Kontynuacja legendarnego bestsellera Wspomnienia z przyszłości.
Starożytni astronauci przybyli na ziemię przed tysiącami lat. I są tu nadal!
Bogowie nigdy nas nie opuścili to kontynuacja legendarnego bestsellera Wspomnienia z przyszłości, w którym Erich von Däniken podważył wszystko, czego uczą podręczniki o początkach cywilizacji, i zrewolucjonizował nasze spojrzenie na przeszłość ludzkości. Wysunął szokującą tezę: technologie i religie dawnych kultur zostały podarowane ludziom przez starożytnych astronautów, którzy przybyli na Ziemię w załogowych statkach kosmicznych i zostali powitani jako bogowie.
Naukowcy książkę potępili. Czytelnicy kupili 30 milionów egzemplarzy!
Czego właściwie chcieli od nas Obcy tysiące lat temu? I czego chcą teraz? I dlaczego tak wzbraniamy się przed uznaniem, że mogą tu być? W bestsellerze Bogowie nigdy nas nie opuścili Erich von Däniken odpowiada na te pytania jak zwykle barwnie i pasjonująco. Wykorzystuje najnowsze osiągnięcia biotechnologii, astrofizyki, inżynierii, sztucznej inteligencji. Oddaje głos ludziom, którzy nawiązali kontakt z przybyszami z kosmosu.
Dlaczego media nie informują o tych sensacyjnych odkryciach? Komu zależy na ukrywaniu prawdy?
Tymczasem dzień spotkania z bogami zbliża się nieuchronnie. Rozszyfrowany przez dwóch szwajcarskich fizyków kod spoza Ziemi wskazuje konkretną datę…
ERICH VON DÄNIKEN to najsłynniejszy kontrowersyjny badacz historii ludzkości i najwybitniejszy przedstawiciel paleoastronautyki. Jest najczęściej czytanym autorem literatury faktu na świecie. Jego książki przetłumaczono na 32 języki i wydano w 70 milionach egzemplarzy.
List do moich Czytelników
Droga Czytelniczko, drogi Czytelniku!
W 1966 roku napisałem swoją pierwszą książkę, Wspomnienia z przyszłości. We wprowadzeniu stwierdziłem: „Napisanie tej książki wymagało odwagi, jej przeczytanie wymaga odwagi nie mniejszej. Uczeni wezmą ją na indeks dzieł, o których lepiej nie mówić, gdyż jej tezy i dowody nie pasują do mozolnie zlepionej mozaiki skostniałej już wiedzy szkolnej”. Od tamtej chwili minęło 50 lat. Moje ówczesne wprowadzenie jest aktualne także dziś. Bogowie nigdy nas nie opuścili zdecydowanie nie są podsumowaniem moich dotychczasowych badań. W kilku akapitach muszę jednak nawiązać do wcześniejszych książek, tak by czytelnik miał się do czego odnieść.
To, że istoty pozaziemskie odwiedziły Ziemię przed tysiącami lat i wpłynęły na naszych przodków, można udowodnić. Ale – i to jest właśnie najważniejsze przesłanie – Obcy nie próżnują także dzisiaj. I dotyczy to nas wszystkich. Dlaczego robią to, co robią? Co gatunek pozaziemski osiąga przez to, że nas obserwuje, tak jak my obserwujemy mrówki? Czego właściwie chcą Obcy od tysiącleci po dziś dzień? Czy nie mogą zostawić nas w spokoju? I dlaczego tak trudno nam zaakceptować ich obecność?
O to właśnie chodzi w tej książce. Tym razem ten obszerny temat rozpocznę od osobliwej historii. Jej droga prowadzi do przyszłości, która i tak nadejdzie.
Z serdecznymi pozdrowieniami
Wasz Erich von Däniken
1. Przyszłość i tak nadejdzie
Duchy nie istnieją! – mruknął Roger Favre, uparcie wzbraniając się przed zaakceptowaniem niemożliwego faktu: stało się jasne, że w jego domu straszy. Coś było nie tak. Czyżby rozum płatał mu figle? Oczy go zawodzą? Czy to pierwsze oznaki alzheimera? A może początki typowych starczych dolegliwości, z jakimi miało się zmagać jego 70-letnie ciało? Roger czuł się niepewnie, ale nie chciał o tym z nikim rozmawiać. Może trochę mniej alkoholu? Rzucić palenie? Albo to, co polecają wszystkie mądrale: uprawiać więcej sportu? I załatwić sobie przez to zawał serca?
Roger Favre siedział w tym samym fotelu dziadka, w którym od lat oglądał telewizję. Fotel był ciężki, z ciemnobrązowej skóry, z małym wybrzuszeniem pod szyję i szerokimi podłokietnikami po obu stronach. Roger palił papierosy, przeglądał codzienną gazetę i czekał, aż Madeleine zawoła go na kolację. Odkąd przeszedł na emeryturę, tak wyglądał jego każdy wieczór i zdawało się, że nic nie może zmącić tego rytuału. Do czasu, kiedy – no cóż, kiedy coś nagle zaczęło być nie tak. Kiedy pojawiły się te dziwne światła.
Wśród swoich znajomych Roger uchodził za człowieka zrównoważonego. Niektórzy uznawali go za nudnego, inni za pozbawionego poczucia humoru, ale wszyscy szanowali jego specjalistyczną wiedzę. Roger pracował przez dziesięciolecia w miejskim liceum jako nauczyciel geometrii. W obszarze francuskojęzycznym nauczycieli liceum tytułowało się mianem „profesora”. Monsieur le Professeur. Gdy chodziło o pomiary powierzchni i pojemności, a w mieście takim jak Genewa zdarzało się to bardzo często, jego dawni uczniowie zawsze się z nim konsultowali. Roger miał 46-letniego syna, który od 14 lat pracował jako fizyk w Europejskim Ośrodku Badań Jądrowych CERN (Conseil Européen pour la Recherche Nucléaire). Syn nosił to samo imię co ojciec, dlatego małżonka Rogera nazywała go mon petit Roger. Mój mały Roger. Starszy Roger został dzięki młodszemu Rogerowi trzykrotnie dziadkiem. Mógł się pochwalić sporą rodziną – i ściśle rzecz biorąc, gdyby nie te migotające nachalnie światła, materializujące się w nieregularnych odstępach czasu na wysokości stóp jego fotela, cieszyłby się beztroskim życiem emerytowanego nauczyciela. Do żony, Madeleine, zwracał się pieszczotliwie Didi, bo imię Madeleine, uważał, kojarzyło się ze służącą.
Co kilka lat Roger popadał w zmienne nastroje. Madeleine nazywała je „ splinami”. Przychodziły i mijały jak pory roku lub napady głodu u kobiet w ciąży. Pewnego razu w szaleńczym zachwycie posadził w ogrodzie 30 młodych drzew palmowych, aby poczuć nieco klimatu południowego Pacyfiku. Nieoczekiwanie mroźna zima przemieniła jednak Pacyfik w Alaskę. Innym razem ogłosił, że każdy odpowiedzialny mężczyzna jako głowa rodziny powinien zapewnić swojemu domostwu własną elektrownię. Kupił silnik Diesla, wykopał w piwnicy nielegalnie dół, w którym umieścił bak z ropą naftową, i uszczelnił dół asfaltem. Kiedy w całej okolicy doszło do awarii prądu, zjawiła się policja. Krzyczeli, że postąpił niezgodnie z prawem i zanieczyścił wody gruntowe. Natychmiast trzeba było wypompować zawartość baku. Dom tygodniami śmierdział ropą. Warto jeszcze wspomnieć epizod z tunelem. Roger ze śmiertelnie poważną miną stwierdził, że jest potrzebny tunel do ucieczki, aby w razie katastrofy móc schronić się wraz z bliskimi pod ziemią. Łomami, czekanami i łopatami przez 12 tygodni zawzięcie kopał i zatrudnił nawet pomocników, których hojnie wynagrodził za milczenie. A potem w piwnicy pojawiła się woda. Nie nagle, ale jej poziom rósł z dnia na dzień. Od tego czasu Didi nazywała piwnicę pogardliwie „Loch Ness”.
Roger był właściwie miłym, skorym do pomocy człowiekiem – trochę tylko postrzelonym. Czasem. A teraz ta historia z błędnymi światłami na podłodze. Czyżby zaczął już całkiem odpływać?
Straszyło już od dwóch tygodni. Zaczęło się zwyczajnie. Roger kupił w kiosku gazetę, wypił w barze Du Léman dwa piwa i w domu przywitał Didi w kuchni. Jak co wieczór opadł na swój stary skórzany fotel i czekał na komendę Didi, że czas na posiłek. Podczas wertowania gazety dostrzegł nagle migoczące światło unoszące się na wysokości jego lewej stopy. To zapewne jakieś odbicie światła z zewnątrz, bo zniknęło równie szybko, jak się pojawiło.
A potem pojawiło się znowu. I drugi raz. I trzeci. Jakie było źródło tego światła? Roger podszedł do okna, jego oczy obiegły całą ulicę z góry na dół w poszukiwaniu reflektorów samochodu, odblaskowego elementu z plastiku, dzieci bawiących się latarkami lub czegoś, czego tam zwykle wieczorami nie było. Nie zarejestrował żadnych zmian, a poza tym była połowa marca i słońce już zniknęło za horyzontem.
Roger usiadł poirytowany z powrotem w fotelu. Czyżby widział rzeczy, które nie istnieją? Czyżby jego mózg, jego oczy płatały mu figle? Wpatrywał się w swoje buty. W tym momencie znów się to pojawiło: tuż nad lewą stopą ujrzał barwny świetlny kłębek, który przybrał kształt małego prostokąta. Roger przesunął nogę – kolorowe światło zostało, unosiło się około 30 centymetrów nad podłogą. Roger skierował czubek buta w jego środek. Świetlisty prostokąt nie zmienił się. Podszedł do ściany. Przekręcił do oporu wszystkie włączniki oświetlenia elektrycznego. Wszystkie lampy w pokoju dziennym rozbłysły ostrym światłem. Osiem na suficie i sześć na ścianach. Roger uklęknął, obmacał dywan i nacisnął na niego obiema dłońmi. Dziwne światło zapadło się w sobie. Tak, jakby ktoś wyłączył ekran.