Zakochany uwodziciel

Zakochany uwodziciel

Tytuł oryginału: An Affair with a Spare
Tłumaczenie: Aleksandra Januszewska
Ilość stron: 336
Rodzaj: miękka
Format: 135x205
Data wydania: 2021-02-24
EAN: 9788324170715
Romans historyczny
Bestseller

Nowy bestseller "New York Timesa"

Tom 3 nowego cyklu Ocaleni o mężczyznach, którzy po powrocie z wojny usiłują nauczyć się na nowo żyć w świecie salonów, i o kobietach na tyle odważnych, by przedrzeć się przez mury obronne ich serc.

On: Z uwodzenia uczynił sztukę… która ma służyć chwalebnym celom…
Ona: Nieśmiała i niepewna swoich wdzięków, ma ich użyć, by uratować ojca…

Spotykają się na balu: Piąty syn hrabiego, Rafe Beaumont, któremu nigdy nie oparła się żadna kobieta, i Collette Fortier, która właśnie to robi…

W czasie wojen napoleońskich Rafe służył w oddziale straceńców do zadań specjalnych lorda Dravena, który teraz ma dla niego najtrudniejsze zadanie. Dotyczy ono Collette, która przybyła do Londynu w tajemniczym celu. I nie wolno jej ulec jedynemu mężczyźnie, którego pokochała. Rafe ma plan – skoro dziewczyna odrzuca jego zaloty, to może przyjmie przyjaźń.

Wśród przepychu pałaców, teatrów po zakazane zaułki Londynu tych dwoje przejdzie najcięższe i najbardziej niebezpieczne próby.

Czy mężczyzna, który poprzysiągł nigdy nie wiązać się z żadną kobietą, będzie wreszcie mógł zaufać kobiecie i czy razem wyruszą w podróż do szczęścia?

SHANA GALEN to bestsellerowa autorka wydawanych na całym świecie romansów historycznych wypełnionych zmysłowością, przygodą, akcją i humorem. Jej powieści zdobywają najważniejsze nagrody, m.in. RITA Award (odpowiednik filmowego Oscara dla romansu historycznego), i znajdują się przez wiele tygodni w Top 10 list bestsellerów „New York Timesa” i Amazonu.

Rozdział 1
Collette Fortier wciągnęła z drżeniem powietrze i przywołała na twarz promienny uśmiech.
Tylko nie mów o jeżach. Tylko nie mów o jeżach!
Collette bała się, a kiedy się bała, znajomość angielskiego ją zawodziła i często cisnęły jej się na usta zwroty z książek, których używała do nauki. Na nieszczęście były to książki z dziedziny historii naturalnej. Dzieło o jeżach, z czarno-białymi rycinami, należało do jej ulubionych.
Bal okazał się koszmarem od pierwszej chwili. Nie tylko czuła się jak złożony wachlarz w zatłoczonym pomieszczeniu, ale do tego nie mogła uciec przed ostrymi dźwiękami angielskiej mowy. Ponieważ na zewnątrz lało nieustannie, zamknięto drzwi i okna. Collette miała wrażenie, że tkwi w pułapce.
– Spójrz tam, zbliża się! – syknęła lady Ravensgate, dźgając ją łokciem w bok. Collette siłą woli powstrzymała się przed oddaniem opiekunce pięknym za nadobne. Ponieważ podpułkownik Draven w istocie zmierzał w ich kierunku, Collette musiała się opanować. Chciała, żeby ich sobie przedstawiono. Po niemal miesiącu starań, żeby wejść do wewnętrznego kręgu osób związanych z brytyjskim Ministerstwem Spraw Zagranicznych, udało jej się w końcu dotrzeć do ludzi, którzy mogli znać potrzebne jej szyfry.
Lady Ravensgate pomachała wściekle wachlarzem, kiedy były żołnierz szedł w ich stronę, po czym puściła go, tak że upadł na podłogę przed Dravenem. Lady Ravensgate sapnęła, marnie odgrywając przerażenie, podczas gdy pułkownik, jak przystało na dżentelmena, schylił się, aby podnieść wachlarz.
– Wydaje mi się, że to należy do pani. – Wyprostował się, podając wachlarz lady Ravensgate. Draven był potężnie zbudowanym mężczyzną, wciąż w sile wieku, o kasztanowych włosach i bystrych, niebieskich oczach. Posłał damom miły uśmiech, po czym odwrócił się.
– Podpułkownik Draven, czyż nie? – zawołała za nim lady Ravensgate. Wojskowy uniósł uprzejmie brwi, wodząc wzrokiem od lady Ravensgate do Collette. Collette poczuła gorąco na policzkach; nienawidziła siebie za to. Zawsze nieśmiała i nielubiąca zwracać uwagi, nie była w stanie pozbyć się tej cechy, choćby nie wiadomo, jak się starała. Zwłaszcza przy mężczyznach, których uważała za choć trochę atrakcyjnych.
Draven mógł być starszy od niej o dwie dekady, ale nikt nie odmówiłby mu urody i męskości.
– Tak jest – odparł Draven. – A pani…?
– Lady Ravensgate. W poprzednim sezonie poznaliśmy się w teatrze. Odwiedził pan panią Fullerton w jej loży; byłam jej gościem.
– Oczywiście. – Skłonił się wdzięcznie, choć Collette widziała, że zupełnie nie pamięta spotkania z jej opiekunką. – Jak miło spotkać panią ponownie, pani… eee…?
– Lady Ravensgate. – Wskazała na Collette. – A to moja kuzynka Collette Fournay. Przyjechała z Francji, żeby mnie odwiedzić.
Collette dygnęła, pamiętając, żeby nie zginać się za szybko; inaczej mogłaby wypaść z jedwabnej sukni w zielono-złote pasy, do włożenia której skłoniła ją lady Ravensgate. Dostała od niej wiele sukien. Opiekunka kupiła je po okazyjnej cenie od modystki, która uszyła je dla kobiety, której wówczas nie było stać na zapłacenie rachunku. Owa kobieta najwyraźniej nie była obdarzona tak bujnymi biodrami i biustem, jak Collette.
– mademoiselle Fournay. – Draven skłonił się przed nią. – Jakże się pani podoba w Londynie? – zapytał znakomitym francuskim.
– Czuję się tu wspaniale – odparła po angielsku. Chciała, żeby zapomniano, na tyle, na ile to możliwe, że jest Francuzką i dlatego zawsze mówiła po angielsku, choć w niektóre wieczory płaciła za to bólem głowy. – Tancerze wydają się świetnie bawić. – To nie była subtelna uwaga, ale też nie miała taka być.
– Nie miałaś tego wieczoru zbyt wielu okazji, żeby potańczyć, czyż nie? – powiedziała ze współczuciem lady Ravensgate.
Collette pokręciła głową, zerkając na Dravena. Wiedział, że jest osaczony. Westchnął głęboko.
– Czy zaszczyci mnie pani następnym tańcem, mademoiselle?
Collette przyłożyła rękę do serca, udając poruszoną.
– Och, nie musi pan czuć się zobowiązany.
– Nonsens. Z największą przyjemnością.
Dygnęła, a Draven skłonił się.
– Proszę wybaczyć.
Miał wrócić na początku kolejnego tańca. Dzięki temu zyskała parę minut na obmyślenie strategii.
– Nie wspominaj o szyfrach – szepnęła lady Ravensgate, choć Collette nie prosiła o radę. – Naprowadź go delikatnie na ten temat, ale nie daj po sobie poznać, że cokolwiek o nich wiesz.
– Oczywiście. – Tańczyła z dziesiątkami mężczyzn i rozmawiała z nimi w nadziei, że zdobędzie informacje, jakich potrzebowała. Instrukcje lady Ravensgate, jak dotąd, okazały się zupełnie nieskuteczne. Zawsze napominała Collette, żeby nie wspominała o szyfrach. Jedyną inną radą, jakiej udzielała…
– I nie mów o ojcu.
Collette skinęła sztywno głową. To była ta druga rada. Jakby trzeba było jej przypominać, żeby nie mówiła o owianym złą sławą francuskim zabójcy komuś związanemu z brytyjskim Ministerstwem Spraw Zagranicznych. Lady Ravensgate pomogłaby jej, sugerując, żeby rozmawiała z Anglikami o ich służbie podczas niedawnych wojen napoleońskich. Niewielu spośród jej partnerów miało ochotę mówić o wojnie czy o swoich doświadczeniach. Tych paru, z których udało jej się wydobyć jakieś historie wojenne, nie miało pojęcia, w jaki sposób Brytyjczycy zdołali złamać francuskie tajne szyfry. I jeszcze mniej, jak się wydawało, wiedzieli o szyfrach, jakich Anglicy używali do kodowania własnych przekazów.
Miała jednak podstawy, żeby sądzić, że Draven jest na tyle wysoko postawiony w hierarchii, żeby mieć dostęp do szyfrów. To trwało miesiąc, ale terazwreszcie uda jej się porozmawiać z człowiekiem, który miał to, na czym jej zależało.
Tancerze na parkiecie zawracali i posuwali się naprzód, splatając ramiona, po czym znowu zawracali. Suknie dam napełniały się powietrzem, przypominając dzwony, nadgarstki ich odzianych w rękawiczki dłoni lśniły w świetle kandelabrów. Ich śmiech, dźwięczny i beztroski niósł się po sali wraz z muzyką skrzypiec i wiolonczeli. Jeszcze nie tak dawno Collette też tańczyła tak radośnie. Paryż w czasach Napoleona stanowił centrum francuskiej socjety, a jej ojca zapraszano na każde przyjęcie, na każdy wieczorek.
Nie bywał na wszystkich – ostatecznie, przyprawiał ludzi o dreszcze zgrozy – ale kiedy żądano, żeby się pojawił, zabierał ze sobą Collette. Nie przyszłoby jej wówczas do głowy, że parę lat później będzie powtarzać te same taneczne kroki, walcząc o jego życie.
Taniec dobiegł końca, Collette patrzyła z podziwem na bladolice angielskie piękności, które mijały ją, schodząc z parkietu. Ona sama miała oliwkową cerę, ciemne włosy i zbyt bujne kształty jak na obecną modę. W pewnej chwili pojawił się Draven, wyciągając do niej rękę. Rzuciwszy szybkie spojrzenie na lady Ravensgate – tę żmiję, czającą się w trawie – Collette ujęła jego dłoń, pozwalając się zaprowadzić na środek parkietu. Orkiestra podjęła kadryla i Collette ukłoniła się pozostałym tancerzom w ich kwadracie. Ona i Draven ruszyli jako pierwsi do tańca, mijając parę z naprzeciwka, kiedy przechodzili z jednego końca kwadratu do drugiego i z powrotem.
W końcu nadeszła chwila, kiedy ona i Draven stali, podczas gdy poruszały się inne pary; Collette wiedziała, że to jest jej szansa. Zanim zdążyła się odezwać, Draven zapytał:
– Jak się pani podoba taniec?
Nie przygotowała się na to pytanie i jedyną odpowiedzią w języku angielskim, o jakiej zdołała pomyśleć, było: Rytuały godowe jeży trwają długo; osobniki płci męskiej i żeńskiej krążą wówczas wokół siebie. W istocie, taniec przypominał rytuał godowy, ale gdyby użyła tego porównania, Draven pewnie by się zmieszał.
Co ważniejsze, nie miała zbyt wiele czasu, żeby pokierować rozmową w pożądanym kierunku. Nie odpowiadała i Draven spojrzał na nią zaniepokojony.
Odchrząknęła.
– Taniec nie kojarzy mi się z jeżami.
Do diabła! Ale z niej gęś!
– Och, to nie tak – dodała szybko. – Nie zawsze używam właściwych słów. Miałam na myśli… jak to się mówi… żołnierze? Tak? Tancerze przypominają mi żołnierzy podczas bitwy.
Wypuściła powietrze. Draven patrzył na nią, jakby brakowało jej piątej klepki i Collette nie miała do niego o to pretensji.
– Walczył pan na wojnie, prawda?
– Owszem, tak.
– Mieszkałam na wsi z rodzicami, z daleka od bitew.
– To doskonale. – Spojrzał znowu na tancerzy.
– Czy prowadził pan żołnierzy do walki? – Większość mężczyzn nadymała się z dumy, mogąc rozprawiać o tym, jacy są dzielni.
– Czasami. Ale na ogół pracowałem z dala od linii walki.
Takie już jej szczęście – trafiła na skromnego mężczyznę.
Zdawała sobie sprawę, że niebezpiecznie jest naciskać. Francuzka w Anglii powinna mieć na tyle rozumu, żeby nie wspominać ostatniej wojny między dwoma krajami, ale stawkę stanowiła wolność jej ojca. Nie mogła się poddać.
– A jakiego rodzaju pracą zajmował się pan na tyłach? Wyobrażam sobie, że pisał pan listy i przechwytywał tajne meldunki. Och, mój Boże, czy był pan szpiegiem? – Mówiła z zapartym tchem; nie udawała. Brakowało jej powietrza ze strachu.
Draven zerknął na nią z ukosa.
– Nic szczególnie podniecającego, mademoiselle. W istocie, gdybym zaczął pani opowiadać o swoich przeżyciach, pewnie by pani zasnęła. Och, znowu nasza kolej. – Krążyli wokół siebie, spotykając się na krótko, rozdzielając się i wykonując rozmaite figury.
Kiedy odprowadzał ją później do lady Ravensgate, próbowała wrócić do rozmowy, ale zręcznie skierował konwersację na deszczową pogodę. Lady Ravensgate musiała odczytać porażkę z miny Collette, ponieważ jak tylko do niej doszli, zaczęła paplać.
– Panie podpułkowniku, proszę mi powiedzieć, co pan sądzi o książce Caroline Lamb? Czy Glenarvon nie jest zbyt skandaliczna dla mojej kuzynki?
Draven skłonił się sztywno.
– Nie mogę się wypowiedzieć, łaskawa pani, bo jej nie czytałem. Jeśli panie pozwolą, widzę kogoś, z kim muszę koniecznie porozmawiać. – Odszedł, zanim damy wyraziły zgodę.
– Domyślam się, że nie poszło ci zbyt dobrze – mruknęła lady Ravensgate.
– Nie.
Dama westchnęła zniesmaczona i Collette nie po raz pierwszy zastanowiła się, po czyjej stronie stoi jej „kuzynka”. Podawała się za dawną przyjaciółkę jej ojca, ale czy nie była bardziej przyjaciółką Ludwika XVIII i Bourbonów, którzy go więzili?
– Biedny, biedny monsieur Fortier – westchnęła lady Ravensgate.
Collette spojrzała na nią z płonącymi policzkami.
– Niech pani go jeszcze nie opłakuje. Uwolnię ojca. Proszę zapamiętać moje słowa. Uwolnię go, nawet jeśli to będzie ostatnia rzecz, jakiej w życiu dokonam.
Kto, jak kto, ale ona akurat doskonale zdawała sobie sprawę, że miłość wymaga poświęceń.
Rafe’a Alexandra Fredericka Beaumonta, najmłodszego z ośmiorga latorośli hrabiego i hrabiny Haddington, w dzieciństwie często nazywano Rafe’e,m Zapomnianym. Przy jego pogodnym, radosnym usposobieniu łatwo o nim zapominano. Nie płakał, domagając się, żeby go nakarmiono, nie marudził w porze drzemki i pozwalał się nosić, póki nie skończył prawie osiemnastu miesięcy, kiedy to zaczął stawiać pierwsze kroki.
Kiedyś, gdy rodzina wybrała się na piknik do parku, Rafe zasnął w powozie i spędził tam około dwóch godzin. Przestraszona niania zaczęła go w końcu szukać; dziecko paplało radośnie i bawiło się palcami stóp. W wieku trzech lat Rafe spacerował ze starszymi braćmi i siostrami po wiejskiej posiadłości rodziny. Wieczorem, kiedy niańka przyszła utulić dzieci do snu, zauważono, że Rafe’a nie ma w łóżku. Znaleziono go w stajni, śpiącego w psim legowisku, z małymi szczeniaczkami.
Nikt nie pamiętał, żeby Rafe kiedyś płakał, czy narzekał na cokolwiek. Z wyjątkiem jednego razu. A nikt nie chciał wspominać dnia, kiedy hrabina uciekła z domu, zostawiając czteroletniego Rafe’a samego i zrozpaczonego.
Kiedy miał dziewięć lat i potrafił oczarować każdego tak, że nawet morderstwo uszłoby mu na sucho (choć Rafe był zbyt dobrze wychowany, żeby uciekać się do tak drastycznych środków), macocha zwróciła uwagę hrabiemu, że Rafe nie ma guwernera. Najwyraźniej hrabia zapomniał o nauczycielu dla najmłodszego syna. Pierwszy, jaki się zjawił, stwierdził, że dziecko niemal nie umie czytać, nie posiada praktycznie żadnej wiedzy w dziedzinie historii i geografii, a jego umiejętności matematyczne są śmiechu warte.
Pojawiali się kolejni guwernerzy, których wysiłki w równym stopniu spełzały na niczym. Hrabia żywił nadzieję, że najmłodszy syn wstąpi do seminarium duchownego, ale gdy Rafe zbliżał się do piętnastych urodzin, nikt nie miał wątpliwości, że z jego temperamentem nie ma czego szukać w kościele. Podczas gdy jego wiedza w zakresie teologii wydawała się bardziej niż skromna, wiedzy na temat płci pięknej na pewno mu nie brakowało. Miał jej aż nadto. Dziewczęta i kobiety uganiały się za nim niezmordowanie i nic dziwnego; po dziadku odziedziczył wysoki wzrost i królewską posturę, fiołkowe oczy po babce ciotecznej, która niegdyś uchodziła za najpiękniejszą kobietę w Anglii i była podobno kochanką Jerzego II; po matce miał gęste, ciemne, kręcone włosy, jej największy atut, jeśli chodzi o wygląd.
Rafe był pięknym dzieckiem i wyrósł na niezwykle przystojnego, przykuwającego uwagę mężczyznę. Podczas gdy wiedza akademicka nigdy nie stanowiła jego mocnej strony, mężczyźni, zarówno jak kobiety, cenili jego inteligencję, styl bycia i lojalność. Nie był ani tchórzem, ani hulaką czy dandysem. Powiadano, że Rafe Beaumont nigdy nie uwiódł żadnej kobiety.
Nie musiał.
Kobiety biły się o miejsce u jego boku oraz w łożu. Jedyną wadą Rafe’a, jeśli jakoweś posiadał, było to, że płci pięknej nie potrafił praktycznie odmówić niczego. W młodości zdarzało mu się znaleźć w łóżku z kobietą, z którą nie zamierzał wdawać się w romans, ponieważ sądził, że odrzucając ją, nie zachowałby się jak dżentelmen. W końcu Rafe wstąpił do armii, ale nie do marynarki, jak dwaj jego bracia – głównie dlatego, że potrzebował wytchnienia. Służba wojskowa nie sprawiła, że łatwiej mu było bronić się przed kobietami, ale nauczył się taktyki stosowania uników. Ta umiejętność okazała się przydatna, kiedy wstąpił do oddziału samobójców podpułkownika Dravena; jego zadanie, nigdy niesformułowane na piśmie, polegało na wyciąganiu informacji od żon i córek napoleońskich generałów i doradców.
Po powrocie do Londynu Rafe znowu spędzał czas między jedną sypialnią a drugą. Jeden z dwunastki ocalałych z trzydziestoosobowego oddziału Dravena, uznany bohater wojenny, Rafe niewiele miał do roboty, poza szukaniem rozrywek. Ojciec przyznał mu hojną pensję, z której Rafe rzadko korzystał, bo czarujących bohaterów wojennych i ikony mody i stylu co wieczór zapraszano na kolację i wszelkie wydarzenia towarzyskie w Londynie i sąsiednich hrabstwach, ponadto najlepsi krawcy obdarowywali je wykwintnymi strojami.
Ale nawet Rafe, który zawsze uważał się za szczęściarza, nie był pewien, co ma zrobić z nadmiarem szczęścia na balu u swego przyjaciela Phineasa. Rafe, którego po zakończeniu sezonu dopadła nuda, namówił przyjaciela, żeby wydał bal dla przyjaciół i znajomych, którzy pozostali w Londynie. Przyszło zbyt wiele znajomych kobiet Rafe’a i teraz walczył usilnie, żeby 1) trzymać damy jedną z dala od drugiej, by się nie pozabijały, 2) obdarzyć swoją uwagą jednakowo każdą z nich.
Tak więc schował się w końcu w szatni, mając nadzieję, że zjawi się tam któryś z jego przyjaciół i da mu znać, czy może bezpiecznie wyjść z ukrycia.
– Och, pan Beaumont? – odezwał się śpiewny, kobiecy głos. Rafe wcisnął się głębiej w wilgotne, ciężkie palta, pachnące cedrem i wełną.
– Gdzie jesteś, panie Beaumont?
Rafe starał się domyślić, do kogo należy głos. Może do żony lorda Chestertona – młodej, zbyt młodej dla lorda, rówieśnika jego ojca. Rafe mógł uważać Chestertona za głupca, skoro ten poślubił kobietę tak młodą, że mogła być jego córką, ale to nie znaczyło, że chciał mu przyprawić rogi.
– Tu jesteś! – zawołała, kiedy światło świecy rozjaśniło mrok w szatni.
Rafe zamrugał i podniósł rękę, uświadamiając sobie, że w małym, zatłoczonym pokoju nie ma szans na ucieczkę.
– Znalazłaś mnie – powiedział, uśmiechając się z wysiłkiem. – Teraz twoja kolej, żeby się ukryć. Policzę do stu.
– Och, nie! – Podeszła bliżej, muskając spódnicą jego nogi. – Znalazłam cię i domagam się nagrody.
– Nagrody? – powtórzył z udawanym zdumieniem. Wiedział doskonale, o jaką nagrodę jej chodzi. – Cóż to może być? Walc o północy? Pocałunek w rękę? – Ruszył w jej stronę, zmuszając, żeby się cofnęła.
Wpadła na ścianę; wyciągnął rękę, żeby utrzymać równowagę.
– Chciałabym pocałunek – powiedziała, oddychając ciężko i patrząc mu w oczy. – Ale w bardziej interesujące miejsce, niż dłoń.
– Bardziej interesujące, powiadasz? – Pochylił się blisko, przesuwając palcami wolnej ręki po jej szczęce i wzdłuż szyi. – Zamknij oczy, a ja cię pocałuję. – Musnął palcami wypukłość jej piersi. Wciągnęła gwałtownie powietrze, zamykając oczy. Rafe zdmuchnął świecę, pogrążając ich oboje w ciemności. Pochylił się bliżej, musnął wargami jej policzek i uciekł.
Biegnąc schodami dla służby, usłyszał, jak woła:
– Rafe! Bądź uczciwy.
– Nigdy – szepnął, pokonując schody zdecydowanymi krokami. Może znajdzie jakieś przejście do innej klatki schodowej i zdoła uciec z balu. Dotarł do półpiętra, skręcił w korytarz; lady Willowridge uśmiechała się do niego; pióro w jej turbanie kołysało się, jakby udzieliło mu się podniecenie właścicielki.
– Szukasz kogoś? – zapytała zmysłowym głosem.
Rafe ujął jej dłoń i ucałował ją.
– Ciebie, droga pani, zawsze ciebie.
Była ostatnią osobą, którą miał ochotę oglądać. Lady Willow­ridge, wdowa, miała pazury ostre jak tygrysica. Jeśli je w nim zanurzy, nie da mu odejść.
Kiedy podniósł rękę, przyciągnęła go do siebie. Miała wyjątkową siłę, jak na kobietę, pomyślał, usiłując nie nadepnąć na jej stopy w eleganckich pantofelkach. Objęła go za szyję, odchylając głowę, tak że poczuł brylanty w jej włosach na swoich rękach i podała mu usta do pocałunku.
Rafe przewrócił oczami. Mógł ją po prostu pocałować, ale już tego doświadczył – smakowała tytoniem i przetrawioną kawą. Dlaczego nie dać jej chwili podniecenia a sobie odrobiny ulgi?
Rafe przesunął dłońmi wzdłuż jej ciała, uniósł jej ręce ponad swoją głową i odwrócił ją szybko. Pisnęła cicho, kiedy przycisnął ją do ściany, przygniatając własnym ciałem i szepcząc do ucha:
– Czy chciałabyś ze mną zagrać, moja pani?
Próbowała skinąć głową, ale policzek przykleił jej się do ściany.
– Och, tak – wydobyła z siebie z trudem.
– Czy czujesz moją rękę tutaj? – dotknął okolicy jej krzyża.
– Mm… hm.
– Zamknij oczy i wyobraź sobie, gdzie cię zaraz dotknę. – Przesunął dłonią po jej pośladkach.
Zamknęła oczy.
Rafe odsunął się.
– Żadnego podglądania.
Pędził po schodach po dwa stopnie naraz, wbiegając na korytarz dla służby. Lokaj, który niósł tacę z kieliszkami wina, uniósł brwi, ale Rafe nie tracił czasu na wyjaśnienia.
– Gdzie jest wyjście?
– Na salę balową, sir?
– Dobry Boże, człowieku. Nie! – Obejrzał się przez ramię, upewniając się, że lady Willowridge jeszcze go nie ściga. – Na ulicę. Najlepiej na jakąś boczną uliczkę.
– Właśnie pan stamtąd wraca.
– Musi być inne.
– Nie ma, proszę pana.
– Rafe Beaumont! – Na schodach słychać było kroki lady Willowridge. Rafe, w panice, chwycił lokaja za marynarkę.
– Sala balowa! Szybko!
– Tędy.
Rafe przesunął panel w ścianie i znalazł się na sali, gdzie orkiestra grała walca. Mężczyźni i kobiety wirowali w świetle kryształowych kandelabrów przy wtórze wybuchów śmiechu i brzęku kieliszków z szampanem.
Dziewczyna, która siedziała przy ścianie obok miejsca, gdzie zjawił się Beaumont, sapnęła ze zdumienia.
– Pan Beaumont!
Rafe spojrzał na samotną pannę i drzwi za plecami. Wkrótce zapewne lady Willowridge wpadnie na to, gdzie zniknął.
– Zatańczymy? – zwrócił się do dziewczyny.
Zaczerwieniła się ślicznie i podała mu rękę. Poprowadził ją na parkiet i ruszył do tańca, starając się wejść w rytm muzyki. Po paru minutach odetchnął z ulgą. Dlaczego wcześniej nie pomyślał o pannach, które podpierają ścianę? Niezamężne, nie stanowiły zagrożenia, a poza tym on uwielbiał tańczyć. Mógłby przetańczyć całą noc. Tańczyć ze wszystkimi pannami, które podpierają ściany na sali…
Rafe drgnął lekko i spojrzał dziewczynie w oczy.
– Panno… eee?
– Vincent – odparła słodkim głosem. – Panna Caroline Vincent.
– Panno Vincent, wydaje się, że pani dłoń zsunęła się na moje, eee… siedzenie.
Uśmiechnęła się wdzięcznie.
– Wiem. Jest cudownie okrągłe i jędrne.
Chryste, był przeklęty. Jeśli nie zabije go jej ojciec, to zrobi to któraś z dam – lady Chesterton i lady Willowridge stroiły groźne miny, spoglądając w jego stronę – przed którymi uciekł. Rafe tańczył, próbując dotrzeć do Phineasa, któremu rzucał błagalne spojrzenia. Phineas tylko łypnął gniewnie – jego mina mówiła wyraźnie: „Chciałeś tego balu”.
Co on wtedy myślał?
Panna Vincent ścisnęła jego tyłek i Rafe niemal zaskowyczał.
– Czy nie wolałbyś pójść w jakieś bardziej ustronne miejsce? – zapytała, trzepocząc rzęsami.
Rafe’a zawsze zdumiewało, że kobiety zachowują się w ten sposób, sądząc, że to im dodaje uroku. Jemu się zawsze wydawało, że coś im wpadło w oko.
– Nie – odparł.
Dobry Boże, czy ten walc się nigdy nie skończy?
I wtedy właśnie zauważył podpułkownika Dravena. Draven na ogół nie uczestniczył w tego typu wydarzeniach towarzyskich. Dziś zjawił się pewnie, ponieważ na balu mógł spotkać trzech swoich dawnych podwładnych. Dostrzegł Rafe’a i kiwnął głową ze zrozumieniem, widząc, w jakie wpadł tarapaty. Rafe spojrzał błagalnie na dawnego dowódcę i zakręcił panną raz jeszcze, po czym odsunął się od niej, kiedy muzyka ucichła. Skłonił się, gotów oprowadzić ją po sali. Mógłby przyjmować zakłady, kto pierwszy rzuci się, żeby odebrać mu życie – wściekły ojciec, rozzłoszczona lady Willowridge, porzucona lady Chesterton czy lodowata pani Howe. Zapomniał, że zostawił ją w jadalni, po kolacji.
– Proszę wybaczyć, panienko. Nie chcę przeszkadzać, ale muszę zamienić słowo z panem Beaumontem. – Draven położył rękę Rafe’owi na ramieniu i odciągnął go od panny Vincent. Draven nie czekał na jej odpowiedź. Jego słowo było rozkazem.