Wyprawa goblinów

Wyprawa goblinów

Tytuł oryginału: Goblin Quest
Tłumaczenie: Julia Wolin
Ilość stron: 304
Rodzaj: miękka
Format: 130x205
Data wydania: 2020-09-21
EAN: 9788324172511
Fantastyka dla młodzieży
Bestseller

„Połączenie Pratchetta z Tolkienem”
„The Times”

Tom 3 tryskającej humorem serii fantasy autora światowych bestsellerów Zabójcze maszyny sfilmowanych przez twórców Hobbita i Władcy Pierścieni


Gobliny mają gościa. Książę Rhind ma misję i zamierza zasłużyć na upragnione miejsce w Bastionie Bohaterów.
Skarper i inne gobliny wiedzą, że plan księcia jest fatalny, nawet, jeśli nie do końca rozumieją, dlaczego. Czeka ich własna wyprawa, bo muszą go jak najszybciej powstrzymać. Jednak Rhind nie zamierza pozwolić, by stanęła mu na drodze gromada nieokrzesanych goblinów.

GOŚĆ W DOM

AAAAAAA!

Skarper wiele razy słyszał odgłos, który tego ranka odbił się echem po całym Clovenstone. Co więcej, sam go wielokrotnie wydawał, zazwyczaj, gdy przed czymś uciekał albo spadał z wielkich wysokości ku Pewnej Śmierci. Ale dzisiaj nic go nie goniło ani z niczego nie spadał. Przeciwnie, spacerował w słońcu i zbierał grzyby.

Po długiej, ciężkiej zimie i chłodnej wiośnie do Clovenstone nareszcie przyszło lato. Śnieg, który od dawna pokrywał ruiny starej twierdzy, nareszcie stopniał, choć na wyniosłych szczytach Gór Kościanych wznoszących się na wschodzie, za murami, pozostały jeszcze białe czapy. Gdy Skarpera obudziły promienie słońca zakradające się do jego gniazda w Czarnym Szponie, przypomniało mu się, jak bardzo lubi jeść na śniadanie smażone grzyby i w chwilę potem zbiegał z Murów Wewnętrznych na trawnik, żeby sprawdzić, czy jeden czy dwa egzemplarze wytknęły już może swoje grzybowe łebki spod ziemi.

Okazało się, że tak! Były to pękate, żółtawo-białe purchawki, które gobliny z Clovenstone nazywały pierdziochami glebowymi. Skarper je uwielbiał i z pełnymi kieszeniami miał już wracać do domu, kiedy usłyszał ten dziwny, nowy dźwięk.

– AAAAAA!

Głos stawał się coraz wyraźniejszy.

Skarper się rozejrzał, ale nie wypatrzył niczego ciekawego. Poruszała się tylko trawa rosnąca między ruinami budynków.

– …AAAAAAAA!

Skarper podniósł głowę. Co to było, tam, na samym szczycie nieba? Ta czarna plamka, na której w oślepiającym słońcu trudno było skupić wzrok, zwłaszcza goblinowi, którego oczy nawykłe były do mroku. Jakiś owad? Ptak? Wyglądało na to, że plamka ma dwa młócące w powietrzu ramiona i dwie wierzgające w amoku nogi. Wyglądało na to, że to człowiek…

Spadający człowiek.

– …AAAAAAA!!!!

– Rety kotlety – pisnął Skarper.

Ruszył biegiem, ale zmienił zdanie i pomknął w przeciwną stronę. I to był błąd. Człowiek wylądował na nim z głuchym ŁUPNIĘCIEM.

Gobliny nazywały ludzi mienczakami, ale okazało się, że kiedy spadają z wysoka, nie ma mowy o miękkości. Ze Skarpera zostałby naleśnik, gdyby przypadkiem nie stał na miękkiej i podmokłej ziemi. A ponieważ stał, spadający człowiek wgniótł go głęboko w ciapowaty mech.

– Uch – odezwał się po chwili mienaczak. – Aua, moja głowa! – dodał. – I moje żebra. I mój łokieć.

– A ja to co? – wystękał spod niego Skarper stłumionym głosem. – Co z moim…? Z moim mną?

Mienczak nie zdawał sobie sprawy, że twarde, kanciaste coś, na czym wylądował, było goblinem. Z przechodzącym we wrzask jękiem: „Moje kolano!” poderwał się na równe nogi i dobył miecza.

– Zabieraj ręce, plugawy goblinie! – zakrzyknął.

Skarper wygramolił się z dziury w kształcie Skarpera, którą zrobił, lądując w miękkiej ziemi.

– Nawet cię nie dotykam. A nawet gdyby, to mam łapy, a nie ręce – wyjaśnił i zerknął z rozpaczą na swój ogon. Było na nim już jedno zgrubienie w miejscu dawnego, źle złożonego złamania, a teraz dojdą dwa kolejne. – I w ogóle za kogo ty się masz? – spytał. – Jak można tak na kogoś spadać? Odbiło ci?

– Książę Rhind z Wełnostanu – przedstawił się mienczak, a potem się wyprężył i uniósł dumnie brodę, jakby żywił przekonanie, że Skarper musiał o nim słyszeć i zaraz omdleje z wrażenia. Był całkiem przystojnym mienczakiem, uznał Skarper, chociaż pyzatym. Miał różową twarz i włosy w odcieniu piasku. Strój, obecnie pokryty równą warstwą błota, był kosztowny, filc zadziwiał misternym haftem, a łuskowa zbroja olśniewała. – A jeśli chodzi o to, co mnie sprowadza – kontynuował książę Rhind – jest to długa i zadziwiająca historia…

Zanim jednak zdołał ją choćby rozpocząć, z nieba opadła puszysta biała chmurka, zawisła na wysokości jego twarzy i zaczęła się ze świstem kołysać.

– No hejka! – zaćwierkała chmura.

– Mogłem się domyślić – jęknął Skarper.

Oczywiście to nie chmura we własnej osobie powiedziała „no hejka” (to by było głupie). Mówiły chmurzanny. Efemeryczne, przejrzyste podniebne duchy, które siedziały na chmurze i niespokojnie się przyglądały księciu Rhindowi.

– Wszystko w porządku, najsłodszy książę? – gruchały dalej. – Kiedy powiedziałyśmy, że zobaczysz Clovenstone, jeśli się wychylisz nad krawędzią chmury, nie chodziło nam o to, że masz się rzucić głową w dół.

– Niechże uspokoją się wasze serca, najsłodsze podniebne panny! – zapewnił dziarsko książę. – Nie doznałem żadnego uszczerbku. Całe szczęście mój upadek złagodził goblin.

– Ja bym tam o szczęściu nie mówił – mruknął Skarper. – Po coście go tu ściągnęły?

Ale chmurzanny tylko wymownie pociągnęły nosami i z wyższością spojrzały w inną stronę. Nie lubiły goblinów.

– Przybyłem w poszukiwaniu upadłej twierdzy Clovenstone – ogłosił książę Rhind. – Doszły mnie słuchy, że w jej murach spoczywa skarb, nieodzowny mi w mej niebezpiecznej misji. Te łaskawe panny zaproponowały, że mnie tu podrzucą.

– Znalazłeś Clovenstone, tyle ci powiem – rzucił Skarper. – Ale to już nie jest upadła twierdza.

– Nie da się ukryć… – Książę się rozejrzał wśród ruin i minę miał niepyszną.

Chmurzanny fruwały wokół niego, chichotały jak najęte i obsypywały go drobnym gradem w kształcie serduszek z takimi napisami jak „NASZ CI ON” i „LOVE”.

– Ale macie tu skarbce, prawda? – spytał. – Powiedziano mi, że tak.

– Są, ale za murami. Chociaż nie trzymamy w nich skarbów.

– A co?

– Głównie to ser.

– Ser?

– No ser. Nie słyszałeś o Clovenstońskim Niebieskim? Robimy go tutaj. Jest bardzo popularny – wyjaśnił Skarper i wyżął buty z bagiennej wody, a potem przekrzywił głowę i przyjrzał się księciu Rhindowi z Wełnostanu. Nie wyglądał mu na zły gatunek mienczaka. I pewnie nie był nawet groźny, jeśli tylko na nikogo nie spadał, a tego też prawdopodobnie nie miał w zwyczaju, bo wyglądało to na nieszczęśliwy wypadek.

– Chodź ze mną, poznasz Henwyna i wszystkich – zaproponował, choć niepewnie.

Książę Rhind pokiwał głową, też bez przekonania.

– Wszystkich…? No tak… – Wydawało się, że nie chce zbyt wiele powiedzieć Skarperowi. bo pewnie jak większość mienaczaków nie ufał goblinom. W końcu orzekł: – Dobrze, zabierz mnie do Henwyna, goblinie, abym mógł podzielić się z nim prawdą o mojej wielkiej wyprawie. Mam tylko nadzieję, że to, czego szukam, wciąż tu jest, bo widzę, że wiele się w Clovenstone zmieniło.