Auris

Auris

Tytuł oryginału: Auris
Tłumaczenie: Rafał Sarna
Ilość stron: 354
Rodzaj: oprawa miękka
Format: 135x205
Data wydania: 2022-04-11
EAN: 9788324177592
Kryminał, thriller, sensacja
Bestseller

BESTSELLER NR 1 „SPIEGLA” PRZEZ 29 TYGODNI

Tom 1 serii Auris z niespotykanym duetem śledczym: młodą podcasterką, Julą Ansorge, która specjalizuje się w rehabilitacji niesłusznie skazanych za zbrodnie, i oskarżonym o morderstwo genialnym fonetykiem sądowym, Matthiasem Heglem.

Najdrobniejsza zmiana tonu głosu wystarcza Matthiasowi Heglowi, by odróżnić prawdę od kłamstwa.
Dzięki jego pomocy udało się zatrzymać wielu przestępców, ale czyżby tym razem słynny berliński profiler sam skłamał…? Matthias Hegel niespodziewanie informuje policję, że w bestialski sposób zamordował kobietę…

Jest młoda i wierzy w prawdę. Czy to śmiertelny błąd?
Jula Ansorge po traumatycznych przeżyciach stworzyła podcast na temat prawdziwych zbrodni. Prowadzi własne śledztwa, poszukując dowodów niewinności oskarżonych. Nie wierzy w winę Hegla. Gdy jednak głębiej wnika w sprawę, wpada w wir zbrodni, gdzie sama może stać się ofiarą…

VINCENT KLIESCH – niemiecki autor bestsellerowych kryminałów, którego talent docenił SEBASTIAN FITZEK – mistrz thrillerów psychologicznych wydawanych w 33 krajach, autor nr 1 w Niemczech (W amoku, Nocny PowrótPrezent, Łamacz dusz, OdpryskLot 7aTerapiaPasażer 23PrzesyłkaOstatnie dziecko, Noc Ósma, Odcięci). 

 

Seria Auris tom 2

 

DZIEŃ, W KTÓRYM DWA RAZY UMARŁ, DOPIERO SIĘ ROZPOCZĄŁ…
No tak, to zdanie wprawdzie nie ma nic wspólnego z tym, co zaraz przeczytacie, ale nie chciałem, abyście zniesmaczeni od razu rzucili gdzieś do kąta tę książkę, tylko dlatego że zaczyna się od czegoś tak nudnego jak „Przedmowa” czy „Jak powstał ten thriller”. Wówczas równie dobrze moglibyśmy napisać na okładce „Tabletki nasenne”, a nie „AURIS”, co nawiasem mówiąc jest łacińskim słowem znaczącym tyle co „ucho”. (No cóż, to też nie jest zbyt fascynujący wstęp do powieści sensacyjnej, wiem, wiem).
Odczuwałem jednak silną potrzebę, aby wskazać wam, jak do tego doszło, że trzymacie teraz w ręku tę książkę, i dlaczego na okładce znajdują się nazwiska dwóch autorów, a jeden z nich – Vincent Kliesch – słusznie został umieszczony na pierwszym miejscu.
Wszystko zaczęło się od problemu z połączeniem. Jadąc autostradą A24 próbowałem zatelefonować (bez obaw, oczywiście używam zestawu głośnomówiącego). I nie wiem, dlaczego udaje nam się zadokować co do milimetra do Międzynarodowej Stacji Kosmicznej, ale nie potrafimy tak rozstawić masztów nadawczych, aby nie powstawały pomiędzy nimi pozbawione zasięgu luki o rozmiarach wielu kilometrów kwadratowych. Jak się to często zdarza, albo nie słyszałem wcale swojego rozmówcy, albo jego głos brzmiał jak przez uszkodzony megafon.
Wtedy sobie pomyślałem: „Rozmowy na autostradzie byłyby czymś w sam raz dla profilerów głosów. Ludzi, którzy z kaszlu podejrzanego potrafią odczytać jego płeć, wiek, pochodzenie, wykształcenie, a nawet rozmiar buta”.
Natychmiast też zadałem sobie pytanie, czy tacy specjaliści naprawdę istnieją. Okazało się, że rzeczywiście – fonetyka sądowa jest uznaną dyscypliną kryminalistyki, choć nie ma w niej zbyt wielu ekspertów. To stwierdzenie nasunęło mi pewien pomysł. Nie na książkę – muszę się przyznać – lecz na słuchowisko. (Jeśli to słowo wydaje się wam passé, to możecie to nazwać przedstawieniem dźwiękowym). Bo jak można lepiej pokazać pracę profilera głosów niż za pomocą akustycznego kina wyświetlającego się w głowie, będącego efektem słuchowiska? Ludzkie głosy, dźwięki, dialekty, intonacja, atmosfera…
Ponieważ wiedziałem, że nie jestem autorem słuchowisk, zadzwoniłem do kogoś, kto się na tym zna: Michaela Treutlera, wysoko postawionej osoby w publikującym audiobooki wydawnictwie Audible. Było koło piątej rano, a ja jak zwykle uprawiałem poranny jogging (jak na razie dwa kłamstwa w jednym zdaniu), ale on się natychmiast zachwycił tym pomysłem. (To nie kłamstwo, jak sądzę, chyba że był bardzo dobrym aktorem, gdy odparł: „Brzmi super!”).
Michaelowi, nawiasem mówiąc, wiele zawdzięczam. To on jako pierwszy dał mojemu debiutowi pod tytułem „Terapia” szansę na rynku audiobooków, i to wtedy, gdy jeszcze nikt we mnie nie wierzył. I to on wybrał Simona Jägera jako lektora. Tak więc, hej!, kto, jeśli nie on zasłużył sobie na odznakę dyrektora generalnego miesiąca? (Lub kimkolwiek tam jesteś).
Opracowałem gruby na 40 000 stron szkic, jak sobie wyobrażam tę historię (mogło to być też tylko 40 stron, nie jestem dzisiaj tego taki pewien), a Treutler zabrał się za zbieranie zespołu odpowiedzialnego za stworzenie słuchowiska. W tym miejscu muszę szczególnie wspomnieć Steffena Wilhelma, którego genialny zmysł dramaturgiczny pozwolił na pełne ukazanie tej trzymającej w napięciu historii.
Zajmując się opracowywaniem słuchowiska, nie potrafiłem (stara papla) utrzymać języka za zębami i każdemu, kto nie chciał nic o tym słyszeć, opowiadałem historię Hegla i Juli (tak, jedno i – to nie błąd w druku). Osobą, która nie zdążyła w porę uciec, był mój przyjaciel i kolega po piórze, Vincent Kliesch. Jako fan powieści sensacyjnych znałem go jako autora bestsellera „Reinheit des Todes” (Czystość śmierci). Także on natychmiast się zachwycił tym tematem i oświadczył mi, że koniecznie chciałby ten pomysł przerobić na powieść.
I tak oto brakowi zasięgu na autostradzie A24 zawdzięczamy powstanie dwóch oryginałów: oryginalnej powieści i oryginalnego słuchowiska. Oba bazują na moim pomyśle. Przy obu współpracowałem i oba dopieszczałem, ten thriller jednak napisał Vincent. Powieść i słuchowisko nieuchronnie się od siebie różnią, oba tytuły wyszły bowiem spod innej ręki. Dlatego są to, jak sądzę, dwa samodzielne, funkcjonujące niezależnie od siebie dzieła. A jeśli któreś z nich się wam nie podoba, nie przypisujcie mi za to winy. Niech spadnie ona raczej na głowy ludzi od słuchowiska oraz Vincenta. Jeśli jednak chcecie wyrazić pozytywną krytykę, piszcie, proszę, na adres fitzek@sebastianfitzek.de.
Żarty na bok. (Naprawdę napisałem coś tak staroświeckiego jak „żarty na bok”? Co tam, redakcja to usunie). Uważam, że Vincent wykonał bardzo dobrą robotę, i mam nadzieję, że jej rezultat sprawi wam przynajmniej połowę tej radości, którą ja miałem, współpracując z nim. To Twoja książka, Vince. Bez Ciebie moje pomysły przez całe wieki fruwałyby niczym zbiór luźnych kartek po nieposprzątanych korytarzach moich myśli.
Uff, co za zdanie! Mam nadzieję, że następne będą ciekawsze. Ale nie ma strachu, napisał je Vincent van Kliesch. (Sorry, musiałem dodać to „van” dla ucha. Rozumiesz?)
Wiele zabawy i dobrej rozrywki z AURISEM życzy Wam Sebastian Fitzek

Rozdział 1
Słońce wiszące na błękitnym jak z książek dla dzieci niebie oświetlało pokryte dachówkami dachy nowego osiedla w dzielnicy Spandau, przez co tragedia, która rozgrywała się we wnętrzu jednego z domów jednorodzinnych, wydawała się jeszcze straszniejsza.
W deszczu, w środku nocy, przy mrozie łatwiej byłoby to znieść, pomyślał niespokojnie Matthias Hegel, wsiadając do wozu policyjnego.
Nikt nie spodziewał się zła w Berlinie w pierwszy ciepły dzień roku, który nastał tego ranka jak bezchmurna obietnica długiego i szczęśliwego lata. Otoczona kasztanami ulica jednokierunkowa była wręcz stworzona dla pozostawionych beztrosko dziecięcych rowerków, kolorowych pojemników wypełnianych przez segregujących śmieci sąsiadów i przyczepianych do drzew ulotek zapowiadających kolejny dzielnicowy pchli targ. Nie dla orszaku policjantów, ratowników medycznych i fotografów, którzy wyczekiwali na dalsze wydarzenia za policyjną taśmą ostrzegawczą. Wszystko to wydawało się Heglowi równie nie na miejscu jak zdjęcie uśmiechniętej dziewczynki pod nagłówkiem „Miała tylko siedem lat”.
Gdy profesor Hegel wsiadł do furgonetki, prowadząca negocjacje psycholog podniosła wzrok znad laptopa, na którym zapisała wszystkie istotne informacje pochodzące z przeprowadzonej chwilę temu rozmowy z porywaczem. Hegel stwierdził, że już kiedyś razem pracowali, jednak kobieta nie wywarła na nim wtedy żadnego wrażenia. W każdym razie nie mógł sobie nawet przypomnieć jej imienia. Z zakłopotaniem dotknął czoła, po czym stwierdził, że strzyżenie sprzed dwóch tygodni, za które zapłacił pięćdziesiąt euro, wymaga już odświeżenia.
– No dobrze, co mamy?
Psycholog policyjna zdjęła z głowy słuchawki i uśmiechnęła się zmęczona. Akcja trwała dopiero od dwóch godzin, ale ponieważ w grę wchodziły dzieci, nawet twardym profesjonalistom wydawało się to wiecznością.
– Podejrzany płci męskiej, tożsamość jeszcze nieustalona. Udało mu się wejść do domu i w salonie, w jego tylnej części, wziąć jako zakładników dwoje dzieci. Lana ma osiem lat, Jonas sześć.
Na czole specjalistki perliły się krople potu, choć klimatyzacja w samochodzie była nastawiona na optymalną do pracy temperaturę.
– Dzieci są z porywaczem same?
– Tak!
Hegel wskazał na jeden z trzech monitorów zamontowanych w pozbawionej okien furgonetce. Pokazywał on podjazd prowadzący do pozbawionego ozdób budynku z prefabrykatów, który jego właściciele prawdopodobnie będą musieli spłacać jeszcze przez dwadzieścia lat. Gdy Hegel przechodził obok samochodu policji kryminalnej, zobaczył siedzącego na tylnym siedzeniu mężczyznę, który z tępym wzrokiem obejmował ramieniem płaczącą kobietę.
– Rodzice?
– Tak. Matka wyszła na chwilę po małe zakupy. Bułki i sok na śniadanie. Nie wzięła dzieci, bo sklep jest zaraz za rogiem. Ojciec przyjechał z pracy zaraz po naszym telefonie. Oboje nie potrafią wyjaśnić, jak ten mężczyzna wtargnął do domu.
– Czy porywacz przedstawił żądania?
Psycholog wzruszyła ramionami.
– Jak na razie nie, ale jest uzbrojony. – Powiększyła fragment obrazu na środkowym monitorze. Ogród przed domem zniknął z pola widzenia, a w jego miejsce przybliżyły się do nich szklane przesuwne drzwi, które oddzielały salon od małego tarasu.
– Jak pan widzi, żaluzje są teraz zaciągnięte. Ale przed dwudziestoma czterema minutami pokazał się tam przez chwilę mężczyzna z nożem w ręku, który patrzył na zewnątrz.
– Ciekawe. – Hegel zamknął na chwilę oczy. – Czy może się pani połączyć z nim telefonicznie?
– Niestety nie, ale mamy nagranie.
– To dobrze, bardzo dobrze!
Matthias Hegel był fonetykiem sądowym. Jednym z garstki ekspertów w Niemczech, którzy specjalizowali się w dowodach akustycznych. Większość jego kolegów z policji kryminalnej starała się odtworzyć przebieg zdarzenia na podstawie odcisków palców, próbek śliny, wypowiedzi świadków, pozostawionych na miejscu przestępstwa resztek materiałów lub włosów. Hegel tymczasem specjalizował się w zabezpieczaniu śladów akustycznych. W fonetycznym DNA, dzięki któremu każdy przestępca był nie do pomylenia z nikim innym: dialekcie, brzmieniu głosu, jego wysokości, błędach wymowy. Swemu absolutnemu, funkcjonującym prawie jak u nietoperza słuchowi zawdzięczał przezwisko, które nadali mu koledzy: „Auris”, co po łacinie znaczy „ucho”. Choć żaden z kolegów nie odważył się używać tego przezwiska w jego obecności, jacyś żartownisie z wydziału kadr Federalnej Policji Kryminalnej przydzielili mu jako samochód służbowy toyotę auris!
Jemu samemu było jednak wszystko jedno. Dobrze wiedział, że gdy już upora się z tą akcją, nigdy więcej nie zasiądzie za kierownicą tego samochodu.
– Proszę odtworzyć nagranie.
Psycholog pospiesznie chwyciła za myszkę i po chwili przewijania i klikania rozległo się wreszcie nagranie.
– Halo, halo?
Chłopiec, przypuszczalnie Jonas, szeptał do słuchawki. Wybrał numer alarmowy najwyraźniej po tym, jak niepostrzeżenie dostał się do telefonu domowego. Chyba że posiadał już własną komórkę.
Ku wielkiej uldze Hegla policyjna psycholog wycięła już z nagrania głos rozmówcy z centrali alarmowej.
– Musicie przyjść. Proszę. On, on… nie wiem. On jest zły.
Szloch, zatkane śluzem dziurki w nosie, które odcinają pasmo środkowe, ograniczenie częstotliwości z powodu paniki. Czysty strach. Nic niezwykłego w przypadku sześcioletniego chłopca w takiej sytuacji.
Jednak to, co było naprawdę interesujące i co spowodowało, że koledzy w ogóle wezwali Hegla do tej akcji, zabrzmiało pięć sekund później. Niestety w pewnym oddaleniu i w tle.
– Gdzieee?
Było to tylko jedno słowo, raczej wyryczane niż wybełkotane. Dorosły mężczyzna brzmiał, jakby był pijany i wystraszony. Więcej w tym momencie Hegel nie był w stanie powiedzieć, ale już chwilę później zarejestrował kolejne nadzwyczaj interesujące informacje fonetyczne. Porywacz podszedł bliżej i wyrwał chyba chłopcu telefon z ręki. Słychać było jakieś drapanie i szarpanie, a po-tem:
– Gdżie szie ukryłeś? – Płacz chłopca słychać było teraz w tle, podczas gdy nieznajomy dalej mamrotał mocno ochrypłym głosem: – Jak to żrobiliszcie, wy… potwory?
Coś zatrzeszczało na linii i rozmowa się urwała.
Hegel spojrzał na psycholog.
– Czy to wszystko?
– Tak, to wszystko – rozległ się silny męski głos.
Hegel się obrócił. Hans Struck, dowódca akcji, w pełnym umundurowaniu wcisnął się do samochodu. To on właśnie wezwał Hegla na miejsce zdarzenia. Hegel wprawdzie usłyszał, jak Struck otworzył za nim drzwi, natychmiast jednak wytłumił tę niepotrzebną informację akustyczną, aby skoncentrować się na głosie sprawcy. Nie zaszczycił dowódcy akcji ani słowem. Zamiast tego zwrócił się do psycholog:
– Czy mogłaby pani raz jeszcze odtworzyć nagranie? – Po tej prośbie założył słuchawki na uszy i zamknął oczy.
– I co pan myśli? – Koleżanka spojrzała na niego z szeroko otwartymi oczami, gdy drugi raz odsłuchał plik dźwiękowy.
– Powinniśmy zaatakować! – Struck nie dał Heglowi szansy odpowiedzenia na to pytanie. Położył prawą dłoń na pasku z granatami błyskowymi.
Gdyby nie mieli napisu POLICJA na plecach, Struck i jego ludzie w czarnych jak smoła ubraniach bojowych wyglądaliby jak bandyci napadający na bank, pomyślał Hegel.
– Wyobrażam sobie – mruknął raczej do siebie, zdejmując z głowy słuchawki. – Jak to się mówi? Dla kogoś, kto ma młotek w ręku, wszystko wygląda jak gwóźdź?
– Co proszę? – Struck oparł ręce na biodrach i spojrzał na Hegla twardym wzrokiem.
Jego ludzie od lat byli trenowani do akcji takich jak ta, wręcz pałali chęcią pokazania wreszcie w praktyce swoich ciężko wypracowanych umiejętności i przewagi fizycznej. W zasadzie nie było w tym nic złego, w końcu chodziło o oswobodzenie z rąk uzbrojonego porywacza dwójki dzieci. Jednak Hegel miał już przygotowany lepszy plan.
– Czy rodzice oczekiwali, że przyjdzie jakiś rzemieślnik do jakiejś naprawy?
Psycholog spojrzała zdziwiona na Hegla, zaciskając przy tym wargi. Sięgnęła po komórkę, przeprowadziła krótką rozmowę i pokręciła głową.
– Nie, nikogo do naprawy, żadnych gości. Dlaczego pan pyta?
– Chodzi o płuca sprawcy. – Hegel uchwycił bezradne spojrzenia kolegów. – Są zajęte. Nie słyszeliście furczenia?
– Kogo obchodzą jego przeklęte płuca? – Struck oddychał szybciej. Nie był przyzwyczajony do sytuacji, w której był ignorowany. – Ten mamroczący głupek to jakiś kompletny wariat. Plecie coś o potworach. Jest nieobliczalny! Każda sekunda zwłoki oznacza, że może tym dzieciom zrobić coś złego.
– Całkiem możliwe. – Hegel sięgnął po swoją komórkę, otworzył wyszukiwarkę Google i w pole zapytania wpisał adres oraz aktualną datę. – Sprawca ma około metr siedemdziesiąt wzrostu, maksimum metr siedemdziesiąt pięć – oznajmił, nie odrywając wzroku od smartfona. – Wnosząc po głosie, to całkiem spory facet, ale w ciężkiej depresji. Rozciąga ona struny głosowe i wyraźniej słychać niskie częstotliwości. Sądzę, że ma on co najwyżej czterdzieści lat i nadwagę. Duże, dobrze wypchane pudło rezonansowe. Przez całe swoje życie pracował rękami.
– Skąd pan niby to wie? – Struck spojrzał na zegarek, przestępując jednocześnie z nogi na nogę.
– Jeśli chodzi o wygląd zewnętrzny, to by się zgadzało. – Psycholog wywołała na ekran komputera zdjęcie, które zostało zrobione w chwili, gdy porywacz pojawił się na kilka sekund w oknie kuchennym z nożem w ręku. Zdjęcie było nieostre, a twarzy mężczyzny nie dało się rozpoznać. Mimo to łatwo można było zobaczyć, że rzeczywiście był on raczej niski, krępy, ze sporą nadwagą i dobiegał czterdziestki.
– Furkotanie świadczyłoby o przewlekłym zapaleniu oskrzeli, ale nie jest to kaszel palacza. Ten byłby bardziej suchy. Nasz porywacz często pracował w wilgotnych pomieszczeniach, na budowach lub w piwnicy. Stąd moje pytanie, czy jest on rzemieślnikiem. Ale sprawa tymczasem się już wyjaśniła. – Uśmiechając się lekko, Hegel wsadził komórkę z powrotem do kieszeni.
– Dlaczego?
– Bo już wiem, z kim mamy do czynienia. Wyślijcie do gazowni fotografię tego mężczyzny i zapytajcie, czy mogą nas połączyć z lekarzem opiekującym się ich pracownikiem.
– Do gazowni? – Głos Strucka niemal przeszedł w falset. – Dlaczego akurat berliński zakład gazowniczy miałby mieć jakiś związek z tą sprawą?
Hegel obrócił się w stronę dowódcy akcji.
– Założę się o mój domek za miastem, że ten facet miał dzisiaj spisywać w tej okolicy stan liczników. To by także wyjaśniało, jak się dostał do środka. Dzieci prawdopodobnie otworzyły mu drzwi, bo po prostu przychodzi tu co roku. Być może nawet go znają.
Struck sięgnął po krótkofalówkę i z kamienną twarzą przekazał te informację dalej.
– No więc dobrze, Auri…, znaczy Hegel. Załóżmy, że ma pan rację. Mimo to nie mamy czasu, aby czekać, aż psychiatra opiekujący się tym czubkiem powie nam, że jego pacjent zapomniał dziś rano wziąć tabletek na schizofre-nię.
– On nie ma schizofrenii, a pan nie musi ruszać do szturmu.
Struck roześmiał się groźnie.
– Tylko?
– Niech pan przesunie swoją jednostkę interwencyjną.
– Przesunie? Całkiem postradał pan rozum? Mamy się wycofać, czy co?
– Nie, nie wycofać. Wystarczy, jeśli przesunie pan swoich ludzi i wszystkie pojazdy dwadzieścia metrów w prawo.
Struck przestał się nagle śmiać.
– Dwadzieścia metrów w prawo? Co pan dzisiaj pił?
– Niech pan po prostu zrobi to, o co proszę. Stoicie po niewłaściwej stronie.
Struck gapił się w niego w takim osłupieniu, jak gdyby Hegel zaproponował mu właśnie, aby wyruszył do akcji w spódniczce baletowej.
– Rozejrzał się pan wokół, Hegel? Ten róg jest całkowicie odsłonięty. Ze względu na rozległy trawnik przed domem ten facet ma z salonu widok aż do wieży telewizyjnej. Nie mamy się gdzie schować. A nawet gdyby było inaczej, dlaczego mielibyśmy to zrobić?
– Sam pan powiedział, że nie mamy czasu do stracenia – powiedział spokojnie Hegel, a jego głos brzmiał zachęcająco. – Proszę więc mi zaufać i przesunąć wszystkie swoje jednostki taktyczne, włącznie tym samochodem tutaj, tak daleko w prawo, patrząc z zewnątrz, jak to tylko możliwe. Przyczynę wyjaśnię panu później.
– Później? Kiedy?
Hegel zapiął kurtę i ruszył do wyjścia z samochodu.
– Gdy już wyciągnę stamtąd dzieci.
 

Inne książki autora

Auris / Częstotliwość śmierci (pakiet)

Auris / Częstotliwość śmierci (pakiet) FITZEK SEBASTIAN KLIESCH VINCENT

Playlista

Playlista FITZEK SEBASTIAN

Prezent

Prezent FITZEK SEBASTIAN

Łamacz Dusz

Łamacz Dusz FITZEK SEBASTIAN

Częstotliwość śmierci

Częstotliwość śmierci FITZEK SEBASTIAN KLIESCH VINCENT

W amoku

W amoku FITZEK SEBASTIAN

Nocny Powrót

Nocny Powrót FITZEK SEBASTIAN

Pacjent

Pacjent FITZEK SEBASTIAN