Sherlock Holmes i dręczące duchy

Sherlock Holmes i dręczące duchy

Tytuł oryginału: Unquiet Spirits
Ilość stron: 432
Rodzaj: oprawa miękka
Format: 145x207
Data wydania: 2022-06-15
EAN: 9788324172061
Kryminał, thriller, sensacja
Bestseller

Nowe przygody Sherlocka Holmesa laureatki trzech Nagród Emmy, wydane w 16 krajach!

Tom 2 serii

Porywające… godne samego Conan Doyle’a!  Bryan Cogman, scenarzysta Gry o tron
Wspaniała książka.
  „Publishers Weekly”

Próba morderstwa, nawiedzony zamek, przerażające odkrycie...

Londyn. Sherlock Holmes staje się celem zabójczej wendety. Wtedy przy Baker Street 221B pojawia się piękna Isla McLaren i opowiada o porwaniu, duchach i przemocy w jej rodzinnej posiadłości w Szkocji. Ku zaskoczeniu Watsona, Holmes odsyła ją z niczym, by zająć się sprawą Mycrofta na południu Francji.

Tymczasem straszliwe wydarzenia na Riwierze Francuskiej skłaniają Holmesa i Watsona do podjęcia śledztwa w sprawie McLarenów, ich destylarni whisky i zamku wśród lodowatych gór Szkocji. Holmes odkrywa, że wszystkie te sprawy łączą się w jedną upiorną zagadkę. By ją rozwiązać, zdeklarowany racjonalista musi zmierzyć się z duchami z własnej przeszłości. Ale przecież Sherlock Holmes nie wierzy w duchy…
A może jednak?

Szalona opowieść, której nie powstydziłby się sam sir Arthur Conan Doyle. Historical Novel Society
Wspaniale odtworzony świat Sherlocka Holmesa.  „Wall Street Journal”
Błyskotliwa, urzekająca powieść… rarytas dla zagorzałych miłośników Sherlocka Holmesa i dla nowych fanów.  „Huffington Post”
MacBird umiejętnie splata fakty z fikcją, pozostając wierną pierwowzorowi. Cenne uzupełnienie przygód Sherlocka Holmesa.  „Kirkus Review”

BONNIE MACBIRD – laureatka trzech Nagród Emmy – jest wybitną scenarzystką (Tron), producentką filmów, musicali, sztuk teatralnych, aktorką i wykładowczynią scenopisarstwa. Posiada doktorat Uniwersytetu Stanforda. Jest członkinią London Sherlock Holmes Society.

Seria nowych przygód Sherlocka Holmesa spotkała się z aplauzem zarówno czytelników, jak i krytyków. Doceniono ją za wierny i plastyczny opis realiów epoki, inteligentną, wielopoziomową intrygę, a także suspens i brytyjski humor.

Wstęp

Kilka lat temu, gdy poszukiwałam pewnych informacji w bibliotece Wellcome Library, natknęłam się na coś niezwykłego – na stary manuskrypt przywiązany z tyłu pożółkłych kartek traktatu o kokainie z końca XIX wieku. Był to nieznany wcześniej rękopis autorstwa doktora Johna H. Watsona, w którymi opisywał swojego przyjaciela Sherlocka Holmesa, a który wydano w latach dwutysięcznych pod tytułem Sherlock Holmes i sztuka we krwi.
To jednak, co wydarzyło się w ubiegłym roku, okazało się jeszcze dziwniejsze. Jedna z pracownic biblioteki British Library, którą będę nazywała Lidią (nie jest to jej prawdziwe imię) znalazła tę książkę w miejscowej księgarni. Gdy zaczęła czytać, uderzyła ją siła oddziaływania rękopisu Watsona, który ujrzał światło dziennie wiele lat po opisywanych w nim wydarzeniach.
Zaczęło ją to zastanawiać. Krótko potem odebrałam telefon w moim mieszkaniu w Marylebone, które od niedawna wynajmowałam. Było to o tyle dziwne, że naszego numeru telefonu nie ma w spisie abonentów. Przedstawiła się jako „ktoś, kto pracuje w British Library”, ale nie podała nazwiska i chciała zobaczyć się ze mną w niedużej kafejce Notes, tuż obok teatru London Coliseum. Odmówiła podania jakichkolwiek szczegółów dotyczących celu naszego spotkania, zaznaczając jedynie, że na pewno niezwykle mnie ono zainteresuje.
Nie mogłam się oprzeć tej tajemniczej zagadce. Pojawiłam się wcześnie i delektowałam się cappuccino, patrząc na padający za oknem deszcz. Wreszcie pojawiła się kobieta, ubrana tak jak się umówiłyśmy: w długi czarny płaszcz w wojskowym stylu, z jedwabną gardenią wpiętą w klapę. Na głowie miała czarną perukę, która jeszcze bardziej podkreślała jej nieco teatralny wygląd.
Trzymała dużą jedwabną torbę na ramię, zapiętą na zamek. Torba była ciężka i w środku można było dostrzec coś prostokątnego. „Lidia” usiadła, ale przez poszanowanie dla jej prywatności nie mogę zdradzić wszystkiego, co mi powiedziała. W torbie miała zniszczone metalowe pudełko, które pochodziło z British Library, gdy ta wiele lat temu znajdowała się jeszcze pod starym adresem, czyli w rotundzie British Museum. W trakcie przenoszenia biblioteki do nowego budynku nikt nie zadbał o pudełko i kilka lat przeleżało zapomniane gdzieś w kącie piwnicy w poplamionym kartonie.
Stary cynowy pojemnik był poobijany i zatrzaśnięty. Próbowała delikatnie go otworzyć pilniczkiem do paznokci.
Teraz już na pewno wiecie, co było w środku.
Wewnątrz metalowego pojemnika leżały prawdziwe skarby: notatniki i luźne kartki zapisane starannym pismem doktora Johna H. Watsona. Możecie sobie wyobrazić moje zdziwienie i radość. Odsunęłam filiżankę cappuccino na bezpieczną odległość i wyciągnęłam z pudełka gruby plik luźno związanych kartek. Na pierwszej z nich widniały kolejne tytuły: „Duch z Atholmere”, „Martwe wody”, „Duch, który nas poruszył”. Wszystkie jednak były przekreślone, poza jednym: „Dręczące 
duchy”.
I ten rękopis, podobniej jak poprzednie, z czasem zblakł, a wiele stron było rozmazanych przez działanie wilgoci i pleśni, przez co mogłam odczytać tylko fragmenty. Chcąc poznać całość, musiałam inteligentnie zgadywać. Mam więc nadzieję, że czytelnik wybaczy mi pewne błędy.
Lidia przekazała mi torbę i pudełko, życząc mi, żeby udało się opublikować jego zawartość, tak jak zrobiłam z poprzednim znaleziskiem. Wstała, by wyjść; chciałam jej podziękować, ale uniosła dłoń w czarnej rękawiczce i powiedziała: „Proszę potraktować to jako prezent dla miłośników racjonalnego myślenia, dla wielbicieli Sherlocka Holmesa i jego spojrzenia na świat”. Nie przedstawiła mi się i chociaż mogłam znaleźć sposób, by dowiedzieć się, jak się nazywa – jak by to za pewno zrobiło wielu dżentelmenów – postanowiłam jednak nie drążyć 
tematu.
Zastanawiałam się potem, czy Lidia naprawdę przeczytała całą opowieść, którą jako pierwszą wyjęłam z pudełka. Nie będę wam jednak psuła przyjemności czytania.
Tak więc dzięki uprzejmości tajemniczej „Lidii” i dla uczczenia pamięci dwóch mężczyzn, których najbardziej podziwiam, oddaję was w ręce doktora Watsona i Sherlocka Holmesa i dręczących duchów.

Bonnie MacBird, 
Londyn, grudzień 2016

 

Część I
Odważna dziewczyna

Jakże zagmatwaną snujemy sieć, 
kiedy zwodzimy po raz pierwszy!

sir Walter Scott

ROZDZIAŁ 1

Destylarnia

Jako lekarz nigdy nie wierzyłem w duchy, a każdym razie nie w te widzialne. Muszę nawet przyznać, że drwiłem z tych, którzy dali się zwieść spowitym mgłą zjawom, uosabiającym zmarłych, wywołanym przez przeróżne „media”, które robiły to tylko po to, żeby rozpalać wyobraźnię naiwniaków.
Mój przyjaciel Sherlock Holmes zajmował w tej kwestii jeszcze bardziej zdecydowane stanowisko. Jako człowiek, który polegał na twardych dowodach i naukowym rozumowaniu, nie znajdował żadnego uzasadnienia na ich istnienie. A szczerze powiedziawszy, z punktu widzenia detektywa, duchy nie spełniają żadnej roli. Bez fizycznie istniejącego sprawcy sprawiedliwości nie może stać się zadość.
Jednak mając na uwadze diaboliczne i przerażające wydarzenia znane z „Psa Baskerville’ów”, o których wspominam w innym miejscu, nasza niewiara w zjawiska paranormalne została poddana strasznej próbie. Można się spodziewać, że racjonalne, naukowe podejście mojego przyjaciele zawsze zatriumfuje, jednak niektóre kwestie poruszone w dziwnej i tajemniczej historii, którą nazwałem „Dręczące duchy”, opierają się wyjaśnieniu, a pewne elementy tej układanki zastanawiają mnie po dziś dzień.
Holmes pozwolił napisać o tych wydarzeniach dopiero pięćdziesiąt lat po swojej śmierci i sądzę, że było to spowodowane nie tyle chwilą słabości w zetknięciu z kwestią duchów, co z ujawnieniem pewnych faktów dotyczących samego Holmesa i jego ostatnich dni na uniwersytecie. Spełniam więc życzenie mojego przyjaciela i mam nadzieję, że ci, którzy będą czytali tę historię w jakiejś bliżej nieokreślonej przyszłości, spojrzą z szacunkiem na to, co zrobiliśmy – i na to, czego nie zrobiliśmy – w Szkocji zimą tysiąc osiemset osiemdziesiątego dziewiątego roku.
Był to rok wypełniony niesamowitymi przygodami, zakończony ostatnimi strasznymi wydarzeniami związanymi z domem Baskerville’ów i ich upiornym psem, o którym już wspomniałem. Gdy wróciliśmy do Londynu i wpadliśmy w wir hałaśliwego życia miasta, handlu, postępu, nauki i przemysłu, mroczne wydarzenia z Dartmoor wydały się odległym koszmarem.
Było to pewnego późnego grudniowego popołudnia, w środku najmroźniejszej zimy, jaką pamiętaliśmy. Nad ulicami Londynu wisiała gęsta mgła zwiastująca opady śniegu, a chłód przeszywał do szpiku kości.
Mary po raz kolejny została wezwana do łoża boleści jakiejś przyjaciółki, a ja, bez jej czułej żoninej obecności, nie traciłem ani chwili i odwiedziłem mojego niezwykłego przyjaciela w naszych dawnych włościach przy Baker Street 221B, gdzie teraz mieszkał sam.
Mój płaszcz, z którego skapywały krople wody, wisiał tam gdzie kiedyś, a ja stałem w mieszkaniu, które zwykliśmy dzielić, i czekałem na Holmesa, z czułością wspominając chwilę, kiedy po raz pierwszy wszedłem do tego pokoju. Nim poznałem Holmesa, byłem w stanie godnym pożałowania. Zwolniony z wojska, sam w Londynie, bez pieniędzy, ze zdrowiem i nerwami nadszarpniętymi niedawną służbą w Afganistanie. O tej koszmarnej kampanii opowiem jednak kiedy indziej.
Długotrwałe skutki moich doświadczeń z czasów wojny zagrażały tej lepszej części mojego jestestwa, ale moje nowe życie z Holmesem pozwoliło zamknąć duchy przeszłości w czeluściach mroku.
Stałem tam, przyglądając się dobrze znanym wnętrzom: zwykłemu domowemu nieładowi, stradivariusom Holmesa niedbale rzuconym w kąt, ułożonym alfabetycznie notatnikom i stertom dokumentów poupychanych na półkach. I zorientowałem się nagle, że zastanawiam się nad przeszłością Holmesa. Mimo naszej przyjaźni, wiedziałem o niej zaskakująco niewiele.
Mimo to wiedziałem, że Holmes też ma swoje duchy.
Ubiegłego roku w Paryżu francuski artysta niezwykłej miary, Lautrec, nazwał mojego przyjaciela „nawiedzonym człowiekiem”. Ale tak to jest: artyści widzą rzeczy, których zwykli ludzie nie dostrzegają. My po prostu potrzebujemy więcej czasu.
Głośny brzęk wyrwał mnie z zadumy. Z boku, na stole laboratoryjnym, stała skomplikowana maszyneria, składająca się z rurek i kolb, która parowała i bulgotała, jakby drgając z wysiłkiem. Podszedłem, by jej się bliżej przyjrzeć.
– Watson! Jak dobrze, że wpadłeś! – usłyszałem znany głos i odwróciłem się, by dostrzec szczupłą sylwetkę mojego przyjaciela, który z niesamowitą wręcz energią wpadł do pokoju. Z entuzjazmem poklepał mnie po ramieniu, jednocześnie odciągając od tajemniczej aparatury i popychając w stronę starego fotela.
– Usiądź, Watsonie, i daj mi chwilę. – Holmes podszedł do maszynerii i mocniej zacisnął niewielką klamrę. Brzęk ucichł. Zadowolony z efektu własnych poczynań, Holmes uśmiechnął się do mnie i usiadł w swoim ulubionym fotelu na przeciwko. Mimo typowej dla niego bladości wyglądał na wyjątkowo szczęśliwego i wypoczętego, a zmierzwione włosy i fioletowy szlafrok nadawały jego wyglądowi sznytu artystycznej bohemy.
Holmes przeszukał stojące obok zagracone biurko, szukając fajki. Wreszcie włożył ją sobie do ust, zapalił, a zapałkę rzucił w bok; wylądowała, wciąż jeszcze się tląc, na stercie gazet.
– Uporałeś się już z duchami przeszłości, Watsonie? – zapytał z uśmiechem – czy nadal męczą cię koszmary?
Z gazet uniosła się cieniutka smuga dymu.
– Holmesie…
– Przyznaj, Watsonie, że przez chwilę jednak pomyślałeś, że pies Baskerville’ów pochodził nie z tego świata? – droczył się Holmes.
– Doskonale wiesz, że jako naukowiec nie wierzę w duchy. – Na chwilę zawiesiłem głos. – Ale wierzę w opętanie.
Smużka jasnego dymu uniosła się z podłogi tuż obok jego fotela.
– Spójrz w prawo, Holmesie.
– A czy jest tam nikczemne wspomnienie, które przyjęło cielesną formę, Watsonie, i które teraz tylko czeka, by zaatakować?
– Nie, ale jest tam sterta gazet, przez którą zaraz wylądujesz w niezłych tarapatach.
Holmes odwrócił się i jednym szybkim ruchem chwycił gazety i wrzucił je do kominka. Odwrócił się z uśmiechem na twarzy.
– Opętanie? Czyli jednak wierzysz w duchy!
– Źle mnie zrozumiałeś. Mówię o duchach z przeszłości, wspomnieniach, które nie chcą nas opuścić, a których nie możemy zapom-
nieć.
– Już, już dobrze, Watsonie!
– Z pewnością rozumiesz, co mam na myśli. Odnoszę się do rzeczy, o których się nie mówi, których nie dokończono, o wypadkach, przemocy, śmierci; o ludziach, którym mogliśmy pomóc i o tych, których straciliśmy. Żywe obrazy mogą pojawiać się w naszej wyobraźni bez udziału naszej woli, a potem wpływają na nasz układ nerwowy tak, jakby były prawdziwe.