W amoku

W amoku

Tytuł oryginału: Amokspiel
Ilość stron: 368
Rodzaj: oprawa miękka
Format: 135x205
Data wydania: 2021-10-19
EAN: 9788324174621
Kryminał, thriller, sensacja
Bestseller

ŚWIATOWY BESTSELLER MISTRZA THRILLERA PSYCHOLOGICZNEGO!

UWAŻAJ, KIEDY ODBIERASZ TELEFON! OD TEGO, CO POWIESZ, ZALEŻY CZYJEŚ ŻYCIE...

Ten dzień ma być dla niej ostatni. Renomowana policyjna negocjatorka Ira Samin bardzo starannie przygotowała swoje samobójstwo. Za bardzo ciąży jej na sumieniu śmierć najstarszej córki. Niespodziewanie tego właśnie dnia zostaje powołana do zespołu zajmującego się brutalnym porwaniem zakładników w studiu popularnej rozgłośni radiowej. Porywacz-psychopata prowadzi stamtąd przerażającą grę: w audycji na żywo co godzinę dzwoni do losowo wybranej osoby. Jeśli odbierając telefon wypowie ona ustalone przez niego i podane do ogólnej wiadomości hasło, jeden zakładnik zostanie zwolniony. Jeśli nie, jeden zakładnik zostanie zastrzelony.
Mężczyzna grozi, że będzie prowadził swoją grę dopóty, dopóki policja nie przyprowadzi do studia jego narzeczonej. Wszystko jednak wskazuje, że jego narzeczona od kilku miesięcy... nie żyje.
Ira Samin rozpoczyna mordercze negocjacje, którym przysłuchują się miliony ludzi w całym kraju, ponieważ porywacz transmituje ten makabryczny show na żywo.

Mamy tu wszystko, co wyróżnia thriller doskonały: krew i napięcie, miłość i rozpacz, szaleństwo i wiarę w dobro. Fitzek dosłownie do ostatniej strony utrzymuje niesłabnące ani na moment napięcie, a pod koniec dochodzi do tak brawurowo rozegranej kulminacji zdarzeń, że trudno sobie wyobrazić coś bardziej przykuwającego uwagę. „Der Spiegel”

SEBASTIAN FITZEK – autor numer 1 w Niemczech, mistrz thril­lerów psychologicznych wydawanych w 33 krajach. Każda powieść Fitzka – Nocny Powrót, Prezent, Pacjent, Łamacz dusz, Odprysk, Lot 7a, Terapia, Pasażer 23, Przesyłka, Ostatnie dziecko, Noc Ósma, Odcięci, Auris – zajmuje przez wiele miesięcy 1. miejsce na listach bestsellerów i osiąga milionowe nakłady.

Prolog
Dokładnie o godzinie 18:49 odebrał telefon, który na zawsze zniszczył mu życie. Później, podczas kolejnych przesłuchań, wszyscy się dziwili, że tak dokładnie zapamiętał godzinę. Policja, jego nieporadny adwokat i obydwaj mężczyźni z Federalnego Urzędu Śledczego, którzy najpierw przedstawili się jako dziennikarze, a potem podrzucili do bagażnika jego samochodu kokainę. Wszyscy pytali, jakim cudem potrafi podać godzinę z taką dokładnością. Całkowicie nieistotny szczegół w porównaniu z tym, co miało się wydarzyć później. Odpowiedź była bardzo prosta. Zaraz po odebraniu telefonu utkwił wzrok w rytmicznie migającym zegarze automatycznej sekretarki. Zawsze to robił, gdy próbował się skoncentrować. Szukał wtedy czegoś, na czym mógłby zawiesić wzrok. Plamy na szybie, zagięcia obrusa albo wskazówki zegara. Jakiegoś miejsca, które dałoby mu oparcie. Tak jakby jego rozum zakotwiczał przez to niczym okręt w porcie, znajdując spokój ułatwiający myślenie. Wcześniej, na długo przed tymi wydarzeniami, gdy pacjenci wyjawiali mu swoje skomplikowane psychologiczne problemy, stałym punktem dla jego oczu był zarys słoi na masywnych drewnianych drzwiach gabinetu. W zależności od tego, jak przez przyciemnione szyby wpadało światło do gustownie urządzonego gabinetu, wzór przypominał gwiazdozbiór, twarz dziecka albo frywolny akt.
Gdy o 18:48 i 52 sekundy wziął do ręki słuchawkę telefonu, myślami był jak najdalej od przeczucia jakiejkolwiek katastrofy. Dlatego przez pierwsze sekundy nie był skupiony. Jego spojrzenie błądziło z roztargnieniem po dolnym piętrze dwupoziomowego apartamentu przy Gendarmenmarkt. Wszystko było w idealnym porządku. Luisa, jego rumuńska gosposia, wykonała doskonałą robotę. Jeszcze do ubiegłego tygodnia myślał, że jego drugie mieszkanie w nowym centrum Berlina, do którego przekonał go sprytny makler bankowy to czyste marnotrawstwo pieniędzy. Dziś cieszył się z faktu, że agencji nieruchomości, której to zlecił, nie udało się jeszcze znaleźć najemcy dla tego luksusowego lokum. Dzięki temu mógł zaskoczyć tu dziś Leoni kolacją z czterech dań, którą będą się delektować na tarasie na dachu, podziwiając oświetlony gmach filharmonii. I wreszcie będzie mógł zadać jej pytanie, które wcześniej zabroniła mu stawiać.
– Halo?
Ze słuchawką przy uchu poszedł do przestronnej kuchni, której wyposażenie dostarczono i zamontowano zaledwie przedwczoraj. Podobnie zresztą jak prawie wszystkie pozostałe meble i sprzęty w tym mieszkaniu. Swój prawdziwy dom miał na przedmieściach Berlina. Była to mała willa z widokiem na jezioro, w pobliżu mostu Glienicke łączącego Poczdam z Berlinem.
Dostatek, w jakim żył, zawdzięczał spektakularnemu sukcesowi w terapii, który – co ciekawe – osiągnął jeszcze przed rozpoczęciem studiów. Dzięki serii umiejętnie przeprowadzonych rozmów udało mu się powstrzymać od samobójstwa koleżankę ze szkoły, załamaną z powodu niezdanej matury. Jej ojciec był biznesmenem i odwdzięczył się małym pakietem akcji swej niewiele wówczas wartej firmy software’owej. Zaledwie kilka miesięcy później kurs tych akcji gwałtownie poszybował w górę, osiągając zawrotną wartość.
– Halo? – spytał jeszcze raz. Właśnie miał zamiar wyjąć z lodówki butelkę szampana, powstrzymał się jednak i spróbował całkowicie się skoncentrować na słowach padających po drugiej stronie linii. Bezskutecznie. Hałas w tle był tak duży, że mógł zrozumieć tylko urywane sylaby.
– Skarbie, to ty?
– …kro… mi…
– Co? Gdzie jesteś?
Szybkim krokiem wrócił do centralki, stojącej na małym stoliku, bezpośrednio przed ogromnymi panoramicznymi oknami wychodzącymi na filharmonię.
– Lepiej mnie teraz słyszysz?
Oczywiście, że nie. W całym mieszkaniu miał maksymalny zasięg. Mógłby nawet wsiąść do windy, zjechać siedem pięter w dół i w lobby Hiltona po drugiej stronie ulicy zamówić kawę, nie tracąc przez cały czas połączenia. Zła jakość połączenia na pewno była spowodowana przez komórkę Leoni.
– …dziś… nigdy więcej…
Pozostałe słowa zlały się w syczące staccato, przypominające łączenie się z internetem przez stary modem analogowy. Zakłócenia ustały tak niespodziewanie, że pomyślał, iż połączenie zostało przerwane. Odjął słuchawkę od ucha i spojrzał na świecący na zielono wyświetlacz.
Połączenie aktywne!
Szybko przyłożył słuchawkę z powrotem do ucha. Akurat w odpowiednim momencie, żeby usłyszeć jedyne wyraźne dwa słowa, zanim kakofonia wiatru i zakłóceń wezbrała na nowo. Słowa, po których rozpoznał, że to rzeczywiście Leoni próbowała z nim rozmawiać, że stało się coś złego i że łzy, przez które wydusiła z siebie te dwa słowa, nie były łzami szczęścia. Dwa słowa, które miały go prześladować przez kolejnych osiem miesięcy: „nie żyje”.
Nie żyje? Próbował nadać temu wszystkiemu jakiś sens, zadając sobie pytanie, czy chciała przez to powiedzieć, że pomysł na ich dzisiejszą randkę „umarł” z jakiegoś ważnego powodu. Jednocześnie pojawiło się uczucie, które znał dotychczas tylko z jazdy samochodem po nieznanej okolicy. Uczucie, które instynktownie nakazywało mu zablokować wszystkie drzwi, gdy tylko do jego stojącego na czerwonym świetle saaba zbliżał się jakiś przechodzień.
Ale chyba nie chodzi o dziecko?
Mniej więcej przed miesiącem znalazł w pojemniku na śmieci puste opakowanie po teście ciążowym. Nic mu o tym nie powiedziała. Zresztą jak zwykle. On sam czule opisywał Leoni Gregor innym jako „milczącą” i „tajemniczą”. Mniej życzliwi uznaliby ją za „zamkniętą w sobie”, albo po prostu „dziwną”.
Na zewnątrz, on i Leoni wyglądali jak para, którą spokojnie można by sfotografować na potrzeby zdjęcia, które często wsadza się jako atrapę w nowe ramki, aby te się lepiej sprzedawały. Motyw: „Szczęśliwi nowożeńcy”. Ona, delikatna piękność o cerze barwy trzcinowego cukru i z kręconymi włosami, obok niej chłopięcy trzydziestoparolatek z trochę zbyt dokładnie przystrzyżoną fryzurą, w którego pełnych humoru oczach błyszczała iskra niedowierzania, że ma u swego boku tak atrakcyjną kobietę. Od strony fizycznej pasowali do siebie idealnie. Charakterami różnili się jednak diametralnie.
Podczas gdy on już na pierwszej randce opowiedział jej całe swoje życie, Leoni zdradziła tylko to, co musiała. Że od niedawna mieszka w Berlinie, że dorastała w Południowej Afryce, gdzie podczas pożaru w fabryce chemicznej straciła całą rodzinę. Wyłączając ten fakt, przeszłość Leoni prezentowała się jak postrzępiony pamiętnik pełen luźnych kartek. Niektóre z nich zapisano pobieżnie i brakowało częściowo całych rozdziałów. Zawsze, gdy chciał porozmawiać o brakujących zdjęciach z dzieciństwa, o nieobecnej najlepszej przyjaciółce czy o ledwo widocznej bliźnie nad lewą kością jarzmową, Leoni natychmiast zmieniała temat albo kręciła tylko głową. Chociaż za każdym razem włączał się wtedy w jego głowie dzwonek alarmowy, to wiedział, że ta zabawa w tajemniczość nie powstrzyma go przed wzięciem Leonie za żonę.
– Co chcesz mi przez to powiedzieć, najdroższa? – Przyłożył słuchawkę do drugiego ucha. – Leoni, nie rozumiem cię. Dlaczego jest ci przykro? Co „nigdy więcej”?
No i kto lub co nie żyje?, ale tego pytania nie odważył się jednak zadać, chociaż nie przypuszczał, żeby ona mogła go zrozumieć. Podjął decyzję.
– Uważaj, kochanie. Połączenie jest do niczego. Jeśli mnie teraz słyszysz, rozłącz się, za chwilę do ciebie oddzwonię. Może wtedy…
– Nie, proszę! NIE!
Połączenie zrobiło się nagle krystalicznie czyste.
– No, nareszcie… – zaśmiał się krótko, ale zaraz spoważniał. – Masz taki dziwny głos. Płaczesz?
– Tak, płakałam. Ale to teraz nieważne. Proszę, posłuchaj mnie.
– Coś się stało?
– Tak. Nie wolno ci im uwierzyć!
– Co takiego?
– Nie wierz w to, co ci powiedzą. Okej? Obojętnie, co to będzie. Musisz… – Reszta zdania znowu zginęła w trzeszczącym hałasie. Moment później drgnął przestraszony, obrócił się gwałtownie i spojrzał w stronę drzwi wejściowych.
– Leoni? To ty?
Mówił jednocześnie do słuchawki i w kierunki drzwi, do których ktoś głośno i gwałtownie zapukał. Miał cichą nadzieję, że za chwilę zobaczy w progu przyjaciółkę, a połączenie utrudniała tylko winda. To by miało sens. „Przykro mi, skarbie, że się spóźnię. Straszne korki, nigdy więcej nie wybiorę już tej trasy. Prawie nie żyję”.
Ale w co mam nie wierzyć? Dlaczego ona płacze? I czemu puka do drzwi?
Klucz do mieszkania wysłał jej kurierem dziś przed południem na adres kancelarii podatkowej, gdzie pracowała jako asystentka w sekretiacie. Razem ze wskazówką, żeby otworzyła gazetę Frankfurter Allgemeine na trzydziestej drugiej stronie. Było tam ogłoszenie, które zamieścił: trasa dojazdu do jego apartamentu.
Ale nawet gdyby zapomniała klucza, jakim cudem udało się jej – jak komukolwiek mogłoby się udać – wjechać na górę bez wcześniejszej zapowiedzi portiera?
Otworzył drzwi, ale żadnych odpowiedzi nie otrzymał. Zamiast nich pojawiło się kolejne pytanie, bo stojący przed nim mężczyzna był mu zupełnie obcy. Wyglądał na kogoś, kto niespecjalnie lubi przebywać w fitness klubach. Sterczący brzuch opięty białą koszulą nie pozwalał się domyślić, czy grubas nosi pasek, czy też stare flanelowe spodnie trzymają się tylko na fałdach tłuszczu.
– Przepraszam, że przeszkadzam – rozpoczął tamten, z zakłopotaniem pocierając skronie kciukami i palcami wskazującymi, jakby spodziewał się za chwilę ataku migreny.
Później nie mógł sobie przypomnieć, czy nieznajomy w ogóle się przedstawił, albo pokazał odznakę. Ale już pierwsze słowa zostały wypowiedziane z taką rutyną, że natychmiast zrozumiał: ten człowiek wtargnął w jego świat z powodów czysto zawodowych, jako policjant. A to nie oznaczało nic dobrego. Nic a nic.
– Bardzo mi przykro, ale…
O Boże. Mama? Brat? Oby tylko nie siostrzeńcy. Przebiegł w myślach wszystkie potencjalne ofiary.
– Zna pan Leoni Gregor?
Policjant przeczesywał krótkimi grubymi paluchami bujne brwi, mocno kontrastujące z prawie łysą głową.
– Tak.
Był zbyt zaskoczony, by odczuć narastający strach. Co to wszystko miało wspólnego z jego przyjaciółką? Spojrzał na słuchawkę, której wyświetlacz upewnił go, że połączenie jest nadal aktywne. Z jakiegoś powodu wydało mu się, że telefon w sekundę stał się dużo cięższy.
– Zjawiłem się najszybciej, jak się dało, żeby nie dowiedział się pan o tym z wieczornych wiadomości.
– O czym?
– Pańska przyjaciółka… otóż, przed godziną miała ciężki wypadek samochodowy.
– Co proszę? – Uczucie niewiarygodnej ulgi rozlało się po całym jego ciele, dopiero teraz zauważył, jak bardzo wezbrał w nim strach. Pewnie tak właśnie czuje się ktoś, do kogo dzwoni lekarz z informacją, że postawiono błędną diagnozę, że wszystko jest w porządku. Ktoś pomylił tylko probówki testowe na HIV.
– Czy to jakiś żart? – spytał, lekko się uśmiechając, na co policjant spojrzał na niego, nic nie rozumiejąc.
Podniósł słuchawkę do ucha.
– Skarbie, ktoś chce z tobą rozmawiać – powiedział. Jednak zanim wręczył policjantowi słuchawkę, wstrzymał się na chwilę. Coś tu nie grało. Coś było nie tak.
– Skarbie?
Żadnej odpowiedzi. Denerwujący szum znów był tak silny, jak na początku rozmowy.
– Halo? Kochanie? – Odwrócił się, wetknął palec wskazujący wolnej ręki do lewego ucha i ruszył szybkim krokiem przez pokój w kierunku okna.
– Tu jest lepszy zasięg – powiedział do policjanta, który wszedł za nim do mieszkania.
Znowu okazało się to nieprawdą. Teraz nie słyszał już zupełnie nic. Ani oddechu, ani pozbawionych sensu sylab. Nawet strzępków zdań. Ani jednego szmeru. Nic.
Po raz pierwszy zrozumiał, że cisza może zadać ból, którego nie jest w stanie spowodować nawet największy hałas.
– Bardzo mi przykro, proszę pana.
Policjant oparł rękę na jego ramieniu. W odbiciu w panoramicznym oknie dostrzegł, że facet zbliżył się do niego na kilka centymetrów. Najwidoczniej miał doświadczenie w tych sprawach. Z osobami, które po usłyszeniu wiadomości, mdlały. Dlatego stanął tak blisko, aby w każdej chwili móc go złapać. Ale tu nic takiego nie miało się
zdarzyć.
Nie dziś.
Nie z nim.
– Niech pan posłucha – powiedział i obrócił się. – Za dziesięć minut jestem tu umówiony na kolację z Leoni. Właśnie z nią rozmawiałem przez telefon, chwilę przed tym, jak zapukał pan do moich drzwi. Właściwie to ciągle jeszcze mam ją na linii i…
Zanim jeszcze dokończył ostatnie zdanie, zorientował się, jak to musiało zabrzmieć. Szok – to byłaby jego diagnoza, gdyby zwrócono się do niego, jako niezależnego psychologa. Ale dziś nie występował w neutralnej roli. W tej chwili był przymusowym głównym bohaterem tego przedstawienia. Spojrzenie w oczy policjanta odebrało mu w końcu siłę do dalszych wyjaśnień.
Nie wierz w to, co ci powiedzą…
– Przykro mi, że muszę pana o tym poinformować. Przed godziną pana przyjaciółka, Leoni Gregor, jadąc tu, wypadła z drogi. Uderzyła w sygnalizator świetlny i ścianę budynku. Nie mamy jeszcze dokładnych informacji, ale najprawdopodobniej samochód natychmiast stanął w płomieniach. Przykro mi. Lekarze nie mogli już nic dla niej zrobić. Poniosła śmierć na miejscu.
Później, gdy środki uspokajające powoli przestawały działać, przypomniał sobie dawną pacjentkę, która kiedyś zostawiła dziecko w wózku przed drogerią. Chciała tylko wstąpić po tubkę szybkoschnącego kleju, bo obcas w szpilkach lekko jej się obluzował. Było zimno, więc zanim weszła do sklepu, dobrze okryła pięciomiesięcznego Dawida. Gdy po trzech minutach wyszła ze sklepu, wózek ciągle stał przy szybie wystawowej. Tyle tylko, że pusty. Dawid zniknął na zawsze.
Podczas rozmów terapeutycznych z załamaną nerwowo matką często się zastanawiał, jak sam by na to zareagował. Co by poczuł, gdyby odkrył kołderkę w wózku, pod którą było tak dziwnie cicho?
I zawsze dochodził do wniosku, że nigdy nie uda mu się zrozumieć bólu tej kobiety. Do dziś.

Inne książki autora

Auris / Częstotliwość śmierci (pakiet)

Auris / Częstotliwość śmierci (pakiet) FITZEK SEBASTIAN KLIESCH VINCENT

Playlista

Playlista FITZEK SEBASTIAN

Prezent

Prezent FITZEK SEBASTIAN

Łamacz Dusz

Łamacz Dusz FITZEK SEBASTIAN

Auris

Auris FITZEK SEBASTIAN KLIESCH VINCENT

Częstotliwość śmierci

Częstotliwość śmierci FITZEK SEBASTIAN KLIESCH VINCENT

Nocny Powrót

Nocny Powrót FITZEK SEBASTIAN

Pacjent

Pacjent FITZEK SEBASTIAN