Nowy bestseller mistrza thrillera psychologicznego.
Muzyka to jej życie. Ile jeszcze będzie trwało… ZADECYDUJE 15 PIOSENEK.
Miesiąc temu piętnastoletnia Feline Jagow zniknęła bez śladu w drodze do szkoły. Wynajęty przez jej matkę prywatny detektyw, Alexander Zorbach, natrafia w Internecie na serwis muzyczny, w którym Feline słuchała swoich ulubionych piosenek.
Zorbach zauważa, że kilka dni wcześniej playlista została zmieniona. Czy wybierając te piosenki, Feline przesłała ukrytą wskazówkę, gdzie jest i jak można ją uratować?
Zorbach gorączkowo próbuje rozwiązać zagadkę playlisty.
Nie spodziewa się, że poszukiwania Feline zaprowadzą go w przerażający koszmar z przeszłości. Rozpoczyna się bezlitosny wyścig z czasem, w którym szanse na przeżycie każdego z uczestników są bliskie zeru.
Ta playlista istnieje naprawdę!
15 piosenek zostało skomponowanych, wykonanych i nagranych przez znanych niemieckich i międzynarodowych artystów specjalnie do tego thrillera!
Playlista to jedyne w swoim rodzaju połączenie muzyki i mocnego thrillera.
SEBASTIAN FITZEK – autor numer 1 w Niemczech, mistrz thrillerów psychologicznych wydawanych w 33 krajach. Każda powieść Fitzka – W amoku, Nocny Powrót, Prezent, Pacjent, Łamacz Dusz, Odprysk, Lot 7A, Terapia, Pasażer 23, Przesyłka, Ostatnie dziecko, Noc Ósma, Odcięci, Auris, Częstotliwość śmierci – zajmuje przez wiele miesięcy 1. miejsce na listach bestsellerów i osiąga milionowe nakłady.
Dokładnie o 18.42, trzy tygodnie, dwa dni i dziewięć godzin od chwili, gdy jego córka zniknęła bez śladu w drodze do szkoły, do drzwi wejściowych dwukrotnie zadzwonił dzwonek, a Thomas Jagow poczuł, że strach ludzki nie zna granic. Człowiek może sądzić, że dotarł do kresu wytrzymałości, ale los na to nie zważa.
– Kto tam? – rzucił w stronę pustego ogrodu.
Od trzech lat mieszkali w bardzo drogiej dzielnicy Nikolassee, w małym bungalowie idealnym dla trzyosobowej rodziny. Szary budynek z płaskim dachem stał jakby nieśmiało na skraju Rehwiese pomiędzy okazałymi willami i zapewne wielu bogatych nabywców chętnie zrównałoby go z ziemią, by wybudować bardziej pasujący do luksusowego osiedla dom. Na początku, gdy Thomas miał jeszcze nadzieję, że awansuje na dyrektora prywatnego gimnazjum w Grunewaldzie, w którym uczył geografii i fizyki, Jagowowie też o tym marzyli. Jednak ktoś inny dostał tę posadę, a pensja Thomasa się nie zmieniała.
Uwzględniając wynagrodzenie pielęgniarskie jego żony Emilii, po opłaceniu rat kredytu z odsetkami, już na początku miesiąca ledwo starczało im na życie. Najwięcej łożyli na piętnastoletnią Feline. Wydatki na jej ubrania, buty i sprzęt sportowy podwajały się z roku na rok. Aż nagle pewnego dnia spadły do zera.
Aż nagle pewnego dnia ją porwano, pomyślał Thomas, wciąż kurczowo trzymając się myśli, że kiedyś otrzyma telefon z żądaniem okupu. Choć wiedział, jak mało to prawdopodobne. Jagowowie nie mieli wiele. Żadnego spadku, żadnych oszczędności. Było to widać już na pierwszy rzut
oka.
„Prawdziwe bogactwo człowieka poznaje się po ogrodzie”, mawiała jego matka, i jeśli miała rację, to Jagowowie byli biedakami, bo w przeciwieństwie do swoich sąsiadów nie mogli sobie pozwolić na architekta krajobrazu, który regularnie przekształcałby ich ogród w dzieło sztuki. U Hessnerów naprzeciwko żywopłoty i bukszpany wyglądały, jakby wyszły spod drukarki 3D, u nich jesienne liście ścieliły się po całym trawniku i ścieżce, aż po drzwi wejściowe, które właśnie otworzył Thomas.
Nawet wycieraczka przed bungalowem usłana była wielkimi lipowymi liśćmi, przez co Thomas omal nie przeoczył cegły. Dopiero gdy zrobił krok w mżawkę – typową dla październikowej berlińskiej samobójczej aury – natrafił stopą na czerwoną przeszkodę wielkości książki.
Zdumiony Thomas pochylił się i zauważył, że do cegły przyklejona jest karteczka. Taśma klejąca słabo trzymała się porowatej struktury. Następny podmuch wiatru najprawdopodobniej zerwałby papier, a wtedy Thomas być może nigdy nie przeczytałby wskazówki. Wnioskując po charakterze pisma, napisanej przez dziewczynę.
Tato, wróciłam.
Klęczący obok cegły Thomas zamarł. Palce mu drżały, poczuł ogarniającą go falę gorąca, jakby wcale nie wyszedł na zewnątrz, lecz stanął obok grzejnika.
Co to ma znaczyć?
Nie podnosząc się, rozejrzał się wokół. Nikogo w zasięgu wzroku. To mógł być jakiś nieludzki żart – do drzwi mogło zadzwonić jedno z dzieci sąsiadów, któremu rozrywki dostarczały przerażające szczegóły dotyczące uprowadzenia Feline, przekazywane najpierw przez klasyczne media, a następnie przez portale społecznościowe.
Thomas drżącymi dłońmi odczepił karteczkę. Cegła zakołysała się. Odwrócił ją i po drugiej stronie znalazł kolejną wiadomość, jeszcze bardziej zagadkową.
Był to przedmiot, mały klucz, który przypominał kluczyk do walizki Emilii. Także przymocowany zaledwie jednym niewielkim paskiem taśmy klejącej. Kiedy Thomas podniósł cegłę, kluczyk prawie odpadł.
Co tu się dzieje?
Nadal klęcząc, odwrócił się w kierunku drzwi wejściowych, które wiatr otworzył na oścież. Zastanawiał się, czy powinien zawołać Emilię. Jego żona wzięła właśnie wieczorną dawkę valium, które zadziała prawdopodobnie około północy. Przy odrobinie szczęścia o drugiej nad ranem zaśnie na kilka minut, zanim znów obudzi ją niepokój o Feline, towarzyszący jej w każdym kolejnym dniu tej straszliwej niepew-
ności.
Thomas podjął decyzję, że najpierw sam przyjrzy się sprawie. Był pewny, że za bramą ogrodu spotka chichoczących uczniów z podstawówki, którzy uciekną, kiedy zażąda wyjaśnień.
Ścieżka w ogrodzie lekko opadała w dół. Widok na chodnik przesłaniały wysokie, wiecznie zielone żywopłoty. Zmurszała drewniana brama była zazwyczaj zamknięta, ale teraz skrzypiała w zawiasach poruszana przez wiatr. Kiedy z trzeszczeniem w stawach wyprostował się, odkrył strzałki.
Trzy, o długości około dziesięciu centymetrów, jedna z nich prawie całkowicie zasłonięta była przez liście. Strzałki zostały namalowane na kostce brukowej czerwoną kredą i wskazywały w kierunku furtki.
Drogowskaz?
Pierwsze wzburzenie minęło, teraz zimno i wilgoć przenikały cienkie ubranie Thomasa, gdy podążał za strzałkami. Codzienne nosił te same chinosy i polówkę z długim rękawem, które miał na sobie w dniu zniknięcia Feline, lecz nie zważał na to. Teraz, kiedy wygląd zewnętrzny przestał mieć znaczenie, zwracanie na niego uwagi kosztowało zbyt wiele wysiłku. Nie mógł jednak dopuścić do tego, żeby wyglądać niechlujnie i żeby jego ciemne, kręcone włosy sterczały we wszystkie strony. Nie wtedy, gdy opinia publiczna brała go pod lupę, którą media trzymały przed oczami żądnych sensacji użytkowników. Gdyby się zaniedbał, zostałby negatywnie odebrany. Zostałby tak odebrany również wtedy, gdyby biegał ubrany jak model z reklamy ciemnych garniturów, dlatego zawsze, gdy wychodził za drzwi, wybierał możliwie niewyszukany, ale czysty outfit. Niebieska koszula, czarne
jeansy.
Dzień w dzień.
Od momentu porwania Feline.
O ile to w ogóle było porwanie.
Zapewne.
Thomas otworzył bramę ogrodu i wyszedł na pusty chodnik. Na nogach nadal miał kapcie, które wsunął, gdy ktoś nieoczekiwanie zadzwonił do drzwi. Wydawało się, że skarpety jak gąbka wchłaniają wilgoć przenikającą przez filcowe podeszwy. Czuł się rozgorączkowany, jakby już się przeziębił, lecz mogło to wynikać z surrealistycznej sytuacji, w którą właśnie się pakował. Prawie przewrócił się na pustych łupinach kasztanów.
Wybrukowana ulica była tak szeroka, że samochody bez problemu mogły parkować po obu stronach, jednak nieliczni właściciele domów umówili się, żeby stawać tylko po jednej. Tej naprzeciw ich bungalowu. Nawet pomijając to nieoficjalne ustalenie, Thomas i tak zwróciłby uwagę na furgonetkę, która wbrew sąsiedzkiej etykiecie zaparkowała około dwa metry od niego po „niewłaściwej” stronie ulicy.
Była szara albo biała, tak brudna, że nie można było stwierdzić. Tylne dwuskrzydłowe drzwi – jak brama ogrodowa – nie były zamknięte, a uchylone.
Dostrzegł tylko wąską szczelinę, a można ją było zauważyć tak wyraźnie, jak to, że brakuje tablicy rejestracyjnej.
– Jest tu ktoś? – zawołał Thomas raz jeszcze zupełnie bezcelowo. Jakby osoba, która – bez względu na to, z jakich powodów – zadała sobie tyle trudu, by przygotować tę osobliwą inscenizację, miała dać się tak po prostu poznać i wyskoczyć zza jednego z drzew w alejce.
Thomas podbiegł do samochodu i obszedł go dookoła. Następnie zajrzał do kabiny kierowcy. Za kierownicą nie było nikogo. Po krótkim namyśle otworzył tylne drzwi furgonetki. Lewy łokieć trzymał nad głową na wypadek, gdyby ktoś miał na niego wyskoczyć i spróbować go uderzyć.
Jednak nie zraniły go ani pięści, ani broń, a jedno słowo, które uderzyło go i wyprowadziło z równowagi, jakby otwarła się pod nim ziemia:
– Tata?
Nie dowierzał. Sądził, że ma halucynacje. Lecz to naprawdę był głos jego córki. Także postać, która przykucnęła w ciemności w prawym tylnym kącie furgonetki, przypominała mu Feline. Szczupła, o normalnym jak na swój wiek wzroście metr sześćdziesiąt pięć, opadające na twarz włosy do ra-
mion.
– Feline?
– Tata?
O Boże.
– Feline, czy to ty?
Przez dłuższą chwilę ze zdenerwowania mówili jedno przez drugie. I choć Thomas jednoznacznie rozpoznał swoją córkę, nadal nie mógł w to uwierzyć. Czuł się jak w gorączkowym śnie.
Proszę, żebym się nie obudził. Proszę, żebym tylko mógł wziąć Feline w ramiona, myślał, wsiadając do samochodu.
Światła było mało, gdyż furgonetka zaparkowana została dokładnie pomiędzy dwoma latarniami ulicznymi. Do wnętrza wozu śmierdzącego kurzem, narzędziami i zimnym potem przenikały jedynie jego resztki.
Wsiadając, Thomas uderzył się w kolano, jednak ból był niczym w porównaniu ze szczęściem, które poczuł, gdy objął swoją dziewczynkę.
Piętnastolatka mimo fasady strachu i rozpaczy nadal pachniała jak jego córka. W dotyku również przypominała jego dziecko, nawet przez obszerną koszulę, którą miała na sobie. Jej sylwetka coraz bardziej pasowała do dźwięku, za którym tak długo tęsknił i którego w głębi duszy nie spodziewał się już usłyszeć: Feline!
– Tato, proszę, uwolnij mnie.
Trzymał swoje ukochane dziecko mocno w objęciach, oddychał równo z nią. Był tak pochłonięty tą chwilą, że potrzebował kilku sekund, by zrozumieć, co chciała mu powie-
dzieć.
– Uwolnić cię?
Dopiero teraz zorientował się, dlaczego odwzajemniała jego uścisk tylko jedną ręką. Jej prawa dłoń była skuta. Ramię było skierowane ku górze, a kiedy nim poruszyła, usłyszał metaliczny dźwięk.
Kajdanki.
Zostały przykute do jakiejś metalowej podpory umieszczonej pod sufitem furgonetki. Niewielkiej, ale nieustępliwej rurki.
Kajdanki?
W jednej chwili Thomas zrozumiał, do czego ma użyć kluczyka znalezionego pod cegłą. Włożył go do małej kieszonki na zegarek, która z czysto wizualnych względów ozdabiała kieszenie niemal każdych jeansów. Rzeczywiście, kluczyk zdawał się pasować, o czym Thomas przekonał się, gdy po upływie czasu, zdającego się wiecznością, odrętwiałymi palcami wyciągnął go i włożył do zamka w kajdankach.
– Tato, proszę, pospiesz się! Tak się boję!
– Wszystko będzie dobrze, moja kochana. Wszystko będzie dobrze.
Gdy już miał go przekręcić, rozległ się melancholijny śpiew. Thomas miał wrażenie, że serce zaraz wyskoczy mu z piersi, i ze strachu upuścił kluczyk.
– O nie, wybacz – wyjąkał, a jego słowa stłumił zarówno szloch Feline, jak i muzyka. Thomas rozpoznał dźwięk dzwonka telefonu komórkowego dopiero, kiedy podniósł z podłogi furgonetki szaleńczo mrugającą komórkę.
„Boli tak bardzo, że po tym długim czasie nic z nas już nie zostanie”, usłyszał ochrypły głos bardzo smutno brzmiącego mężczyzny.
Na wyświetlaczu smartfona przeczytał polecenie:
THOMAS, LEPIEJ ODBIERZ!
Co tu się dzieje?
Thomas zastanowił się, czy może zignorować to połączenie. Chciał odszukać kluczyk na podłodze samochodu, uwolnić Feline i zaprowadzić ją z powrotem do miejsca, w którym kiedyś była szczęśliwa.