Plan damy

Plan damy

Tytuł oryginału: Brazen and the Beast
Tłumaczenie: Ewa Ratajczyk, Aleksandra Januszewska
Ilość stron: 320
Rodzaj: miękka
Format: 145x207
Data wydania: 2019-11-21
EAN: 9788324170975
Romans historyczny

Autorka bestsellerów z Top 5 New York Timesa Sarah MacLean powraca z kolejną książką o trzech braciach, królach londyńskiego półświatka związanych tajemnicą, przed którą nie mogą uciec. I których nie pokona nic poza… miłością.


Lady Henrietta Sedley postanawia, że dwudziesty dziewiąty rok życia będzie należał do niej -zamierza przejąć interesy ojca, samodzielnie zarobić fortunę i żyć tak, jak jej się podoba. Ale najpierw, zanim zostanie zatwardziałą starą panną, chce poznać smak rozkoszy. Wszystko idzie doskonale do chwili… gdy w swoim powozie napotyka najprzystojniejszego mężczyznę, jakiego w życiu widziała, związanego i zagrażającego jej planom, zanim zdążyła wcielić je w życie.

Odzyskawszy przytomność w powozie u stóp Henrietty, Whit, król Covent Garden znany powszechnie jako „Bestia”, nie może przestać myśleć o nieznajomej, która go uwalnia – zwłaszcza, gdy odkrywa jej plan. Z wielką chęcią ofiaruje jej wszystko, czego pragnie… ale za pewną cenę.
Wkrótce Hattie i Whit stają się rywalami w interesach i namiętności. Ona nie zamierza rezygnować ze swoich planów. On nie zamierza rezygnować ze swoich wpływów… a żadne z nich nie rozumie, że jeżeli nie zachowają ostrożności, przyjdzie im oddać wszystko… nawet serca.

SARAH MACLEAN jest jedną z ulubionych autorek romansów historycznych. Ukończyła historię na Harvardzie, pisze felietony dla „The Washington Post”. Jej wypełnione mrocznymi sekretami i gwałtownymi namiętnościami powieści zdobywają listy bestsellerów „New York Timesa” i „USA Today” oraz najwyższe nagrody gatunku, m.in. RITA Award (odpowiednik filmowego Oscara).
Są tłumaczone na ponad 20 języków.

Rozdział 1

Wrzesień 1837, Mayfair

Lady Henrietta Sedley lubiła myśleć, że nauczyła się paru rzeczy w ciągu dwudziestu ośmiu lat i trzystu sześćdziesięciu czterech dni.

Nauczyła się, na przykład, że jeżeli damie nie uchodzi nosić spodni (przykra rzeczywistość dla córki hrabiego, nawet takiej, która rozpoczynała życie bez tytułu czy fortuny), to powinna kategorycznie zadbać o to, żeby jej spódnice miały kieszenie. Kobieta nigdy nie wiedziała, kiedy przyda jej się kawałek sznurka albo nóż, żeby go przeciąć.

Nauczyła się też, że każda przyzwoita ucieczka z jej domu w Mayfair wymagała osłony nocy i dorożki powożonej przez sprzymierzeńca. Woźnice dużo gadali o dotrzymywaniu tajemnic, ale ostatecznie byli zakładnikami tych, którzy wypłacali im pensję. Ważnym dodatkiem do tej osobliwej lekcji było to, że najlepszy sprzymierzeniec to często najlepszy przyjaciel.

I może pierwszą z listy rzeczy, jakich nauczyła się przez całe życie, było to, jak zawiązać płaski węzeł. Umiała to robić, odkąd pamiętała. Ktoś mógłby pomyśleć, że z tym zasobem mrocznych i niepospolitych umiejętności Henrietta Sedley doskonale będzie wiedziała, co robić, gdyby zaistniało prawdopodobieństwo, że przypadkiem odkryje w swoim powozie związanego i nieprzytomnego mężczyznę.

Myliłby się.

Henrietta Sedley nigdy nie uznałaby takiego scenariusza za prawdopodobny. Owszem, może i czuła się swobodniej w londyńskim porcie niż na londyńskich salach balowych, ale żadne z imponującej kolekcji jej życiowych doświadczeń nie miało nic wspólnego z przestępstwem.

A jednak była tu z pełnymi kieszeniami, najbliższą przyjaciółką u boku; stała w egipskich ciemnościach nocy poprzedzającej jej dwudzieste dziewiąte urodziny, zamierzając wymknąć się z Mayfair na misternie zaplanowany wieczór i…

Lady Eleanora Madewell gwizdnęła Hattie do ucha cicho i nie jak na damę przystało. Norę, córkę księcia i irlandzkiej aktorki, którą pokochał tak bardzo, że uczynił z niej księżnę, cechowała pewna zuchwałość dozwolona u dam z niepodważalnymi tytułami i górą pieniędzy.

– W dwukółce jest jakiś jegomość, Hattie.

Hattie nie odwróciła wzroku od mężczyzny, o którym była mowa.

– Tak, widzę.

– Nie było nikogo w dwukółce, kiedy wiązałyśmy konie.

– Nie, nie było. – Powóz zostawiły przywiązany i z całą pewnością pusty na ciemnym tylnym podjeździe domu Sedleyów niecałe trzy kwadranse wcześniej, zanim weszły na górę, żeby suknie do zaprzęgania powozu zamienić na stroje bardziej stosowne do ich wieczornych planów.

W pewnej chwili między gorsetem a kredką do oczu ktoś podrzucił jej wielce nieprzyjemny pakunek.

– Chyba zauważyłybyśmy w powozie mężczyznę – powiedziała Nora.

– Wydaje mi się, że tak – padła rozkojarzona odpowiedź Hattie. – Wyjątkowo niestosowny moment.

Nora zganiła ją spojrzeniem.

– A jest stosowny moment na to, żeby znaleźć w swoim powozie związanego i nieprzytomnego mężczyznę?

Hattie domyślała się, że nie.

– Mógł wybrać inny wieczór. To okropny prezent urodzinowy.

Mrużąc oczy, zajrzała do ciemnego wnętrza powozu.

– Myślisz, że nie żyje?

Proszę, niech tylko nie będzie martwy.

Cisza. Po chwili ostrożnie ciągnęła:

– Czy w powozach przetrzymuje się nieżywych mężczyzn? – Nora pochyliła się, a jej płaszcz woźnicy opiął jej ramiona, i trąciła wspomnianego nieżywego mężczyznę. Nie poruszył się.

– Nie rusza się – dodała ze zbytecznym wzruszeniem ramion. – Może być martwy.

Hattie westchnęła, zsunęła rękawiczkę, pochyliła się do powozu i położyła dwa palce na szyi mężczyzny.

– Jestem pewna, że nie jest martwy.

– Co ty wyrabiasz? – wyszeptała nerwowo Nora. – Jeżeli nie jest martwy, to go obudzisz!

– To nie byłaby najgorsza rzecz na świecie – zauważyła Hattie. – Wtedy mogłybyśmy go poprosić, żeby z łaski swojej opuścił nasz powóz, i mogłybyśmy odjechać.

– Och, tak. Ten brutal wygląda akurat na takiego mężczyznę, który natychmiast zrobi właśnie to, zamiast się zemścić. Na pewno zdejmie czapkę i będzie nam życzył miłego wieczoru.

– Nie ma czapki – powiedziała Hattie, bo nie była w stanie obalić żadnego z pozostałych osądów na temat tajemniczego, prawdopodobnie nieżywego mężczyzny. Był bardzo potężny i bardzo krzepki, i nawet w ciemności widziała, że nie był to mężczyzna, z którym można byłoby paradować po sali balowej.

To był mężczyzna, który napadał na sale balowe.

– Co czujesz? – ponagliła Nora.

– Brak pulsu. – Choć nie była do końca pewna, gdzie należy go szukać. – Ale jest…

Ciepły.

Nieżywi mężczyźni nie byli ciepli, a ten był bardzo ciepły.

Jak ogień w zimie. Takie ciepło uświadamiało, jak bardzo sama jest zimna.

Ignorując tę głupią myśl, Hatie przesunęła palce po kolumnie jego szyi do miejsca, w którym znikała pod kołnierzykiem koszuli, gdzie grań jego ramion i zbocze… całej jego reszty… spotykały się w fascynującym zagłębieniu.

– A teraz?

– Cisza. – Hattie wstrzymała oddech. – Nic. – Pokręciła głową.

– Jezu. – Nie była to modlitwa.

Hattie nie mogła się bardziej zgadzać. Aż raptem…

Jest. Leciutkie drganie. Przycisnęła mocniej palce.

Drganie stało się stabilne. Powolne. Pewne.

– Czuję to – powiedziała. – On żyje – powtórzyła do siebie. – On żyje. – Odetchnęła głęboko z ulgą. – Nie jest nieżywy.

– Doskonale. Ale to nie zmienia faktu, że leży nieprzytomny w powozie, a ty masz gdzieś być. – Nora zamilkła. – Powinnyśmy go zostawić i wziąć kariolkę.

Hattie planowała tę szczególną wyprawę w ten szczególny wieczór przez całe trzy miesiące. Ten wieczór miał rozpocząć dwudziesty dziewiąty rok jej życia. Rok, w którym jej życie zacznie należeć do niej samej. Rok, w którym ona zacznie należeć do siebie samej. I miała bardzo konkretny plan w bardzo konkretnym miejscu o bardzo konkretnej godzinie, z powodu którego przywdziała bardzo konkretną suknię. A jednak, gdy przyglądała się mężczyźnie w powozie, te konkrety zdawały jej się wcale nie tak ważne.

Ważne wydawało jej się, żeby zobaczyć jego twarz.

Przytrzymując się klamki przy krawędzi drzwi, Hattie wyciągnęła latarkę z góry w tylnej części powozu, a potem wynurzyła się i spojrzała na Norę, której wzrok pobiegł natychmiast do nieoświetlonego wnętrza.

Nora przechyliła głowę.

– Hattie. Zostaw go. Weźmiemy kariolkę.

– Tylko zerknę – odparła Hattie.

Nora przestała przechylać głowę, a zaczęła nią powoli kręcić.

– Jeżeli zerkniesz, pożałujesz.

– Muszę zerknąć – upierała się Hattie, szukając rozsądnego powodu, nie zważając na dziwny fakt, że nie była w stanie powiedzieć przyjaciółce prawdy. – Muszę go rozwiązać.

– Niekoniecznie – zauważyła Nora. – Ktoś uznał, że najlepiej zostawić go związanego, więc jakie mamy prawo się z tym nie zgodzić?

Hattie już sięgała do kieszeni drzwi powozu po krzemień.

– Co zamierzasz?

Miała mnóstwo czasu na zamiary.

– Tylko zerknąć – powtórzyła, gdy olej lampy złapał ogień. Zamknęła drzwi i odwróciła się twarzą do powozu, podnosząc wysoko lampkę, która rzuciła cudownie złoty blask na… – O, mój…

Nora stłumiła śmiech.

– Zdaje się, że to wcale nie taki zły prezent.

Mężczyzna miał najpiękniejszą twarz, jaką Hattie w życiu widziała. Najpiękniejszą twarz, jaką ktokolwiek kiedykolwiek widział. Pochyliła się bardziej i przyglądała się jego ciepłej brązowej skórze, wydatnym kościom policzkowych, długiemu prostemu nosowi, ciemnym kreskom brwi i nieprawdopodobnie długim rzęsom, które spoczywały grzesznie na jego policzkach.

– Co za mężczyzna… – urwała. Pokręciła głową. Co za mężczyzna ma taki wygląd? Co za mężczyzna ma taki wygląd i jakimś cudem znalazł się w powozie Hattie Sedley, kobiety, która była zupełnie nienawykła do przebywania w pobliżu mężczyzn o takim wyglądzie.

– Ośmieszasz się – powiedziała Nora. – Gapisz się z rozdziawioną buzią.

Hattie zamknęła usta, ale nie przestała się gapić.

– Hattie. Musimy jechać. – Przerwa. I raptem: – Chyba że zmieniłaś zdanie?

To swobodne pytanie sprowadziło Hattie na ziemię. Do jej planu. Pokręciła głową. Opuściła lampkę.

– Nie.

Nora westchnęła, położyła sobie dłonie na biodrach i wpatrywała się w powóz za Hattie.

– Więc ty go chwycisz od dołu, a ja od góry? – Spojrzała na spowitą ciemnością niszę poza nią. – Przytomność może odzyskiwać tam.

Hattie łomotało serce.

– Nie możemy go tam zostawić.

– Nie możemy?

– Nie.

Nora zmierzyła ją wzrokiem.

– Hattie. Nie możemy go zabrać ze sobą tylko dlatego, że wygląda jak rzymski posąg.

Hattie zarumieniła się w ciemności.

– Nie zauważyłam.

– Odjęło ci mowę.

Odkaszlnęła.

– Nie możemy go zabrać, bo zostawił go tu Augie.

Wargi Nory spłaszczyły się do idealnie prostej linii.

– Tego nie wiesz.

– Wiem – odpowiedziała Hattie, trzymając lampkę przy sznurze na nadgarstkach mężczyzny i przesuwając ją w dół do miejsca, gdzie był związany w kostkach. – Bo August Sedley nie ma pojęcia, jak zawiązać płaski węzeł, dlatego obawiam się, że jeżeli zostawimy tu tego mężczyznę, zdoła się wyswobodzić i ruszy w pościg za moim nic niewartym bratem.

To raz, a poza tym, jeżeli nieznajomy się nie wyswobodzi, kto wie, co Augie mu zrobi. Jej brat był nie tylko nic niewart, ale był też kapuścianym łbem – połączenie to stale wymagało interwencji Hattie. Co, przypadkiem, stało się istotnym powodem jej decyzji, żeby dwudziesty dziewiąty rok życia należał tylko do niej. I co z tego – jej piekielny brat znów wszystko rujnował.

– Ogłuszony czy nie… ten mężczyzna nie wygląda na takiego, który przegrywa w bójce – skwitowała Nora, nieświadoma myśli Hattie.

Uwadze Hattie nie umknęło to niedopowiedzenie. Westchnęła, sięgnęła do środka, powiesiła rozjarzoną lampkę na haku i korzystając z okazji, rzuciła długie, przeciągłe spojrzenie na mężczyznę w jej powozie.

Hattie Sedley w ciągu swoich dwudziestu ośmiu lat życia i trzystu sześćdziesięciu czterech dni nauczyła się czegoś jeszcze: jeżeli kobieta ma problem, najlepiej, żeby rozwiązała go sama. Podciągnęła się i wsiadła do powozu, przestępując ostrożnie nad mężczyzną na podłodze, a potem spojrzała na Norę z szeroko otwartymi oczami w dole na podjeździe.

– No, wsiadaj. Pozbędziemy się go po drodze.