Zakazany mężczyzna

Zakazany mężczyzna

Tytuł oryginału: The Forbidden
Ilość stron: 354
Rodzaj: oprawa miękka
Format: 135x205
Data wydania: 2022-03-11
EAN: 9788324177165
Erotyka
Bestseller

BESTSELLER NR 1 „NEW YORK TIMESA”

Noc, o której ona nie potrafi zapomnieć… Pragnienie, przed którym nie potrafi uciec…

Annie nigdy jeszcze nie zaznała z żadnym mężczyzną tej „iskry” – tej natychmiastowej chemii, która odbiera oddech i mąci zmysły.
Aż do wieczoru z przyjaciółmi w barze, gdy poznaje obłędnie seksownego i tajemniczego Jacka.
To, co ich połączyło, to nie iskra. To eksplozja.
Jack obiecuje, że posiądzie ją całą. I w stu procentach spełnia obietnicę.
Annie, przytłoczona intensywnością ich jednej wspólnej nocy, ucieka z pokoju hotelowego. Jest przekonana, że mężczyzna, który ma na nią tak potężny wpływ i z taką łatwością poddaje ją swojej woli, musi być niebezpieczny.
Ale weszła w to już za głęboko.
A Jack jest nie tylko niebezpieczny. Jest ZAKAZANY...

JODI ELLEN MALPAS, jedna z największych gwiazd literatury erotycznej, zdobyła sławę cyklami Ten Mężczyzna i Ta Noc, które rozpaliły wyobraźnię kobiet na całym świecie. Wszystkie jej powieści królowały na światowych listach bestsellerów. Są tłumaczone na 24 języki.

Zakazany mężczyzna to opowieść o znalezieniu swojej bratniej duszy i walce o nią. O walce o to, w co wierzysz. A przecież wszyscy wierzymy w prawdziwą miłość.
Jodie Ellen Malpas

Odważny, szczery, nowoczesny romans o zakazanej miłości. Pełen pasji, lęku i uczucia.
„Library Journal”

Jodi Ellen Malpas to królowa literatury erotycznej.
„Sunday Times”

Od Autorki
„Zakazane”, właśnie o to chodzi. Niedozwolone. Zabronione. Wykluczone. W każdym razie zdaniem większości. Ale co z głosem serca?
Przelanie tych słów na papier wymagało wielkiej determinacji. Zawsze twierdziłam, że piszę to, co podpowiada mi serce, a nie to, czego oczekują inni. Nigdy dotąd to moje przekonanie nie miało aż takiej wagi. Gdy przyszedł mi do głowy pomysł na Zakazanego mężczyznę, zwątpiłam w swój rozsądek. Ale potem przypomniałam sobie własne motto: liczy się poryw serca, a ono bardzo chciało opowiedzieć tę historię. Choć dobrze wiedziałam, że nie tego czytelnicy się po mnie spodziewają. Nie mogłam jednak pozwolić, by strach przed tematem tabu dyrygował tym, co piszę. Dałam więc nura w tę opowieść bez obaw i zahamowań, bez skradania się na paluszkach.
Zakazany mężczyzna jest kontrowersyjny. Jestem przekonana, że wywoła dyskusję – i dobrze. Jako pisarka muszę akceptować zasady: to, co wysyłam w świat, zostanie rozłożone na części pierwsze i przeanalizowane, czasem z wynikiem pozytywnym, a czasem wręcz przeciwnie. Napisałam powieść o konflikcie. O uczuciach. O wątpliwościach. O sercu, które wygrywa z rozumem.
Proszę Was, podejdźcie do niej z otwartą głową. I pamiętajcie, że to fikcja. Opowiadam o pożądaniu, miłości i złamanym sercu. O zakochaniu się w niewłaściwej osobie w nieodpowiednim czasie. Bo to się zdarza. Codziennie. Ale przede wszystkim piszę o wierności sobie i swoim uczuciom. O znalezieniu bratniej duszy i walce o nią. A także o staniu murem za tym, w co się wierzy. A wszyscy wierzymy w prawdziwą miłość.
JEM xxx

Rozdział 1
Rozkopuję spiętrzone na drewnianej podłodze stosy listów, żeby utorować sobie drogę i nie upuścić pudła, które trzymam w rękach. Drzwi zatrzaskują się za mną z hukiem i wzbudzają tuman nietkniętego od dwóch lat kurzu spoczywającego na sztukaterii; drobiny wirują w półmroku pustego korytarza i wdzierają mi się do nosa. Kicham raz, dwa razy, a potem trzy i wreszcie wypuszczam pudło, żeby się podrapać.
– Cholera! – prycham. Odsuwam je na bok i ruszam na poszukiwanie chusteczek.
W salonie zaczynam przepatrywać pudła w nadziei, że zobaczę napis ŁAZIENKA, ale nie liczę na wiele. Stosy czekających na rozpakowanie kartonów górują nade mną. Nie mam pojęcia, od czego zacząć.
Obracam się powoli i przyglądam swojemu nowemu domowi: parterowemu mieszkaniu w szeregowcu z epoki georgiańskiej. Stoi przy wysadzanej drzewami ulicy w Zachodnim Londynie. W salonie jest wielki wykusz okienny, sufity są bardzo wysokie, a podłogi oryginalne. Wchodzę do kuchni i krzywię się, bo śmierdzi pleśnią, a każdą możliwą powierzchnię pokrywa warstwa brudu. Dom był pusty przez ostatnie dwa lata, i to widać. Ale nie ma tu nic, z czym nie poradziłabym sobie uzbrojona w parę gumowych rękawiczek i butelkę płynu do czyszczenia.
Przepełnia mnie radość na myśl, jak wszystko będzie lśnić, gdy rozprawię się z brudem wyposażona w wiadro pełne najróżniejszych detergentów. Otwieram podwójne drzwi do ogródka na tyłach, żeby wpuścić trochę powietrza, i idę do sypialni. To ogromny pokój z wielką łazienką i oryginalnym, zdobionym kominkiem. Uśmiecham się, wracam na korytarz, a stamtąd wkraczam do drugiego pokoju, na który mam już pomysł. Wizualizuję biurko pod oknem wychodzącym na uroczy ogródek i stół warsztatowy pod drugą ścianą, zawieszoną rysunkami technicznymi i planami. To wszystko moje. Moje!
Przez rok szukałam idealnego mieszkania, na które byłoby mnie stać, ale wreszcie jestem! Znalazłam dom i studio do pracy. Zawsze sobie obiecywałam, że przed trzydziestymi urodzinami będę miała mieszkanie i firmę. Wyrobiłam się z rocznym zapasem. Teraz mam weekend na przemianę tego budynku w dom.
Jak na zawołanie rozlega się walenie do drzwi. Pędzę przez moje mieszkanie – moje! – otwieram i staję twarzą w twarz z butelką prosecco.
– Masz dom! – piszczy Lizzy i wyciąga dwa kieliszki.
– Rany, jesteś najprawdziwszym skarbem. – Łapię przyniesione dobroci i odsuwam się, zapraszając ją do mojego nowego domu. Uśmiech prawie nie mieści mi się na twarzy.
Lizzy odwzajemnia się takim samym i wchodzi. Krótkie czarne włosy sięgają jej do brody, a ciemne oczy promienieją szczęściem. Cieszy się, że ja się cieszę.
– Najpierw toast, potem sprzątanie.
Zgadzam się, zamykam za nią i prowadzę do zastawionego salonu.
– Ja pierdzielę, Annie! – Aż ją zatyka i na widok stosów pudeł staje jak wryta w progu. – Skąd masz tyle rzeczy?!
Przepycham się obok niej i stawiam kieliszki na kartonie, a potem zrywam folię z szyjki butelki.
– Większość to rzeczy do pracy – wyjaśniam, otwieram butelkę i rozlewam napój do kieliszków.
– Ile książek i długopisów potrzebuje jeden architekt? – pyta Lizzy i wskazuje na przeciwległą stronę pokoju. Wzdłuż ściany stoją plastikowe pudełka wypełnione teczkami, podręcznikami i artykułami piśmienniczymi.
– Większość to podręczniki. Jutro Micky podjedzie vanem i zabierze część rzeczy do komisu. – Podaję Lizzy kieliszek i stukamy się na zdrowie.
Popija i rozgląda się.
– Od czego zaczynamy?
Piję swoje prosecco i też się rozglądam wśród tego wielkiego bajzlu, który jest moim nowym domem.
– Przede wszystkim muszę ogarnąć sypialnię, żebym miała gdzie spać. Resztę porozkładam w weekend.
– Ach, twój buduar! – Lizzy sugestywnie unosi brwi, a ja wywracam oczami.
– To strefa wolna od mężczyzn. – Wypijam kolejny duży łyk i kieruję się do sypialni. – Z wyjątkiem Micky’ego – precyzuję, a po wejściu zaczynam rozstawiać w myślach łóżko, szafy i toaletkę, aktualnie zgromadzone na kupie pośrodku pokoju. Mam nadzieję, że Lizzy jest przygotowana na dźwiganie ciężarów.
– Całe twoje życie jest wolne od mężczyzn.
– Jestem zajęta pracą – przypominam i uśmiecham się z satysfakcją. Kocham to. Moja nowa firma zalicza sukces za sukcesem. Nie ma lepszego uczucia niż obserwowanie, jak architektoniczna wizja istniejąca początkowo jedynie w mojej głowie ożywa i staje się prawdziwym budynkiem. Od dwunastego roku życia świetnie wiedziałam, czego chcę. Na urodziny tata kupił mi królika, a ponieważ klatka mi się nie podobała, dręczyłam go, żebyśmy zbudowali lepszy domek dla nowego przyjaciela. Tata się śmiał, ale kazał mi narysować, jak to sobie wyobrażam. Więc narysowałam. I to zmieniło wszystko. Maturę zdałam z wyróżnieniem, cztery lata studiowałam na uniwersytecie w Bath, siedem lat przepracowałam na etacie i zdałam trzy egzaminy architektoniczne. Dzięki temu dziś jestem tu, gdzie jestem i gdzie zawsze chciałam się znaleźć. Pracuję na własny rachunek. Wcielam w życie marzenia innych.
Unoszę kieliszek bąbelków.
– A jak twoja praca?
– Ja pracuję, żeby żyć, Annie. Nie żyję, żeby pracować. Myślę o pedikiurze, cerze i paznokciach wyłącznie, gdy jestem w salonie. – Lizzy pojawia się obok mnie w progu mojej nowej sypialni. – I nie zmieniaj tematu. Minął rok, dwa miesiące i tydzień, odkąd się z kimś bzykałaś.
– Prowadzisz rejestr?
Lizzy wzrusza ramionami.
– To były moje dwudzieste ósme urodziny.
Aż za dobrze pamiętam ten wieczór, chociaż imię chłopaka umknęło mi z pamięci.
– Tom – podrzuca Lizzy, jakby mi czytała w myślach i zerka. – Czarujący gracz w rugby. Kumpel kumpla Jasona.
Uda czarującego gracza w rugby stają mi przed oczami jak żywe. Uśmiecham się na wspomnienie tamtego wieczoru, gdy poznałam kumpla kumpla chłopaka Lizzy.
– Słodki był, co?
– Bardzo! Nie rozumiem, czemu więcej się z nim nie spotkałaś!
– W sumie nie wiem. – Wzruszam ramionami. – Nic nas nie połączyło.
– A uda?!
Śmieję się.
– Wiesz, o co mi chodzi. Iskry. Chemia.
Parska.
– Odkąd cię znam, nigdy nie było iskier.
Ma rację. Kiedy wreszcie pojawi się mężczyzna, który zmiecie mnie z nóg? Oszołomi? Sprawi, że zacznę myśleć o czymś poza pracą? Jedyne, co przyprawia mnie o szybsze bicie serca, to projekty.
– Skreśliłaś facetów na zawsze? – Lizzy przerywa moje rozmyślania. – Bo jakby co, to Jason ma masę kumpli, którzy mają kumpli.
– Znudziło mi się to. Randki. Nerwy. Oczekiwania. A nic mi nigdy… nie podpasowało – stwierdzam lekceważąco. – Poza tym teraz jestem zakochana w pracy i wolności.
Lizzy wybucha śmiechem i szczerze ubawiona wchodzi do sypialni, a potem zagląda do łazienki.
– Twoja wolność jest poważnie zagrożona przez osiemdziesięciogodzinny tydzień pracy.
– Dziewięćdziesięcio – koryguję, a ona marszczy czoło. – W zeszłym tygodniu pracowałam dziewięćdziesiąt godzin. Bo mogę.
– A co z przyjemnościami?
– Praca to przyjemność – odpowiadam z oburzeniem. – Projektuję piękne budynki i patrzę, jak powstają.
– W ogóle cię ostatnio nie widuję – burczy.
– Wiem. Miałam urwanie głowy.
– Tak, cały twój czas pochłonęła ta nadziana parka z Chelsea. A swoją drogą, jak wam idzie?
– Super – odpowiadam od razu, bo tak właśnie jest. Ale to też jedno z najtrudniejszych zleceń, jakich się podjęłam. Powstawały kolejne projekty, a dyskusje z lokalnymi władzami ciągnęły się miesiącami, zanim udało się wypracować kompromis i uzgodnić plan budowy ultranowoczesnego, ekologicznego domu. Efekt końcowy jest jednak warty wysiłku. Budynek w stylu cube house, noszący jednak znamiona tradycji, pozwolił mi pokryć gigantyczny depozyt, który musiałam wpłacić, żeby kupić mój dom. – Wprowadzili się w piątek. – Podchodzę do podwójnych drzwi do ogrodu i wyobrażam sobie tę niewielką przestrzeń tryskającą zielenią, ze stolikiem z kutego żelaza i krzesłami, gdzie będę rozkoszować się poranną kawą. – Idealnie, prawda?
– Jest super – przyznaje Lizzy i wychodzi za mną. – Musimy z Jasonem poważnie pomyśleć o kupieniu czegoś, zamiast ciągle wynajmować.
– Zbudujcie dom! – Unoszę kusicielsko brew. – Znam genialną architektkę.
– Na ciebie nas nie stać – parska Lizzy.
Śmieję się i wracam do środka.
– Pomożesz mi z łóżkiem?
– Lecę! – zapowiada śpiewnie i mocno zatrzaskuje za sobą drzwi.
Trzy godziny i jedną wyprawę do sklepu po prosecco później mamy wyczyszczone, wypucowane i wymyte wszystko w zasięgu wzroku, łącznie z łazienką. Stara wanna z nóżkami w kształcie lwich łap aż lśni, a Lizzy wypakowała moje kosmetyki, podczas gdy ja ścieliłam łóżko. Już się czuję jak w domu. Mijając lustro, zerkam w nie przelotnie i widzę ciemne włosy niestarannie związane na czubku głowy. Ściągam gumkę i kosmyki rozsypują mi się na ramionach, a ja przeczesuję je palcami. Kilka razy mrugam jasnozielonymi oczami, bo coś mi przeszkadza, a kiedy nachylam się do lustra, widzę na rzęsach drobiny 
kurzu.
– Tylko nie zapomnij, że w przyszłą sobotę wychodzimy na miasto – przypomina Lizzy. Wyłania się z łazienki, związując czarny worek na śmieci. – Jason pracuje, Nat porzuca Johna, bo to jego wieczór z dzieckiem, a Micky… No cóż, Micky jest zawsze wolny. Więc nie chcę słyszeć żadnych wymówek o pracy.
Podchodzę do łóżka, ubijam poduszki i odwijam kołdrę, gotowa paść w piernaty, jak tylko Lizzy wyjdzie.
– Żadnych wymówek – potwierdzam.
– Super! – Porzuca czarny worek na stosie podobnych, ustawionych pod drzwiami, i strzepuje ręce. – A co z parapetówką? Musimy ochrzcić ten dom.
– Będzie w jeszcze następną sobotę. Zaprosiłam też kilkoro nowych klientów.
– Czyli zapowiada się orgia…
Wybucham śmiechem.
– Żadnych orgii!
– No trudno. Ja się zajmę przekąskami, ty załatwiasz procenty.
– Dobra.
Piszczy i mnie obejmuje.
– Jest idealnie! Ciężko na to pracowałaś.
– Dzięki. – Odwzajemniam uścisk i wdycham zapach miliona świec, które zapaliłyśmy.
– Ile dałaś sobie wolnego? – pyta, a potem mnie puszcza i bierze z podłogi torbę.
– Tylko ten weekend.
– Zaszalałaś! Nie za dużo przypadkiem?
Ignoruję sarkazm.
– Muszę dokończyć kilka rysunków do projektu galerii sztuki. Zajęci ludzie nie odpoczywają.
– I przyjemności nie mają– szczery zęby Lizzy, a potem wyciąga z torby komórkę. Zerka na wyświetlacz. – Po prostu super – mamrocze.
– Co?
Wrzuca telefon z powrotem do torebki i zmusza się do uśmiechu.
– Jason znów pracuje do późna. Miał po mnie przyjechać… – Spogląda na zegarek. – Mniej więcej teraz.
– Jak chcesz, możesz zostać.
– Nie, dzięki, pojadę metrem. A ty idź spać.
Całuje mnie w policzek i poleca porządnie się wyspać. Zamierzam zrealizować ten rozkaz. Mam nowiutkie łóżko, nowiutką pościel i nowiutką kołdrę. I zasypiam, zanim dotknę głową nowiutkiej poduszki.
Nazajutrz rano budzi mnie głośne i niesłabnące bębnienie do drzwi. Siadam i przez chwilę rozglądam się po obcym otoczeniu.
Łup, łup, łup!
Pod poduszką zaczyna buczeć mój telefon i rozlega się kolejna porcja dudnienia, a po niej wykrzykiwane przez kogoś moje imię. Pocieram policzki dłońmi i wyciągam spod poduszki komórkę. Dzwoni Micky. Potem do mnie dociera, która godzina.
– Cholera!
Wyskakuję spod kołdry i zataczając się, wypadam z sypialni.
Łup, łup, łup!
– Już, idę! – krzyczę, przeskakuję nad pudłami i dopadam do drzwi. Otwieram i staję oko w oko ze zwartym i gotowym Mickym. – Błagam, litości! – wołam, bo w głowie mi huczy od jego dudnienia, krzyków i dzwonków.
– Dzień dobry, karmelku. – Całuje mnie w policzek i wpycha się do środka, a potem, wydając ochy i achy, zwiedza mój nowy dom. – Fajna miejscówka!
Zamykam drzwi i idę za nim, a potem marszczę czoło na widok koczka na jego głowie.
– Co ci się stało z włosami? – pytam, przyglądając się, jak zagląda w każdy kąt.
– Podoba ci się? – Sięga do misternej fryzury. – Przeszkadzały mi w pracy.
Kopniakiem przesuwa karton stojący mu na drodze, popija ze starbucksowego kubka, a mnie podaje drugi.
Przyjmuję z wdzięcznością i wracam do sypialni. Micky ma na sobie strój służbowy, czyli krótkie spodenki i koszulkę. Jest trenerem osobistym. Bardzo popularnym. Na liście oczekujących ma mnóstwo kobiet. Różnych.
– Pracujesz dzisiaj? – pytam i odstawiam kubek na szafkę.
Wchodzi za mną i pada na brzeg łóżka.
– Mam dwa treningi po południu. – Ściska mnie za udo, gdy go mijam. Syczę. – Kiedy pozwolisz mi się do siebie dobrać?
– Nigdy! – Wybucham śmiechem. – Wolałabym sobie wbić w oko rozżarzony pogrzebacz.
– Kilka przysiadów by ci nie zaszkodziło.
Parsknięciem zbywam tę aluzję i wciągam dżinsy.
– Masz dużo przysiadających tyłków do podziwiania, nie musisz dręczyć mojego.
Szczerzy się złowieszczo.
– A skoro już o tym mowa, mam nową klientkę.
Zapinam rozporek.
– Mężatkę? – Ściągam bezrękawnik, w którym spałam i wkładam koszulkę z U2.
– Nie. – Dalej się szczerzy. – Przecież wiesz, że ograniczyłem liczbę zamężnych klientek do pięciu. Tym sposobem przez godzinę dziennie muszę być profesjonalistą. Całe pięć godzin w tygodniu!
Śmieję się głośno. Ten koleś jest niezmordowanym podrywaczem, ale przy okazji jednym z najlepszych trenerów w Londynie. Kobiety stoją w kolejce, by mój przyjaciel z dzieciństwa zginał je, rozciągał i ustawiał w odpowiednich pozycjach. Z kilku innych powodów oprócz poprawy sprawności fizycznej.
– Bardzo ci współczuję.
– A na dodatek kuszą mnie przez całe zajęcia! Tu niewinne muśnięcie w udo, tam wypchnięcie tyłka prosto w twarz…
– Jeśli tak trudno ci utrzymać myśli i oczy przy sobie, przyjmuj tylko singielki. Albo facetów.
– Muszę mieć równowagę w klienteli. Poza tym mężatki bardziej się starają – oznajmia, a ja unoszę brwi. Micky wywraca oczami. – Na treningach – dopowiada.
– Czyli nigdy nie uległeś pokusie?
– Nigdy! – Kręci stanowczo głową. – Za bardzo lubię moje nogi, żeby mi je połamał jakiś rozwścieczony mąż, dziękuję bardzo.
Związuję włosy w kucyk i ze śmiechem wkładam japonki. Znam Micky’ego od wieków. Wychowaliśmy się razem. Bawiliśmy się w dom. Baraszkowaliśmy w dmuchanym baseniku. Kiedy mieliśmy po dwanaście lat, przybił kilka gwoździ w moim wypasionym domku dla królika. Nasi rodzice byli, i nadal są, najlepszymi przyjaciółmi.
– Jak ci upłynęła pierwsza noc? – pyta i poklepuje materac.
– Chyba jeszcze nigdy nie spałam tak długo. – To dobry znak. – Chodź. Wyniesiemy trochę gratów, żebym mogła porozkładać resztę.
Wchodzimy do salonu i zaczynam przyklejać żółte karteczki do wszystkiego, czego chcę się pozbyć, a Micky idzie ze mną i przekłada te rzeczy w jedno miejsce.
– Ej, to sobie wezmę! – Odkleja karteczkę od miniaturowej komódki z szufladkami, którą trzymałam na toaletce w dawnej sypialni. – Będę miał gdzie trzymać gumki do włosów.
Śmieję się i ruszam dalej, oznaczając to, co musi zniknąć.
– Ten twój koczek wygląda słodko – mówię, bo Mi­cky z rozanielonym uśmiechem maca nowy nabytek. Ale prawda jest taka, że mógłby się ogolić na łyso, a nadal by wyglądał uroczo. Bo po prostu jest uroczym gościem i tyle. Jasnobrązowe oczy są wiecznie roześmiane, a szczęka zawsze obsypana zarostem. Niezły jest, wiem, ale dla mnie to po prostu Micky.
– Dzięki. – Trzepocze rzęsami.
– W przyszłą sobotę idziemy na drinka. Dołączysz?
– Oczywiście – odpowiada bez wahania. – Lizzy i Nat będą? – Znacząco unosi brew.
– Nawet się nie waż. Obie wiedzą, że jesteś łatwy. – Nic na to nie poradzi. A ja, Nat i Lizzy jesteśmy jedynymi w Londynie kobietami odpornymi na jego wdzięk.
– To bolało! – chichocze i zakłada mi na szyję nelsona.
– Zostaw mnie, pipko! – Wyswobadzam się z jego uścisku i oganiam się, gdy zaczyna wokół mnie tańczyć jak bokser, zasłaniając pięściami twarz.
– Halo, halo? – Słyszę ćwierkanie mojej matki, a następnie rozlega się stukot jej szpilek na drewnianej podłodze.
Szybko szturcham Micky’ego w biceps, a on piszczy. Potem podążam za głosem mamy i zastaję ją w korytarzu, jak przepycha się między kartonami, ostrożnie, żeby nie dotknąć ich plisowaną spódnicą.
– Jakie wysokie sufity! – wykrzykuje z zachwytem. – I ta sztukateria!
Opieram się o framugę i z uśmiechem patrzę, jak się zbliża. Dołącza do mnie Micky, czuję na plecach jego klatkę piersiową.
– Michael! – piszczy mama i przyśpiesza kroku. – Chodź no tu! – Prawie lecę na podłogę, tak mocno mnie odpycha, żeby szybciej dostać go w swoje ręce. – Pokaż mi tę swoją przystojną buźkę! – Żarliwie ściska jego szczękę, a ja wybucham śmiechem. – Co się z tobą działo? Nie widziałam cię od tygodni!
– Ciężko pracuję, przecież wiesz.
Mama uśmiecha się i oswobadza jego twarz.
– Kiedy uczynisz moją Annie kobietą zamężną?
Micky łypie na mnie spode łba, a ja wywracam oczami.
– Jak tylko zechce mnie przyjąć. – I szczerzy się szatańsko, bo dobrze wie, co robi. Zachowuje się tak zawsze, gdy moja matka czyni aluzje do naszej przyjaźni.
Micky nie chce się ze mną umawiać. On jest zbyt zajęty byciem dziwką, a ja robieniem kariery. Nasza przyjaźń jest czysto platoniczna i oboje jesteśmy z tego powodu szczęśliwi. Nigdy do niczego między nami nie doszło. Żadnej iskry. Chemii. Żadnego niczego. Często się zastanawiam, czy jakikolwiek mężczyzna zawróci mi w głowie, bo jeśli Micky tego nie zrobił, możliwe, że nikomu się nie uda. Wystarczy cień jego rozbrajającego uśmiechu, a kobiety padają u jego stóp. A ja? Nic. Może jestem nienormalna.
Mama ostrożnie zawiesza torbę w zgięciu łokcia i wyciąga reklamówkę pełną sprzętu myjącego.
– Przybywam z odsieczą!
– W tym stroju? – Patrzę na jej kremową bluzkę, plisowaną spódnicę i buty na szpilkach.
– Zawsze trzeba wyglądać godnie, skarbie – poucza mnie. – Ojciec zaraz dołączy z narzędziami. No więc, od czego zacząć?
– Ja spadam – informuje Micky, łapie ostatnie pudło z żółtą karteczką, składa pożegnalny pocałunek na policzku mojej matki i wychodzi z naręczem pudeł. Mijając mnie, posyła mi buziaka.
Uśmiecham się szeroko, odprowadzam go i wracam do matki, odzianej już w żółte gumowe rękawiczki i uzbrojonej w butelkę płynu do mycia.
– Bierzmy się do szorowania! – wykrzykuje.

 

Inne książki autora