węgiel.

Mają jeszcze jeden sposób, żeby się ich pozbyć, ale jest bardziej niebezpieczny. Angie i jej przyjaciele zrobili sobie z tego sport. Kiedy w zeszłym tygodniu byłyśmy na patrolu, zobaczyłyśmy nad sobą skrzydlatego Łowcę. Przestraszyłam się, że nas zaatakuje, ale Angie powiedziała, że one tego nie robią – to tylko szpiedzy. I że da mu nauczkę za wtykanie nosa w nie swoje sprawy.

Ruszyłyśmy ostro przed siebie i po chwili zorientowałam się, że idziemy na środek gruzowiska, w miejsce zwane Elektryczną Ścieżką. Do tej pory zgadzałam się z Wolfem co do tych całych chochlików – że to po prostu bajki. Ale teraz, w środku Londynu, gdzie wszystko jest popalone i stopione, przestałam być tego taka pewna. Spytałam Angie, czy jesteśmy bezpieczne, a ona odpowiedziała, że można tak powiedzieć. Niezbyt mnie to uspokoiło, ale poszłam dalej, bo mogłaby pomyśleć, że stchórzyłam.

Po chwili weszłyśmy na szczyt pagórka i przed nami otworzyło się coś w rodzaju sporej doliny, rozciągającej się w samym środku gruzowiska. Wyglądała całkiem przyjemnie, bo na jej dnie utworzyły się jeziorka, a wokół nich rosły drzewa. Tylko że złom po obu jej stronach był dziwnie poskręcany i osmalony. Angie mówi, że w tym miejscu upadł rdzeń MEDUSY, wypalając sobie drogę przez siedem poziomów Londynu, i dlatego tu jest jej najsilniejsze oddziaływanie. Nie wiem, czy to prawda. Zresztą, ledwie rzuciłam okiem, Angie wepchnęła mnie w rozpadlinę osłoniętą zwisającym bluszczem.

– Kryj się – powiedziała. Głupi skrzydlaty Łowca nas nie zauważył i zaczął szybować nad doliną. Tylko że nie uleciał nawet dwudziestu metrów, kiedy z ruin wystrzeliła rozwidlona błyskawica i spaliła go na popiół. Słowo daję. Nic z niego nie zostało, oprócz smugi dymu i paru osmalonych piór, które uleciały z wiatrem!

Po tym wszystkim byłam trochę rozdygotana, jak sobie pomyślałam, co by się stało z naszą „Jenny”, gdybyśmy tamtego dnia polecieli wzdłuż Elektrycznej Ścieżki.

 

P.S. Saab Peabody chciał się ze mną umówić na randkę. Powiedziałam, że muszę się zastanowić. On na to, że tego się spodziewał i że gdzieś na Podniebnych Szlakach czeka na mnie mój chłopak. Powiedziałam że raczej tak. Zgłupiałam czy co? A teraz czas spać, bo robi się późno, a jutro jest wielki dzień – próbny rozruch nowego miasta.