Jak sen staje się udręką

Jak sen staje się udręką

Tytuł oryginału: The Nocturnal Brain: Tales of Nightmares and Neuroscience
Tłumaczenie: Anna Jurga
Ilość stron: 366
Rodzaj: oprawa miękka
Format: 145x207
Data wydania: 2022-04-11
EAN: 9788324171729
Medycyna
Bestseller

TAKIEJ KSIĄŻKI O ŚNIE JESZCZE NIE BYŁO!
Nie jest to poradnik ani reportaż, ani typowa praca popularnonaukowa.

TO PASJONUJĄCA OPOWIEŚĆ O NIEWIARYGODNYCH WRĘCZ PRAWDZIWYCH LUDZKICH CIERPIENIACH, W KTÓREJ WYBITNY EKSPERT ODSŁANIA MROCZNE STRONY SNU I WYJAŚNIA NOCNE WYBRYKI MÓZGU.
A TO NIEZBADANY, NIEWYOBRAŻALNY, PRZERAŻAJĄCY I FASCYNUJĄCY ŚWIAT.

Jackie, łagodna starsza pani, pędzi nocą na motorze.
Tom rzuca się na swoją dziewczynę w brutalnym seksualnym akcie.
Don co noc zjada wszystko, co popadnie, nawet karmę dla ptaków.
Rano tego nie pamiętają… bo robią to, ŚPIĄC…

Zaburzenia snu są bardziej powszechne, niż sądzimy.
Jedna osoba na trzy źle sypia. Jedna na dziesięć cierpi na chroniczną bezsenność, jedna na piętnaście na bezdech senny, a jedna na dwadzieścia na zespół niespokojnych nóg.

Doktor Leschziner ze współczuciem przedstawia też jeszcze groźniejsze i ekstremalne przypadki: zaburzenia rytmu dobowego, lunatykowanie, lęki nocne, odgrywanie marzeń sennych, zespół nocnego jedzenia, seksomnię, narkolepsję, katapleksję, aż po halucynacje i paraliż senny.

Znamienity badacz snu na podstawie zdumiewających opowieści o swoich pacjentach odkrywa przed nami, co w świetle neuronauki dzieje się z mózgiem, gdy śpimy.
Ukazuje też biologiczne i psychologiczne czynniki niezbędne do zdrowego odpoczynku we śnie.

To genialna opowieść o zaburzeniach snu – ich przyczynach i skutkach – na podstawie analizy dolegliwości pacjentów jednego z czołowych światowych autorytetów.  „TIMES”

Dr GUY LESCHZINER jest konsultantem neurologii i ordynatorem oddziału Sleep Disorders Centre – jednej z wiodących w Europie klinik leczenia zaburzeń snu w Guy’s Hospital w Londynie.

Patronat medialny:

mk

 

 

 

Wstęp

Myślimy, że sen to stan uspokojenia, kiedy nasze umysły zastygają w bezruchu, a mózg milczy. Spanie jest pasywne i utożsamia się je z błogą nieprzytomnością oraz rozkoszą przebudzenia się wypoczętym. Świadomość, że coś dzieje się nocą, dają nam jedynie fragmenty marzeń sennych. Tak przynajmniej jest z większością z nas. Ale noce wielu pacjentów z mojej kliniki snu nie mają z tym nic wspólnego. Takie noce w laboratorium snu, do którego przyjmuję pacjentów w celu analizy ich nocnych zachowań, są przerywane krzykami, szamotaniną, chrapaniem, drgawkami, a niekiedy i bardziej dramatycznymi zdarzeniami oraz torturą złego snu albo całkowitego jego braku.
Naturalne oczekiwania, że przebudzimy się gotowi na nadchodzący dzień, rzadko pojawiają się u moich pacjentów, a nawet u ich partnerów. Ich noce są dręczone różnymi dolegliwościami, takimi jak przerażające nocne halucynacje, paraliż senny, odgrywanie marzeń sennych czy wycieńczająca bezsenność. Cała plejada aktywności w czasie snu odzwierciedla pełne spektrum zachowań człowieka w stanie czuwania. Niektóre z tych problemów medycznych mają wyjaśnienie biologiczne, inne psychologiczne i dlatego wraz z moimi współpracownikami w klinice skupiamy się na identyfikacji przyczyn zaburzeń snu pacjentów oraz staramy się opracować terapię lub leczenie.
W ciągu ostatnich kilku lat co roku miałem do czynienia z setkami pacjentów cierpiących na zaburzenia snu wywołujące bezsenność, nadmierną senność podczas dnia lub skutkujące dziwacznymi i przerażającymi doświadczeniami w nocy. Moja droga do tej pracy była przypadkowa. Jak większość lekarzy mojego pokolenia, nie miałem z krainą snu prawie żadnej styczności na studiach medycznych. Nie przypominam sobie ani jednego wykładu, który skupiałby się na śnie, aż do czasu gdy już od dłuższego czasu szkoliłem się w neurologii klinicznej, niemal dziesięć lat po ukończeniu studiów. Kiedy przez czysty przypadek w wieku dziewiętnastu lat zdecydowałem się na uzupełniające studia z dziedziny neuronauki, poproszono mnie, abym napisał esej na temat funkcji snu. Byłem naiwnym, lecz dociekliwym nastolatkiem i założyłem, jak zresztą większość ludzi, że zadaniem snu jest redukcja senności, przy czym założenie to zostało sformułowane na podstawie własnego doświadczenia. Kładłem się spać, kiedy byłem śpiący, a gdy się budziłem, po senności nie było śladu.
Niemniej jednak podczas przygotowań do tego zadania wpadła mi w ręce publikacja, której współautorem był Francis Crick, jeden z odkrywców struktury DNA. Z biegiem lat jego fascynacja świadomością i neuronauką rosła coraz bardziej, co częściowo zawdzięczał urlopowi naukowemu spędzonemu w placówce Salk Institute w San Diego, czołowym centrum badań neuronaukowych. W tej publikacji Crick wraz ze współpracownikami spekulował na temat funkcji snu, którą w tamtym czasie uważano za proces następujący wyłącznie podczas etapu snu zwanego fazą szybkich ruchów gałek ocznych REM. Naukowcy twierdzili, że funkcja snu nie tyle polega na freudowskiej „królewskiej drodze do podświadomości”, ile jest pewną formą porządkowania mózgu. Postulowali, że zadaniem snu jest przecinanie połączeń między komórkami mózgu, które zostały nawiązane za dnia, oraz że sen stanowi pewnego rodzaju „wsteczne uczenie się” mające na celu usunięcie zbędnych informacji. Słuszność tej hipotezy pozostaje kontrowersyjna do dziś, ale wtedy lektura tej publikacji rozjarzyła żarówkę w głowie niedouczonego, choć zaciekawionego studenta medycyny. Zrozumienie, że celem snu jest coś więcej niż tylko redukcja senności, że jest to zestaw stanów mózgu o wiele bardziej złożonych niż zwykły stan nieprzytomności trwający od momentu zaśnięcia do przebudzenia się, wywarło na mnie silne wrażenie. To rozbudziło moje zainteresowanie snem i jego zaburzeniami oraz przywiodło mnie do fascynującego i nierzadko dziwacznego klinicznego królestwa medycyny snu.
W tym świecie zmierzchu zakłócenia w ludzkim mózgu skutkują zaskakującymi i nie do końca zrozumiałymi schorzeniami. Tym bardziej że w przeciwieństwie do bólu w klatce piersiowej, bólów głowy, wysypek skórnych i innych powszechnych symptomów medycznych problemy te najczęściej rodzą się bez udziału świadomości, w czasie kiedy umysł i mózg człowieka są oddzielone od świata wewnętrznego i zewnętrznego.
Na kolejnych stronach zapoznam cię z kilkoma z moich pacjentów, którzy zgodzili się opowiedzieć swoje historie. Ich opowieści są dramatyczne, przerażające, pouczające, przejmujące, a niekiedy i zabawne. Zobaczysz, jak ich zaburzenia wpływają na otaczających ich ludzi, na ich związki z partnerami i dziećmi oraz na ich własne życie.
Dlaczego o nich piszę? I, co ważniejsze, dlaczego ty powinieneś o nich przeczytać? Wiele z tych opowieści dotyczy pacjentów z ekstremalnymi zaburzeniami snu znajdującymi się na krańcach spektrum ludzkich doświadczeń, a dzięki badaniu tych ekstremów możemy dowiedzieć się o mniej drastycznym krańcu tego spektrum. Zrozumienie sposobu, w jaki zaburzenia snu wpłynęły na tych pacjentów, pozwoli nam dowiedzieć się trochę o tym, w jaki sposób sen wpływa na nas samych. Co więcej, wiele z tych dolegliwości jest dość powszechnych. Przykładowo, przewlekła bezsenność dotyka jednego na dziesięciu dorosłych, bezdech senny – blisko jednego na piętnastu, a zespół niespokojnych nóg – jednego na dwudziestu. Jest niemal pewne, że każdy czytelnik tej książki cierpi na przynajmniej jedną z tych przypadłości albo zna kogoś takiego.

 

Lekarze uwielbiają opowieści. Uwielbiamy je opowiadać i ich słuchać. Dzięki nim nauczamy, uczymy się i umilamy sobie wzajemnie czas. W medycznym żargonie to, co opowiada pacjent własnymi słowami, nazywane jest historią, opowieścią o jego problemie. Jako studenci medycyny i świeżo upieczeni lekarze nabywamy umiejętności do wydobywania tych opowieści. Nasze dzienniki medyczne i konferencje są pełne studiów przypadków i właśnie poprzez dzielenie się nimi rozpowszechniamy doświadczenia i poszerzamy podstawy swojej wiedzy.
Jestem przede wszystkim neurologiem i umiejętności, jakie nabyłem w trakcie mojego kształcenia neurologicznego, mają swoje zastosowanie również w praktyce medycyny snu. Jako stażyści w szpitalu National Hospital for Neurology przy Queens Square w centralnym Londynie w czwartkowe popołudnia uczestniczyliśmy w rytuale przejścia: słynnym Obchodzie Gowersa. Przede wszystkim w celach edukacyjnych, lecz także poniekąd rozrywkowych, spotkania odbywały się w dużej auli wykładowej ze stromymi trybunami. W drugim rzędzie, gdzie siadaliśmy jako stażyści neurologii, wydawało się nam, że znajdujemy się w jednym z rzymskich amfiteatrów i że za chwilę rzucą nas lwom na pożarcie. Najkreatywniejsi ze stażystów wynajdywali na oddziałach szpitalnych pacjentów niezwłocznie potrzebujących pomocy, aby dzięki temu wślizgnąć się spóźnionym na tyły audytorium, gdzie stał tłum młodych lekarzy, studentów medycyny oraz gości, neurologów z zagranicy. Ci najbardziej przebiegli prosili kolegów, aby wezwali ich pagerem na samym początku sesji, żeby mogli oficjalnie wyjść w celu zajęcia się „nagłym wypadkiem” i po chwili zakraść się z powrotem do tylnych rzędów sali.
Widownia oczekiwała iście sportowego wydarzenia z radosną niecierpliwością, a stażyści mogli jedynie żywić nadzieję na przetrwanie tej mordęgi choć z krztyną nienaruszonej godności. Słyszałem opowieści o kolegach wymiotujących z nerwów co czwartek w porze obiadu oraz o innych łykających beta-blokery, żeby uspokoić nerwy przed wejściem na salę. W ciągu bolesnych dziewięćdziesięciu minut prezentowano trzy przypadki. Zazwyczaj pacjentów wtaczano na wózkach na przód sali, a konsultant prowadzący tego dnia Obchód Gowersa maglował stażystów na temat tych przypadków, często obnażając rażące luki w naszej wiedzy na oczach dwustu ludzi siedzących za naszymi plecami.
Po szczególnie upokarzającej sesji czuliśmy, jak dwieście par oczu wypala nam dziury z tyłu głowy, i jedyne, czego wtedy pragnęliśmy, to zapaść się pod ziemię. To wywierało na nas tak ogromny wpływ, że niektórzy z moich kolegów wciąż wspominają swoje najboleśniejsze doświadczenia dwadzieścia lat później. Nawet ja, pisząc o tym w tej chwili, czuję lekkie wypieki na twarzy i delikatny ucisk w żołądku... Obchody te, choć potworne, zapewniały wspaniałą możliwość nauki i obserwacji dolegliwości, o których nigdy wcześniej nie słyszeliśmy, przy czym myślę, że przyswajanie tej wiedzy dodatkowo wzmacniał zwyczajny lęk przed tą lekcją. Zespół Allgrove’a i jego powiązania z neurologią zapamiętam do końca życia, mimo że od tamtego momentu nie słyszałem, żeby ktokolwiek o nim wspominał.
Strach przed totalnym upokorzeniem podczas Obchodu Gowersa wyostrza umysł, jednak jego najcenniejszym walorem jest możliwość wysłuchania zawiłych opowieści pacjentów i właśnie na punkcie takich opowieści lekarze, a szczególnie neurolodzy, mają bzika i to samo można powiedzieć o medycynie snu. Zdecydowanie najbardziej pomocną informacją podczas stawiania lub „formułowania” diagnozy jest wywiad z pacjentem, a nie analizy, wyniki badań krwi czy tomografii. Mężczyzna, który pamięta drgawki w lewej ręce na moment przed upadkiem i urazem głowy, wskazujące na napad padaczki w prawej korze ruchowej mózgu, co z kolei prowadzi do diagnozy guza mózgu; młoda kobieta, która zgłasza utratę wzroku rozchodzącą się powoli, z każdą minutą w polu widzenia, co potwierdza raczej migrenę oczną z aurą – rozprzestrzenienie się w korze wzrokowej nieprawidłowej aktywności elektrycznej utożsamianej z migrenowymi bólami głowy – niż problem z oczami; epizod zawrotów głowy sprzed kilku lat, który wskazuje, że drgająca dłoń siedzącej przed tobą kobiety jest raczej skutkiem stwardnienia rozsianego, a nie uszkodzenia nerwu w nadgarstku; lub też historia zaburzeń w rodzinie wskazujących, że przyczyny problemów z koordynacją motoryczną mężczyzny nadużywającego alkoholu należy doszukiwać się raczej w genetyce niż w jego alkoholizmie. Najlepsi neurolodzy, z jakimi pracowałem, to ci, którzy są cierpliwi i bezwzględnie zdeterminowani do wydobywania pełnej historii, niczym śledczy z FBI.
Nacisk na wykorzystywanie studiów przypadków w nauczaniu jest tak duży, że ich prezentacja jest standardową metodą szkolenia lekarzy i utrwalania ich fachowej wiedzy. Pozwala to nam „doświadczać” rzadkich przypadków, na które możemy się natknąć w pewnym momencie w przyszłości – dlatego też Obchód Gowersa oraz jego różne wersje są praktykowane w szpitalach na całym świecie.
Podczas przyjęcia do szpitala większość pacjentów jest sfrustrowana wielokrotnym „pobieraniem” ich historii przez studentów medycyny, całych zastępów młodych lekarzy, internistów, zespołów specjalistów i konsultantów. Opowieść pacjenta jest raz po raz omawiana i roztrząsana od samego początku, a różne jej aspekty są badane na nowo. Wpływ danej dolegliwości na różne obszary życia pacjentów jest analizowany, jednak, z reguły, akurat z tą częścią ich opowieści gorzej sobie radzimy w ogólnym zamieszaniu panującym w przychodni, gdzie liczba pacjentów w poczekalni przed naszymi drzwiami nieustannie rośnie, i pod gradem poirytowanych spojrzeń tych, których godzina przyjęcia już dawno minęła. Nasze zrozumienie relacji pacjentów z ich chorobą, tego, jak wpływa ona na ich życie towarzyskie lub rodzinne oraz niuanse ich skarg, które nie mają nic wspólnego z postępem terapii, są przypadkowymi ofiarami skuteczności. W rzeczywistości po prostu staramy się uzyskać wszystkie informacje, aby postawić jednoznaczną diagnozę i sporządzić plan leczenia w możliwie najkrótszym czasie, aby móc zająć się kolejną osobą.
Jak dziś pamiętam moment, byłem jeszcze wtedy uczniem, kiedy wziąłem do ręki egzemplarz książki Olivera Sacksa, Mężczyzna, który pomylił swoją żonę z kapeluszem. Kiedy czytałem historie o marynarzu, który nie potrafił tworzyć nowych wspomnień, o mężczyźnie, który nie rozpoznawał własnej nogi, i o kobiecie, która słyszała muzykę na skutek napadów padaczki, byłem zachwycony. Jednak to kontekst, w którym autor umieścił te symptomy, ich wpływ na życie tych ludzi, był tym, co pozwoliło mi dokładniej zrozumieć naturę tych przypadłości, oraz to, jak na nas wpływają. A lektura tych opowieści była tym, co zainspirowało moje, i bez wątpienia wielu moich kolegów, zainteresowanie neurologią.