The Perfect Girlfriend

The Perfect Girlfriend

Tytuł oryginału: The Perfect Girlfriend
Ilość stron: 352
Rodzaj: oprawa miękka
Format: 135x205
Data wydania: 2023-08-08
EAN: 9788324182374
Kryminał, thriller, sensacja
Bestseller

Ona nie cofnie się przed niczym, by być JEGO DOSKONAŁĄ DZIEWCZYNĄ.
To jeden z najbardziej przewrotnych thrillerów z najbardziej zdesperowaną i zdeterminowaną bohaterką...

Poznaj Juliette.
Jest inteligentna, ambitna… i szaleńczo zakochana.

Juliette kocha Nate’a. Pójdzie za nim wszędzie. Została nawet stewardessą linii lotniczych, w których Nate jest pilotem, żeby mieć go na oku. Są sobie przeznaczeni.

Fakt, że Nate zerwał z nią pół roku wcześniej, nic nie znaczy. Bo Juliette ma plan, jak go odzyskać. Jest dziewczyną doskonałą. I zrobi wszystko, żeby nikt jej nie powstrzymał przed osiągnięciem tego, czego chce.
Prawdziwa miłość boli, ale warta jest tego bólu.
Tego Juliette jest pewna…

Zapnij pasy i przygotuj się na niebezpieczne turbulencje miłości! „Sunday Mirror”

Oryginalny, zaskakujący thriller, który nie pozwala oderwać się od akcji do ostatniej strony. „USA Today”

KAREN HAMILTON była stewardessą, dlatego świat, który przedstawiła w swojej pierwszej powieści, jest przerażająco prawdziwy. The Perfect Girlfriend – niepokojący thriller psychologiczny o obsesji i zemście został uznany w Anglii za thriller roku 2018 i zajął pierwsze miejsce na listach bestsellerów w Kanadzie.

Juliette jest zakochana w Nacie. Nie ważne, że mężczyzna rzucił ją pół roku wcześniej, bo krępowała go swoim uczuciem. Ona wie, że jest mu przeznaczona i nie cofnie się przed niczym, aby go odzyskać. Najpierw zmienia więc imię – z Elizabeth na Juliette, a ponieważ Nat jest pilotem, zatrudnia się w liniach lotniczych jako stewardessa, aby zbliżyć się do ukochanego i zrealizować precyzyjnie ułożony plan… Wszystkie jej działania są przemyślane, nie mowy o błędzie, a każdy krok przybliża ją do zwycięstwa. Czy misja się powiedzie? Jakie będą jej koszty i co trzeba będzie poświęcić dla realizacji zamierzeń? Dla Juliette nie ma ceny, której nie warto byłoby zapłacić.

…wszystko rzuciłam dla Nate’a Goldsmitha

Wielkim atutem powieści Hamilton jest narracja prowadzona w pierwszej osobie – zatem całą opowieść poznajemy dzięki relacji Juliette. Kobieta, owładnięta obsesyjną myślą o odzyskaniu miłości swego chłopaka Nate’a jest w stanie zrobić dla realizacji swoich planów wszystko. Ona, rzecz jasna, nie uważa, że ma jakiś psychologiczny problem i relacjonuje nam swoje działania z chłodnym obiektywizmem (to zrobiła dobrze, ale inną rzecz powinna poprawić). Czytelnikowi natomiast włosy stają dęba, gdy wchodzi nie tylko w świat, ale poznaje od wewnątrz sposób myślenia zaburzonej osoby. Właśnie to zafascynowało mnie w tej powieści – pozwala przeniknąć nie tylko motywację, ale pokrętną logikę ludzi takich jak Juliette. Groźnych i psychopatycznych, ale uważających swoje czyny nie tylko za uzasadnione, ale i całkowicie uprawnione. Bohaterka nie uważa za niestosowne, czy wręcz złe, że kontroluje na każdym kroku poczynania swego ukochanego, obserwuje go, a nawet przenika do jego środowiska. To wszystko w jej oczach jest właściwe, ponieważ celem jest uświadomienie mężczyźnie jaki popełnił błąd. Odrzucił swoją doskonałą dziewczynę, która wcześniej poświęciła mu całe swoje życie.

Piszę o tym tak obszernie, ponieważ chyba każdy z nas zetknął się kiedyś z podobną do Juliette osobą. Nie każdy zakochany i odrzucony człowiek zachowuje się w ten skrajny sposób, ale objawy obsesji zawsze są niepokojące: chęć zemsty, udowodnienia swojej racji, pragnienie powrotu obiektu uczuć bez względu na koszty. To ludzkie uczucia, gdy zawodzą nadzieje i świat się wali. Większość z nas ogranicza się jednak (na szczęście!) do nieszkodliwych fantazji i kreślenia alternatywnych scenariuszy. Inni – jak Juliette – zaczynają działać.

…muszę stosować się do zasad, inaczej mnie nie doceni. Za drugim razem to ja będę dyktować warunki

Karen Hamilton w toku swej opowieści przybliża nam skomplikowaną osobowość bohaterki. Ukształtowała ją miłość do Nate’a, ale i pewne wydarzenia z przeszłości, które odcisnęły niezatarte piętno. Czy przyczyn obsesyjnej osobowości można szukać już we wczesnej młodości, gdy wydarzyło się coś traumatycznego? Zapewne tak – dzieciństwo i wiek młodzieńczy kształtują bowiem nasz dorosły sposób postrzegania świata i determinują pewne wybory.

Cechą obsesyjnej osobowości jest swoisty relatywizm moralny. Hasłem Juliette jest „cel uświęca środki”, jak każdy socjopata pozbawiona jest empatii i uczuć wyższych, co paradoksalnie pozwala jej zachować zimną krew w trudnych sytuacjach zawodowych. W tym można też upatrywać fakt, że bohaterka – zręczna i cyniczna manipulatorka – nie zostaje zdemaskowana. Jako z kolei osobowości pograniczna jest stosunkowo leniwa i łatwo się nudzi wykonywanymi zadaniami. Odnosi sukcesy w pracy, a potem traci zainteresowanie wspinaniem się po szczeblach kariery. Obchodzi ją przecież tylko jeden cel – odzyskanie chłopaka i temu poświęca najwięcej energii.

Zemsta najlepiej smakuje na zimno, a moja będzie wręcz lodowata

Powieść Hamilton to niezwykle celne i przerażające w swej prawdziwości studium zaburzonej, ale i zagubionej osoby, która chcąc osiągnąć szczęście potrafi skrzywdzić wiele osób. Kto odpowiada za pojawienie się takich ludzi jak Juliette? Może również my wszyscy? Bo to społeczeństwo rodzi takie jednostki, nie przychodząc we właściwym momencie z pomocą. Czy Juliette jest symboliczną karą za niedopatrzenia systemu wychowania i kształcenia? Za obojętność wobec krzywd i cierpienia? A może sama stworzyła z siebie groźną socjopatkę? Na to pytanie czytelnik musi dać sobie odpowiedź. Zachęcam do pogrążenia się w tajemnicach umysłu „Jego doskonałej dziewczyny” i zadumania się nad tym, czy takie osoby nie żyją i blisko nas…

 

zs

Lipiec 2000

Patrzę w dół, gdzie dyndają dwie pary stóp. Moje buty to ślicznie wykończone biało-żółte sandałki. On ma zabłocone brązowe sandały, z paskami na rzepy i granatowymi wyżłobieniami po bokach. Skarpetki nie do pary; nigdy nie potrafię mu znaleźć dwóch takich samych. Jedna jest fioletowa, druga czarna. I są za ciasne – już pojawiły mu się na łydkach nierówne obręcze, tuż nad gumkami. Kopie w skraj muru. Bach, bach. Bach, bach. Hałas odbija się od czterech ścian. Tam w dole nartniki śmigają po nieruchomej, ciemnej wodzie. Wiem, że kryje się pod nią kafelkowa mozaika z delfinem w odcieniach srebra i błękitu, bliźniakiem tego, którego widać na płyciźnie. Wąskie pasemka szlamu ocierają się o brzeg tuż nad lustrem wody.

Słońce praży, na jego policzkach pojawiają się wypieki, czerwień dociera do koniuszka nosa. Powinien nosić kapelusz. Każdy wie, że małe dzieci powinny nosić kapelusze albo być wysmarowane kremem przeciwsłonecznym, ale nie mogłam znaleźć ani jednego, ani drugiego, kiedy przyszedł czas „Na dwór!”, i to szybko. Ale jedzenia mieliśmy dosyć, żeby urządzić sobie piknik, przygotowałam je wcześnie rano. Biała kromka, którą ucięłam nierówno, była nieco czerstwa, więc żeby to zrekompensować, posmarowałam ją grubiej topionym serem. Mieliśmy też słone chrupki i kiedy wygładziłam na betonowych płytach torbę na zakupy, żeby zrobić z niej obrus, położyłam pośrodku trochę chrupek, a po bokach trójkąciki chleba, żeby je potem złożyć.

To nie był dobry pomysł.

Zaczął płakać.

– Nie chcę chrupek na kanapce!

– To trzeba było powiedzieć.

Jego krzyk wibruje mi w uszach. Ściska mi się żołądek. Łapię go pod pachy i odciągam od brzegu. Pospiesznie wybieram chrupki i wrzucam je z powrotem do foliowej torebki. Ale i tak jest niedobrze – bo zostają na nich resztki jasnego sera. Siadam naprzeciwko niego ze skrzyżowanymi nogami.

– Weź trochę winogron!

Uspokaja się i patrzy. Łezki, które jeszcze nie spłynęły, gromadzą mu się w kącikach zapuchniętych oczu.

Matka nie chce, żeby jadł winogrona, jeśli nie są przecięte na pół albo na cztery części, bo mógłby się udławić, ale nie pomyślałam o zabraniu nożyka. Mogłabym przegryźć je na pół, ale nie lubię mieć w ustach niczego słodkiego, zanim zjem kanapkę. Zresztą matka niewiele o nim wie i, mówiąc szczerze, zjedzenie kilku winogron to naprawdę jedno z najmniejszych zagrożeń, przed którymi go uratowałam.

– Weź – powtarzam głosem łagodniejszym niż to, co czuję. – To te ciemne, twoje ulubione. – Odrywam ogonki i podaję mu winogrona.

Chwyta je oburącz i zjada po jednym na raz, mocno przeżuwając. Sok spływa mu po podbródku.

Ulga. Im jest starszy, tym trudniej go zadowolić. Szybko nauczył się upominać o swoje prawa i żądać tego, na co ma ochotę.

Wgryzam się w kanapkę, mieszam chrupki z chlebem. Wietrzyk, tak łagodny, jakby wiedział, że nie jest mile widziany przy pięknej pogodzie, owiewa mi ramiona i nogi, a potem niknie. Cisza.

– Jeszcze!

– Proszę.

Marszczy się.

Wyciągam winogrona i zastanawiam się, co robi moja sąsiadka. Ma jedenaście lat, jest prawie o rok starsza ode mnie. Je lody? Zakopuje stopy w miękkim piasku? Jej rodzina zaprosiła mnie dzisiaj na plażę, ale ponieważ spoczywała na mnie odpowiedzialność w postaci opieki nad czterolatkiem, więc odmówiłam.

Wdycham silny zapach lawendy. W pobliżu brzęczą pszczoły. Trochę dalej zaczyna pracę kosiarka do trawy. Odwracam się na pięcie, na wypadek gdyby to był główny ogrodnik, ten, który zawsze się do mnie uśmiecha i mówi, że mam piękną twarz. Przykładam dłoń do czoła, mrużę oczy. Widzę ciemną postać w kombinezonie, ale twarz jest ukryta pod dżinsowym kapeluszem.

– Pić mi się chce!

– Nie mamy wody, będziesz musiał napić się tego.

Otwieram puszkę z lemoniadą. Nie wolno mu pić napojów gazowanych ani z cukrem. Tyle jest zasad, że czasem nie wiem, śmiać się czy płakać – cieszyć się, że matka troszczy się o niego, czy po prostu się irytować. Często tak się czuję, nie wiem, co mam robić w niektórych sytuacjach.

Robi minę, kiedy bąbelki trafiają mu do ust. Musi mu się naprawdę chcieć pić, bo nie grymasi. Wygląda słodko z tą skrzywioną minką i przez kilka sekund mam do niego ciepłe uczucia. Ale wtedy rzuca puszkę. Puszka upada ze stukotem na bok i staczając się, rozlewa płyn na wszystkie strony. Wpada do wody z cichym pluskiem, którego prawie nie słyszę. Oboje nachylamy się i patrzymy w dół.

– Żaby albo ryby się napiją – mówię wesoło.

Wyciągam ramiona, żeby go przytulić.

Ma silne ręce, mocno się odpycha.

– Nie! Daj mi tę puszkę.

Nie wytrzymam nawet myśli o jego krzykach. Przeszywają mnie, aż chcę zatkać uszy i też krzyczeć.

– Więc idź i poszukaj długiego kijka – mówię szybko.

Wstaje i ochoczo biegnie przez lawendę w stronę dębów.

Ostatnie, co do niego krzyknęłam, to:

– Musi być bardzo długi!

Znów macham nogami nad brzegiem i kładę się. Zamykam oczy i zanurzam się w błogosławionej ciszy. Czuję gorący beton, jak przez bawełnianą sukienkę dotyka moich bioder, reszta ciała leży na trawie. Trawa łaskocze mnie w szyję. Słyszę, jak kosiarka odjeżdża dalej. Ogarnia mnie lenistwo, głęboko wdycham powietrze lata i udaję, że czuję pod sobą piasek, a nie beton.

Realność zbliża się i oddala. Chyba słyszę plusk, jakby mewa zanurkowała, bo niespodziewanie zauważyła rybę.

Potem nic.

Zrywam się, oszołomiona, zdezorientowana. Rozglądam się, patrzę w dół.

Biegnę, wspinam się, chwytam, ciągnę.

Ale to na nic, bo Willa nie ma. A nie ma go, bo jest śmiertelnie nieruchomy. Gdzieś w głębi oddziela się jakiś kawałek mnie i niknie.

Od tej pory mój umysł potrafi bez trudu zabrać mnie w bezpieczne miejsce, kiedy najbardziej tego potrzebuję.