Mrok

Mrok

Tytuł oryginału: The Dark
Ilość stron: 400
Rodzaj: oprawa miękka
Format: 135x205
Data wydania: 2022-10-21
EAN: 9788324179336
Kryminał, thriller, sensacja
Bestseller

Najnowszy bestseller mistrzyni psychologicznego suspensu.
Lacey Flint, młoda policjantka z mroczną przeszłością, powraca, by zmierzyć się z NIMI…
Oni kryją się w cieniu.
Obserwują ją...


Lacey Flint ratuje niemowlę wrzucone do Tamizy. Któż byłby zdolny do takiej zbrodni?
Nadinspektor Mark Joesbury obawiał się nowego zagrożenia terrorystycznego. Monitorując strony dark webu, zauważył zwiększoną aktywność grupy ekstremistów - nienawidzących kobiet mężczyzn zwanych incelami. Zespół Joesbury’ego próbuje namierzyć ich przywódców, ale dark web chroni anonimowość zbrodniarzy.

Policjanci odkrywają, że porwanie niemowlęcia było zaledwie pierwszym z całej serii brutalnych ataków, których celem jest sterroryzowanie kobiet. Co gorsza okazuje się, że dla inceli uosobienie wszystkiego, czego nienawidzą, stanowi młoda policjantka z mroczną przeszłością - Lacey Flint.

Emocjonująca i złowieszczo prawdopodobna w naszym szalonym świecie. „Crime Monthly Magazine”

Jestem wielkim fanem Sharon Bolton. Lee Child

SHARON BOLTON to brytyjska autorka kryminałów i thrillerów psychologicznych (m. in.: Blizna, Rozpad, Pakt, Mistrz ceremonii, Truciciel) sprzedanych w ponad milionie egzemplarzy, tłumaczonych na 20 języków i wyróżnianych najważniejszymi międzynarodowymi nagrodami. Największą sławę przyniosła jej seria z Lacey Flint: Ulubione rzeczy, Karuzela samobójczyń, Zagubieni, Mroczne przypływy Tamizy.

"Zawsze jestem bardzo podekscytowana, kiedy otwieram książkę Sharon Bolton! Kolejna interesująca , pędem przewracałam strony, aby dowiedzieć się, co będzie dalej. Utrzymywał mnie cały czas w napięciu.
To niesamowity thriller, mroczny i niepokojący. Wstrzymywałam oddech i czasami trochę bałam się czytać dalej.
Zwrotu akcji sprawiły, że moja szczęka opadła na podłogę.Podobał mi się też rozwój postaci.
Jeśli nie czytałeś żadnych książek autorki jak najbardziej polecam. Zdecydowanie nieprzewidywalna lektura :)"
@readingmylove

Prolog

Kilka godzin po północy, w samochodzie na skraju urwiska siedziały dwie młode kobiety – jedna z nich była martwa, druga tylko tak się czuła. Miejsce, do którego dotarły, zjeżdżając z drogi, by pokonać ostatnie jardy przez chropowate wrzosowiska, było najwyższym z brytyjskich klifów kredowych. Było to również jedno z najbardziej osławionych miejsc samobójstw na świecie – według ostrożnych szacunków od początku lat sześćdziesiątych XX wieku pochłonęło życie blisko pięciuset osób.
Kobieta, której serce, przynajmniej technicznie rzecz biorąc, nadal biło, zastanawiała się, czy dwa kolejne przypadki wystarczą, by uformować ładną, okrągłą półtysięczną liczbę. Przekręciła kluczyk w stacyjce, pozwalając, by odgłosy studzącego się silnika rozniosły się w ciemnościach, po czym otworzyła drzwi, żeby pożegnać się ze światem.
Jej towarzyszka, mocno ściśnięta pasami bezpieczeństwa, miała zamknięte oczy, ale gdy do auta wdarło się powietrze, rozwiane włosy zawirowały wokół jej twarzy, sprawiając przez chwilę wrażenie nadal tlącego się życia.
Okrutna sztuczka. Kobieta trwająca przy życiu – jeszcze przez kilka minut – zamknęła drzwi samochodu i z ulgą patrzyła, jak wnętrze pojazdu przenika ciemność. Przejechanie osiemdziesięciu mil z południowego Londynu jedynie z własnymi myślami i wyrzutami sumienia z powodu towarzyszących jej zwłok, było trudniejsze, niż się spodziewała. Wyszła z pojazdu i skierowała kroki w stronę czarnej próżni, która, jak wiedziała, była krawędzią klifu.
Noc była chłodna jak na wrzesień, z zachodu wiała lekka bryza. Nadciągała niemal wprost z wyspy Wight, przynosząc ze sobą zapachy ryb z wczorajszego połowu, wczesnojesiennych ognisk, dojrzałych owoców spadających z przepełnionych drzew. Z drugiej strony, zawsze miała bujną wyobraźnię; ten zapach mógł być niczym więcej niż tylko słonawym swędem plaży położonej sto sześćdziesiąt metrów niżej.
To była ponura plaża. Przyjęła zbyt wiele złamanych, pokiereszowanych ciał, wchłonęła zbyt wiele krwi umierających, żeby mogło być inaczej. Teraz było już za późno, zdecydowanie za późno, ale musiały istnieć lepsze, przytulniejsze miejsca, by umrzeć.
Kiedy oczy młodej kobiety przyzwyczaiły się do mroku, dostrzegła srebrzystobiałą linię kredowych klifów ciągnących się na zachód oraz błyski latarni morskiej w zatoce. Księżyc był nieco bardziej niż w połowie pełny, zniekształcony, dziwacznie niesatysfakcjonujący w swej niekompletności, za to mienił się blaskiem jak wypolerowana moneta, subtelnie rozświetlając obłoki. Maleńkie gwiazdki migotały niczym lampki, którym za chwilę miały wyczerpać się baterie, a ocean jawił się jak bezkresna czerń zalana blaskiem, jakby jego ciemne światło wydobywało się z głębin. Był to cichy ocean, pozbawiony głosu; fale nie rozbijały się o brzeg ani nie szumiały, a tym bardziej nie roztrzaskiwały się z grzmotem o skały.
Ból spowodowany zbyt wielką stratą przygniótł młodą kobietę, gdy zbliżyła się do krawędzi urwiska, a potem rozrósł się w jej piersi jak rosnące ciasto, wypełniając całą dostępną przestrzeń, tak że nawet oddychanie stawało się trudne. Równocześnie w oczy szczypał ją wiatr, wyciskając łzy, których dotychczas nie potrafiła uronić. Łzy pomagały na znośny ból, na lżejsze smutki, ale tego bólu nie mogły wyzwolić maleńkie kropelki wody. Wiedziała, że gdy nadejdzie tym razem, to wybuchnie, rozsadzając jej skórę, ciało i kości niczym szrapnel. Z pomocą przyjdą, jakżeby inaczej, skały piętrzące się na dole.
Wtedy przynajmniej wreszcie przeminie.
Gdy z ciemności wyłoniła się postać, pomyślała, że to jej zniecierpliwiona zmarła przyjaciółka przywołała nadprzyrodzone moce, by odprowadzić samą siebie do grobu. Wiatr zdusił jej pełen trwogi okrzyk.
Ale to nie była jej przyjaciółka, tylko ktoś obcy, choć zwabiony w to miejsce w tym samym ponurym celu.
– Nie powstrzymasz mnie. – Chłopak był spięty, drżący jak biegacz na krawędzi wyczerpania pod koniec wyścigu życia. I rzeczywiście był na krawędzi – zaledwie krok od urwiska. Gdyby rzucił się do przodu, mógłby go porwać pęd powietrza.
– Okej – odpowiedziała.
Był mniej więcej w jej wieku, przed dwudziestką, chociaż w skąpym świetle niełatwo było to stwierdzić. Niższy od niej, wątłe ramiona, grubszy w talii, dyszał, jakby spacer tutaj – na parkingu nie było innych pojazdów – był wysiłkiem. A może płakał; w półmroku jego twarz wyglądała na zaczerwienioną, upstrzoną błotem. Musiał siedzieć blisko krawędzi, na wpół ukryty wśród trawy, zerwał się na równe nogi, kiedy się zbliżyła.
– To mój wybór – oznajmił, wciąż gotowy do sprintu. – Moje życie.
– W porządku.
Jego ubranie, wilgotne od świeżo minionego deszczu, pachniało świeżością, wyglądało na czyste i nowe. Buty nie były tanie, a ciemne włosy niedawno porządnie ostrzyżono.
– Jesteś jedną z nich, prawda? – Rozejrzał się gorączkowo, jakby inni – jej fikcyjni współspiskowcy – mieli się zaraz do niego zakraść. – Jedną z tych, którzy próbują nas powstrzymać.
Westchnęła.
– Nie zamierzam cię powstrzymać.
– Na forum, na którym jestem, ostrzegano mnie, że będą tacy jak ty. Mówili, żeby przyjść tutaj między drugą a szóstą rano, bo wtedy jest najmniejsze prawdopodobieństwo, że się na kogoś trafi.
Jego oddech był nierówny, głos się łamał. Przez chwilę czuła głęboką irytację, że nie spędzi ostatnich chwil życia w spokoju, że ten małolat, który pewnie nie miał jeszcze żadnych problemów w swoim krótkim, rozpieszczonym życiu, odciągnie ją od jej 
myśli.
Ale to było niemiłe z jej strony, a ona nie chciała być niemiła, nie w ostatnich minutach swojego życia.
– Twoja kumpelka w samochodzie… – Wskazał za nią, tak jakby zapomniała, gdzie on jest. – Czy ona dzwoni, żeby złożyć zawiadomienie? Telefonuje po, jak to nazywacie, wsparcie?
Śmiech, mimo że krótki i gorzki, zaskoczył ją, zabrzmiał jak coś, przed czym dawno, zamknęła ostatnie drzwi.
– Wątpię – powiedziała.
Zrobił krok w kierunku klifu.
– Nie zbliżaj się do mnie! – zawył przenikliwie jak zaskoczona staruszka.
– Wcale nie zamierzam.
Nie chciała być niemiła, ale sytuacja stawała się męcząca, a poza tym prędzej czy później i tak pojawiłby się ktoś inny: wóz patrolowy, Samarytanie, dobroczyńca cierpiący na bezsenność. Nie miała czasu czekać w nieskończoność.
– Szczyt klifu jest ogromny. Nie będę ci przeszkadzać, jeśli ty nie będziesz przeszkadzać mnie.
Podchodząc bliżej krawędzi, spojrzała w dół. Nigdy nie miała lęku wysokości, ale teraz poczuła, że ogarnia ją fala mdłości i przez chwilę miała wrażenie, że grunt pod jej stopami się porusza. Kredowe urwiska zdecydowanie nie są stabilne – klify nieustannie się kruszą. Odbiła się od podłoża; nie ustępowało i poczuła ukłucie rozczarowania. O ileż byłoby łatwiej, gdyby ta chwila wahania została jej odebrana.
– Mówisz poważnie? – zapytał chłopak.
Prawdopodobnie bardziej niż on. Zastanawiała się, jak długo tutaj ślęczał, lamentując nad swoją niedolą i oszukując się, że skoczy.
– Nie jesteś z… jak to się nazywa, straży przybrzeżnej czy tych Samarytan?
– Jestem tutaj, żeby przejść na drugą stronę, tak samo jak ty.
– Kłamiesz, to tania zagrywka, jakieś bzdury z tej całej odwróconej psychologii: spraw, żebym pomyślał, że to cię nie obchodzi, a wtedy ja zacznę się przejmować.
– I to działa?
– Nie!
– O cholera – burknęła – no to tracę wprawę.
Cisza, a potem:
– Jestem Nick.
Zabrzmiało to tak, jakby się wahał, nie był pewien swojego imienia.
– Nie pytałam – odparła.
– Zostawiłem list… dla mamy i taty.
– Jestem pewna, że to zrobi im dużą różnicę.
Wiatr zerwał się ledwie na chwilę i, tak, teraz słyszała w dole szum fal.
– Mówisz poważnie? – zapytał. – Naprawdę zamierzasz skoczyć?
– Technicznie rzecz biorąc, zamierzam zjechać… Nacisnę na pedał… i poszybuję w zapomnienie jak Thelma i Louise nad Wielkim Kanionem.
– Co? – nie zrozumiał aluzji do ikon popkultury.
– Nieważne. Na razie, Nick. Dobrej śmierci.
– Zaczekaj! – zawołał do niej, zanim przeszła połowę drogi do auta. Odwróciła się i zrozumiała, że ten gest powinien jej coś powiedzieć: nadal można było ją skłonić do powrotu.
– To się stanie w okamgnieniu, prawda? Mam na myśli śmierć. Nic nawet nie poczuję?
Westchnęła i dołączyła do niego na krawędzi urwiska.
– Błyskawiczna śmierć nie zdarza się często – odpowiedziała. – Może po dekapitacji. Albo eksplozji. W innych przypadkach organizm potrzebuje czasu, żeby się wyłączyć. Więc nie, to się nie stanie w okamgnieniu. Śmierć przyjdzie szybko, ale nie od razu.
– Jak szybko?
Udała, że się nad tym zastanawia, ale podczas jazdy nie myślała o niczym innym.
– Sekundy, jeśli będziesz miał szczęście. Twoje kości połamią się na skałach. Fragmenty czaszki wbiją się w mózg i już nie będzie odwrotu; kilka kości żeber może trafi w serce, a ono się wykrwawi. Twoje płuca mogą też zostać rozerwane na strzępy, również przez twoje kości, uniemożliwiając ci oddychanie.
Zobaczyła, że zadrżał.
– Jeżeli będziesz miał pecha, twoje podstawowe narządy aż tak nie ucierpią. Utkniesz na plaży, gdzie będziesz leżeć godzinami, prawdopodobnie sparaliżowany, znosząc potworne katusze i wyczekując, aż się wykrwawisz lub twoje serce się podda. Ale co ja tam wiem? W końcu nie robiłam tego wcześniej.
– Więc jednak jesteś jedną z nich, tych psychologów. Próbujesz mnie odstraszyć.
Dobra, dość tego. Zrobiła pół kroku w jego stronę.
– Popchnąć cię?
Jego oczy otworzyły się szeroko ze strachu.
– Co takiego?
– Popchnę cię, jeśli chcesz. Powiedz tylko słowo.
Cofnął się, odganiając ją rękoma.
– Trzymaj się ode mnie z daleka.
– Jak sobie chcesz. – Chciała dostać się do samochodu, mieć to już za sobą, ale coś ją powstrzymywało.
– Upadek nie będzie najgorszy – oznajmiła. – Najbardziej paskudnie poczujesz się od razu po skoku, kiedy będziesz spadać. Wtedy pożałujesz swojej decyzji i zapragniesz wrócić na stabilny grunt, nawet z tym całym wewnętrznym bólem, który w sobie nosisz… ale będzie już za późno.
– Skoro tak uważasz, to dlaczego to robisz? – zerknął w stronę samochodu. – Zawarłaś jakiś pakt samobójczy z tą drugą dziewczyną?
Nadeszła nowa fala bólu.
– Ona już nie żyje. Zmarła kilka godzin temu. Przedawkowała narkotyki.
– Była twoją dziewczyną?
– Nie. Była przyjaciółką, jedyną, jaka mi została.
– Przykro mi.
Wyglądał, jakby mówił szczerze.
– Dziękuję.
Minęły sekundy.
– A ty dlaczego tu jesteś? – zapytała młoda kobieta.
Nie odpowiedział.
– Dziewczyna z tobą zerwała?
– Nigdy nie miałem dziewczyny. – W jego głosie pobrzmiewała uraza. – Dziewczyny nie umawiają się z facetami, którzy wyglądają tak jak ja.
Zaciekawiona, wbrew sobie, przyjrzała mu się raz jeszcze, tym razem dokładnie. Był niski, a ciężar w jego obwodzie prezentowałby się lepiej na barkach i ramionach, ale z pewnością naprawiłaby to porządna dieta i kilka miesięcy ćwiczeń. Nos miał trochę haczykowaty, a oczy raczej głęboko osadzone, co przydawało mu wyglądu jastrzębia, ale jego ciemnobrązowe włosy lśniły, a usta były pełne i ładnie uformowane. Najgorzej wyglądał poważny trądzik, który pokrywał dolną część twarzy, pojawiał się też na policzkach i czole – ale czas i odpowiednie leki rozwiązałyby i ten problem. Nie miał żadnych blizn ani szpecących znamion. Otworzyła usta, żeby rzucić jakiś frazes o jego wyglądzie, ale ostatecznie się rozmyśliła, uznawszy, że nie powinno jej to obchodzić.
– A ty umówiłabyś się ze mną? – zapytał, nie chcąc zmieniać tematu.

Inne książki autora

Nieznajoma żona Mrok

Nieznajoma żona BOLTON SHARON

Mrok / Ulubione rzeczy

Mrok / Ulubione rzeczy BOLTON SHARON

Rozpad

Rozpad BOLTON SHARON

Ulubione rzeczy

Ulubione rzeczy BOLTON SHARON

Pakt

Pakt BOLTON SHARON

Truciciel

Truciciel BOLTON SHARON