Magowie bogów

Magowie bogów

Tytuł oryginału: Magicians of the Gods
Tłumaczenie: Kamil Kuraszkiewicz
Ilość stron: 462, w tym 16 stron kolorowej wkładki
Rodzaj: oprawa miękka
Format: 165x235
Data wydania: 2024-01-12
EAN: 9788324183166
Prehistoria i historia - kontrowersyjne teorie
Bestseller

Kontynuacja sprzedanego w 10 milionach egzemplarzy kultowego dzieła Ślady palców bogów.
Nowe sensacyjne dowody na poparcie rewolucyjnej hipotezy o początkach naszej cywilizacji.
Czy kosmiczny kataklizm zniszczył 12 000 lat temu nieznaną, wysokorozwiniętą cywilizację?

GRAHAM HANCOCK to jeden z najwybitniejszych i najbardziej kontrowersyjnych badaczy dziejów ludzkości. Autor bestsellerów przetłumaczonych na 27 języków.

Dwadzieścia osiem lat temu Hancock zaszokował świat nauki dziełem Ślady palców bogów. Przedstawił w nim hipotezę istnienia jednej cywilizacji, pramatki wszystkich kultur. To jedno z przełomowych wydarzeń intelektualnych naszych czasów. – pisał „The Times”.

W Magach bogów Graham Hancock kontynuuje naukowe śledztwo. Barwnie i z poczuciem humoru opowiada o swoich najnowszych odkryciach. Dokumentuje je publikowanymi po raz pierwszy zdjęciami i przedstawia nowe dowody, które nie pozostawiają wątpliwości: zaawansowana cywilizacja epoki lodowcowej została zniszczona przez globalny kataklizm między 12 800 a 11 600 lat temu.

W Amerykę Północną i Europę uderzyły szczątki gigantycznej komety, wywołując potop na skalę światową. Przekaz o nim powtarza się w mitach wszystkich kultur. A Platon wskazuje tę datę jako czas zagłady Atlantydy... Z katastrofy ocaleli nieliczni. W późniejszych starożytnych tekstach są nazywani magami, mędrcami, tajemniczymi nauczycielami z nieba. Osiedlali się na terenach dzisiejszej Turcji (Göbekli Tepe), Libanu (Baalbek), Egiptu (Giza), Mezopotamii, Meksyku, Peru, Indonezji, przekazując ludzkości swoją wiedzę i ostrzeżenie na przyszłość.

Fragment komety sprzed 12 000 lat wciąż krąży w kosmosie. Astronomiczna wiadomość zaszyfrowana przez magów bogów w Göbekli Tepe, w Sfinksie czy egipskich piramidach zapowiada, że kometa uderzy w Ziemię za naszych czasów…

 

 

Przypisy

Indeks
 

 

Następny dzień zastał nas na wysokiej skarpie ponad przełęczą Wallula.

– W tym miejscu woda podniosła się do około 365 metrów nad poziomem morza – powiedział Randall i zerknął na GPS. – My stoimy 350 metrów nad poziomem morza, więc nad nami byłoby jeszcze 15 metrów wody.

– Z której strony płynęła woda?

Randall wskazał na północ.

– Wypływała z hukiem z Canneled Scablands. Wiele osobnych nurtów zbiegało się tutaj i płynęło dalej, wzdłuż doliny Kolumbii. To właśnie tutaj łączyły się wszystkie te wielkie rzeki powodzi.

Spojrzałem w dół, na dramat z udziałem ziemi, nieba i... wody.

Niebo było szare, zachmurzone i deszczowe, jak przez całą naszą podróż. Żywioł ziemi zaczynał się od grubej warstwy drobnego, brązowego pyłu zwanego lessem, który zalega pod naszymi stopami na szczycie skarpy. Lecz dalej skarpa kończy się stromym urwiskiem opadającym aż do Kolumbii – to ona tworzy tutaj żywioł wody. Po drugiej stronie rzeki, w tym miejscu szerokiej na prawie dwa kilometry, teren znowu się wznosi – nie tak stromo, jak na zachodzie, gdzie stoimy, ale także pokryty warstwą drobnoziarnistego lessu. Rozciąga się tam charakterystyczny krajobraz scablands, z dolinami o urwistych zboczach i wychodniami wyrzeźbionymi przez starożytne powodzie – najbardziej rzucają się w oczy dwa bazaltowe filary zwane „Bliźniaczkami", które sterczą w górę dokładnie naprzeciwko nas.

– Te Bliźniaczki – wyjaśnia Randall – są pozostałością... Spójrz tam, na lewo od nich zobaczysz skalną półkę. To wszystko stanowiło całość. Jestem przekonany, że przed powodzią to było dno doliny. Kiedy uderzyła woda, przedarła się tędy i obniżyła dno doliny o około 60 metrów, sądząc z dzisiejszej głębokości rzeki i wysokości Bliźniaczek. Gdyby powódź trwała tydzień dłużej, te skały też zostałyby zmiecione. Znajdowałyby się około 250 metrów pod wodą. A jeśli popatrzysz tam daleko, powyżej poziomu Bliźniaczek, zobaczysz najwyższą wychodnię bazaltu, mniej więcej na naszej wysokości. Do tego poziomu sięgała woda w kulminacyjnym momencie powodzi; wszystko poniżej znajdowało się pod wodą. A więc wszystko, co widzisz wokół Bliźniaczek, to spektakularne skutki erozji bazaltu przez wodę, która pędziła tędy z szybkością około stu kilometrów na godzinę, bo tak potężny był napór od tyłu.

– Niesamowita i przerażająca rzeka.

– Mój Boże, tak! Jak morze w głębi lądu, tyle że się przemieszczało.

– Było wzburzone i dzikie...

– I to coraz bardziej wzburzone, kiedy wpływało w zwężenie przełęczy Wallula. A kiedy spojrzysz na pojemność tej doliny, zobaczysz, że z północy musiała się tutaj wlewać piekielna ilość wody. Dolina jeziora Missoula nie jest większa od tej, a leży ponad 300 kilometrów na północ stąd. Więc jak woda mogla wylać z jeziora Missoula, przepłynąć 300 kilometrów i nie stracić impetu na tyle, żeby spokojnie przepłynąć przez przełęcz, bez spiętrzenia? A jednak się spiętrzyła, z wielką siłą i wysoko, czego dowodzą ślady na skałach. To jest, moim zdaniem, najbardziej niepodważalny dowód, że przepłynęło tędy więcej wody, niż mogłoby się zgromadzić w jeziorze Missoula.

– A więc mamy wodę głęboką na 365 metrów, która płynęła tędy gwałtownie...

– Bardzo gwałtownie...

– I jak długo pozostała tak głęboka?

– Ocenia się, że od jednego do trzech tygodni, a potem zaczęła powoli opadać. Ponieważ... To było coś w rodzaju hydraulicznej tamy, w tym sensie, że sama woda, zatrzymana przez przeszkodę taką jak przełęcz Wallula, staje się rodzajem tamy, tym bardziej, że niosła potężne góry lodowe. Wzdłuż całej trasy powodzi, aż do Eugene w Oregonie, są rozsiane wielkie głazy narzutowe przyniesione w górach lodowych. Możesz sobie to wyobrazić... płynące morze usiane tysiącami gór lodowych...

Rozumiem, o czym mówi.

– Niesamowita scena.

– Niesamowita – przyznaje Randall. – Wszystkie te góry zderzają się ze sobą i korkują przełęcz. A przez to wszystko poziom wody podnosi się jeszcze bardziej, aż w końcu ciśnienie wzrasta na tyle, by przepchnąć całą tę masę przez przełęcz. Wtedy woda opada, dopóki nie powstanie kolejny zator. Myślę, że to działało jak coś w rodzaju pulsującej maszyny; woda na przemian podnosiła się i cofała w górę doliny, potem opadała i znowu się podnosiła.

Następną sprawą, o której chciałem porozmawiać z Randallem, ściśle związaną z wizją wodnego piekła, jaką przede mną roztoczył, jest zagadka, którą chciałbym się zająć w kolejnych rozdziałach, lecz jeszcze tutaj o niej nie wspominałem. Chodzi o to, że coraz więcej przekonujących świadectw wskazuje, iż 12 800 lat temu wielka kometa poruszająca się po orbicie przecinającej wewnętrzną część Układu Słonecznego rozpadła się na liczne fragmenty, nierzadko o średnicy ponad 2,4 kilometra, które uderzyły w ziemię. Uważa się, że Ameryka Północna była epicentrum tego kataklizmu, a kilka potężnych uderzeń w północnoamerykański lądolód wywołało powodzie i fale tsunami. Uderzenia te wyrzuciły w górne warstwy atmosfery ogromną chmurę pyłu, która spowiła ziemię, przesłaniając promienie słoneczne i tym samym wywołując nagłe, tajemnicze ochłodzenie o globalnej skali, znane geologom jako młodszy dryas. W następnych rozdziałach przyjrzymy się dowodom, które na to wszystko wskazują i ich związkiem z "powodzią Bretza", którego źródłem może jednak nie było jezioro Missoula. Na razie jednak zostańcie ze mną i posłuchajcie dalszej części rozmowy z Randallem przy przełęczy Wallula.

– I jeszcze uderzyła kometa – mówię – więc zapewne niebo też nie wyglądało dobrze...

– Och, na pewno...

– Ciemność... – zastanowiłem się przez chwilę. – I masa materiału wyrzuconego w powietrze przez siłę uderzenia.

– Materiału! – Randall kopnął czubkiem buta miękki pył pod naszymi nogami. – Myślę, że właśnie stąd wzięła się ta dwumetrowa warstwa lessu. Na całym obszarze zalanym przez powódź zalega dwu-trzymetrowa warstwa lessu; to oczywiste, że spadł z góry.

– Jak w legendach o Kon-Tiki Wirakoczy – przywołuję południowoamerykańskiego herosa,  brodatego i o białej skórze jak Quetzalcoatl czy mędrcy Apkallu, o których pisałem w rozdziale pierwszym. Miał on przybyć w Andy po strasznych czasach, przed tysiącami lat "kiedy ziemia została zalana przez wieki potop i pogrążyła się w ciemności, ponieważ słonce zniknęło". (Dokładnie tak samo, jak Quetzalcoatl do Meksyku i mędrcy Apkallu do Mezopotamii, Wirakocza przybył w Andy, niosąc prawa i kodeks moralny tym, którzy ocaleli z kataklizmu, a także by nauczyć ich rolnictwa, architektury i inżynierii.)

– A, tak – zamyślił się Randall. – Legendy o Wirakoczy. Czy nie było w nich czegoś o czarnym deszczu?

– Oczywiście. Gęsty, czarny deszcz. Ten motyw powtarza się we wszystkich mitach o potopie, jakie studiowałem...

Randall znowu grzebnął nogą w lessie.

– Wiesz, to zastanawiające. Ten less ma w pewnym sensie pionową strukturę. Według większości teorii został naniesiony przez wiatr, ale taka struktura do tego nie pasuje. Pracuję nad teorią, że w rzeczywistości został przyniesiony jednocześnie przez wodę i wiatr, ponieważ myślę, że opad po uderzeniu komety w lądolód był w gruncie rzeczy deszczem błota. Do atmosfery musiała zostać wyrzucona wielka ilość gorącej, brudnej, pełnej osadów wody, która rozprzestrzeniła się niczym chmura pyłu po eksplozji nuklearnej. Ostatecznym efektem musiał być długotrwały, bardzo intensywny deszcz.

Ale czy jakaś kometa uderzyła w ziemię 12 800 lat temu?

 

Inne książki autora

Zwierciadło nieba Magowie bogów

Zwierciadło nieba HANCOCK GRAHAM il. FAIIA SANTHA

Strażnik tajemnic

Strażnik tajemnic BAUVAL ROBERT HANCOCK GRAHAM

Ślady palców bogów

Ślady palców bogów HANCOCK GRAHAM