Niewyjaśnione tajemnice II wojny światowej

Niewyjaśnione tajemnice II wojny światowej

Tytuł oryginału: Unexplained Mysteries Of World War II
Ilość stron: 318, zdjęcia czarno-białe
Rodzaj: oprawa miękka
Format: 135x205
Data wydania: 2023-10-06
EAN: 9788324181674
II wojna światowa
Bestseller

Pasjonująca książka autora militarnych bestsellerów sprzedanych w Polsce w ponad 185 tysiącach egzemplarzy!

100 najbardziej zagadkowych epizodów, niewytłumaczalnych faktów i osobliwych zbiegów okoliczności: zadziwiające zdarzenia, nierozwiązane zagadki, ludzie którzy zniknęli, niesamowite przeczucia i dziwne spotkania.

• Próba generalna przed Pearl Harbor?
• Kto podpalił „Normandie” w nowojorskim porcie?
• Duch w bazie Scapa Flow.
• Japoński próbny alarm przeciwlotniczy nie w porę.
• Ameryka podsłuchuje Hitlera.
• Samolot widmo z Kienou.
• Przejażdżka wierzchem na U-Boocie.
• Czy był plan porwania zwłok Hitlera?
• Czy Frau Goebbels chciała zdradzić Trzecią Rzeszę?
• Sekret Reinharda Heydricha.
• Widmowy głos w Ardenach.
• Zagłada 19. Eskadry.
• Przeczucie Churchilla ocaliło mu życie.

Na podstawie nieznanych relacji, niepublikowanych wspomnień i tajnych raportów wojskowych ta książka odkrywa najdziwniejsze epizody lat 1939-45, które dowodzą, że podczas wojny logika rządzi się często niezwykłymi prawami.

WILLIAM BREUER to jeden z najpopularniejszych amerykańskich historyków wojskowości, autor nieustannie wznawianych na świecie bestsellerów, m.in.: Największe oszustwa w II wojnie światowej, Tajne bronie w II wojnie światowej, Szalone misje w II wojnie światowej, Tajne epizody II wojny światowej, Ściśle tajne w II wojnie światowej. W swoich książkach, napisanych żywo i z rozmachem, dociera zawsze do niepublikowanych informacji i przedstawia je w tempie najlepszej powieści sensacyjnej.

Część I
ZAGADKOWE WYDARZENIA

Jest to osnuta tajemnicą zagadka wewnątrz niewiadomej.
Winston S. Churchill

 

Próba generalna przed Pearl Harbor?

Porucznik Mastake Okuyama leciał na czele eskadry bombowców japońskiej Cesarskiej Marynarki Wojennej nad szerokim nurtem chińskiej rzeki Jangcy. Chińczycy zwą ją Changjiang, czyli Długą Rzeką, ponieważ toczy swe wody z głębi kraju korytem długości niemal 6000 kilometrów, nim wpadnie do Morza Żółtego. Do wielkich miast, jakie wyrosły nad brzegami Jangcy, należą między innymi Szanghaj i Nankin. Był poranek 12 grudnia 1937 roku.
W tym samym czasie, gdy porucznik Okuyama i piloci z jego eskadry przelatywali nad żyzną doliną Jangcy, czujnie się przypatrując przepływającym pod nimi statkom, USS „Panay”, 450-tonowa kanonierka, kierowała się w dół rzeki. Zbudowana w Szanghaju specjalnie z myślą o patrolowaniu chińskich rzek, „Panay” strzec miała amerykańskich marynarzy przed bandami krwiożerczych piratów, od których roiło się na tych wodach.
Dowódcą „Panay” był komandor porucznik James J. Hughes, absolwent Akademii Marynarki Wojennej, sprawujący tę funkcję od zeszłego roku. Jego kanonierka mierzyła od dziobu do rufy prawie 60 metrów, a jej uzbrojenie składało się z baterii dwóch trzycalowych dział, baterii przeciwlotniczych karabinów maszynowych kaliber 50 mm oraz ze standardowych karabinów maszynowych kaliber 30 mm, używanych przeciwko piratom atakującym z bliska.
Dwa wąskie kominy i pokryte płótnem nadburcia wskazywały, że „Panay” przeznaczona jest do żeglugi po płytkich wodach, a wielkie amerykańskie bandery, powiewające na dziobie i na rufie, widoczne były z daleka nawet dla obserwatora o bardzo słabym wzroku.
„Panay”, której załoga składała się z 55 marynarzy, płynęła z „humanitarną misją”, uwożąc z oblężonego przez armię japońską Nankinu czterech pracowników amerykańskiej ambasady, pięciu uchodźców i grono zachodnich dziennikarzy. Tuż przed południem, kanonierka komandora Hughesa pokonała już 30 mil. Jej dowódca nawiązał łączność z Szanghajem, podając swoją pozycję i donosząc, iż zamierza rzucić kotwicę.
Okrutna wojna, jaka od kilku miesięcy toczyła się w Chinach, rozpoczęła się w upalną noc 1 lipca 1937 roku. Wtedy to w pobliżu historycznego pekińskiego mostu Marco Polo wydarzył się pamiętny „incydent”. Jednostka Armii Kwantuńskiej, której sprawujący kontrolę nad japońskim rządem generałowie przykazali „strzec” ich interesów w mieście, ostrzelała pobliski garnizon narodowej armii chińskiej generalissimusa Czang Kai-szeka. Była to, nieco zbyt nerwowa, reakcja na rzekomą ucieczkę żołnierza z tegoż garnizonu.
Jak później ustalono, chiński żołnierz wyszedł za potrzebą. Na jego widok padły jednak strzały i wkrótce rozpoczęła się wymiana ognia. Wykorzystując ten pretekst („niesprowokowana agresja przeciwko cesarskiej Japonii”), japońscy generałowie wysłali do Chin nowe dywizje, czołgi oraz samoloty i konflikt rozgorzał z całą siłą.
Japonia została postawiona w stan pełnej gotowości. Wydawane przez rząd broszury nawoływały cywilów i wojskowych do „samopoświęcenia” w rozpoczynającej się „krucjacie, której celem jest wyzwolenie Azji i zachodniego Pacyfiku od imperializmu”. W rzeczywistości owa „wyzwoleńcza krucjata” rozpoczęła się 10 lat wcześniej. W 1927 roku japońscy generałowie i admirałowie orzekli, iż konflikt zbrojny ze Stanami Zjednoczonymi jest nieuchronny. Opracowali więc ściśle tajny plan, nazwany „memoriałem Tanaki” – scenariusz militarnego podboju Chin i dalszej ekspansji w Azji oraz wojny ze Stanami Zjednoczonymi.
Obecnie, w 1937 roku, na rzece Jangcy w pobliżu Nankinu, wszyscy na pokładzie kanonierki „Panay” spożywali bez pośpiechu lunch, gdy o godzinie 13.30 poderwał ich na nogi okrzyk starszego sygnalisty Langa: „Japońce zrzucają bomby!”
Na zakotwiczoną „Panay” spadała z rykiem silników eskadra porucznika Mastake Okuyamy, w skład której wchodziło, wedle późniejszych sprzecznych relacji, od 8 do 15 samolotów. Komandor Jim Hughes pobiegł w stronę sterówki, którą w chwilę potem rozdarła eksplozja. Dowódca wyszedł z tego ze złamaną nogą.
Na pokładzie Norman Alley z „Universal News” chwycił kamerę i zaczął filmować. Samoloty przelatywały tak nisko, że mógł bez trudu rozróżnić twarze pilotów. Alley był wstrząśnięty faktem, że nadal bombardowano „Panay”, chociaż piloci bez wątpienia wyraźnie widzieli ogromne amerykańskie bandery, powiewające w podmuchach bryzy na dziobie i na rufie.
Jednocześnie członkowie załogi „Panay” dopadli karabinów maszynowych i otworzyli ogień do nurkujących japońskich samolotów. Jim Marshall, dalekowschodni korespondent magazynu „Collier”, przyglądał się zdumiony tej scenie. Atakujący znajdowali się tak nisko, że nie mogli nie zdawać sobie sprawy, iż bombardują amerykański okręt. W chwilę później Marshall został poważnie ranny odłamkami bomby, które ugodziły go w szyję, bark, żołądek i klatkę piersiową.
Tymczasem porucznik Arthur F. Anders, oficer operacyjny, objął dowództwo w zastępstwie ciężko rannego komandora Jima Hughesa. Anders, pochodzący z Vallejo w Kaliforni, prowadził właśnie nieskuteczny ogień z karabinu maszynowego w ­kierunku pikującego japońskiego samolotu, gdy został raniony w krtań i upadł na pokład.
Dwadzieścia minut po pierwszej eksplozji „Panay”, podziurawiona jak sito pociskami z broni maszynowej i odłamkami bomb, zaczęła tonąć. Rozciągnięty na pokładzie Anders, który obficie krwawił i z powodu rany gardła nie mógł mówić, wyciągnął kawałek białej kredy i napisał na grodzi: „Wsiadajcie do szalup. Trzymajcie się możliwie blisko brzegu. Potem odeślijcie szalupy z powrotem”.
Członkowie załogi i pasażerowie stłoczyli się przy burcie, spuścili łodzie ratunkowe i powiosłowali w stronę brzegu. Niektórzy zeskoczyli z pokładu i zaczęli płynąć wpław. Nagle usłyszeli przerażający odgłos nurkujących ponownie japońskich samolotów, a zaraz potem wściekły wizg pocisków z broni maszynowej, uderzających w wodę wokół nich.
Ledwie rozbitkowie zdążyli się ukryć w porastających brzeg trzcinach, pojawiła się japońska łódź motorowa i otworzyła do nich ogień z karabinów maszynowych. Następnie motorówka zawróciła i ostrzelała tonącą „Panay”. Zanim jednak kanonierka poszła na dno, łódź motorowa podpłynęła do niej i kilku japońskich oficerów weszło na pokład, zapewne w poszukiwaniu tajnych szyfrów lub nowoczesnych urządzeń.
Odyseja rozbitków zakończyła się dopiero kilkanaście dni później, kiedy po uciążliwym marszu w głąb lądu dotarli wreszcie na obszar zajęty przez armię chińską. Przez cały ten czas oddziały japońskich żołnierzy przeczesywały okolicę, aby ich wytropić.
Z chwilą gdy rozbitkowie z „Panay” dotarli w bezpieczne miejsce, można było oszacować poniesione straty. Zginęło dwóch amerykańskich marynarzy i włoski dziennikarz, Sandro Sandini. Siedemnastu członków załogi i pracowników amerykańskiej ambasady zostało rannych, niektórzy z nich poważnie.
Tymczasem, nazajutrz po zatopieniu „Panay”, japoński generał Iwane Matsui, niski mężczyzna w okularach w rogowych oprawkach, wprowadził swe zwycięskie oddziały do Nankinu, depcząc po piętach wycofującym się wojskom Czang Kai-szeka. Matsui, który na tę okazję dosiadł konia o symbolicznie białej maści, ogłosił, że „japońska cesarska droga świeci jasnym blaskiem”.
Japońscy żołnierze urządzili w Nankinie krwawą łaźnię, jakiej nie widziano od czasów barbarzyńskiego Huna Attyli. Około 250 000 chińskich cywilów – mężczyzn, kobiet i dzieci – zostało zamordowanych, ściętych samurajskimi mieczami bądź zakłutych bagnetami. Masakra stała się znana jako „gwałt nankiński”. Nawet odporni obserwatorzy z ramienia armii niemieckiej byli wstrząśnięci tym, co w przesyłanych do Berlina raportach określali jako systematyczną rzeź.
Kiedy wieść o losie „Panay” dotarła do Stanów Zjednoczonych, podniosły się gniewne okrzyki oburzenia. Opanowany zwykle Cordell Hull, siwowłosy, oszczędny w słowach sekretarz stanu, nazwał zatopienie kanonierki dziełem „rozbestwionych, na wpół obłąkanych” japońskich admirałów i generałów.
Wściekłość Amerykanów wzrosła kilka dni później, kiedy pułkownik Kingero Hashimoto, najwyższy japoński oficer w tym regionie, który szczerze nienawidził Stanów Zjednoczonych, wygłosił komentarz, zacytowany natychmiast przez prasę: „Otrzymałem rozkaz, by otworzyć ogień [do »Panay«]”.
W Białym Domu prezydent Franklin Delano Roosevelt obejrzał uważnie film, nakręcony z pokładu „Panay” przez korespondenta „Universal News”, Normana Alleya. Zanim materiał trafił do amerykańskich kin, Roosevelt, na mocy swych prezydenckich uprawnień, rozkazał go ocenzurować i wyciąć zbliżenia twarzy japońskich pilotów. Wyświetlanie okrojonego w ten sposób filmu miało pohamować gniew opinii publicznej i zapobiec otwartej konfrontacji z potężną japońską machiną wojenną.
Czy atak na „Panay” był rzeczywiście wynikiem pomyłki? Czy też zaplanowany został jako swego rodzaju próba generalna przed niespodziewanym nalotem na Pearl Harbor, przeprowadzonym zaledwie cztery lata później? Czy swoim zdradzieckim posunięciem japońscy naczelni dowódcy chcieli wybadać wolę i zdecydowanie Amerykanów? Japończycy w swoich oficjalnych oświadczeniach mówili o „tragicznym w skutkach przypadku błędnego rozpoznania”. Wielu amerykańskich wyższych wojskowych wyrażało jednak prywatnie pogląd, że atak był zaplanowaną, precyzyjnie zgraną operacją, połączonym przedsięwzięciem z udziałem bombowców nurkujących, silnie uzbrojonej motorówki i żołnierzy armii lądowej.
Być może japońscy dowódcy mieli wiele wątpliwości, które mógł rozwiać jedynie atak na „Panay”. Jak ostra – lub słaba – byłaby oficjalna amerykańska reakcja na śmierć żołnierzy i zniszczenie sprzętu? Jak silna i dobrze wyszkolona była organizacja wojskowa Stanów Zjednoczonych? W pobliskim Szanghaju stacjonowało kilka tysięcy żołnierzy amerykańskiej piechoty morskiej. Czy pospieszyliby na miejsce zatonięcia „Panay”, by udaremnić dalsze spodziewane wrogie akty?
Rząd Roosevelta nie chciał dać się wciągnąć w bezpośrednią konfrontację na Dalekim Wschodzie. Dlatego też, wyraziwszy uprzednio publicznie stosowne oburzenie, wystosował oficjalny protest pod adresem rządu japońskiego, utrzymany w nader łagodnym tonie. Zarzucono w nim japońskim pilotom „lekkomyślność podczas lotów”.
Zapewne po to, by ukryć swe przyszłe zamiary wobec Stanów Zjednoczonych, rząd japoński przeprosił za incydent na rzece Jangcy i w ramach zadośćuczynienia przekazał czek na sumę ponad 2 000 000 dolarów. Pozostaje jednak zasadnicze pytanie: czy japońskich naczelnych dowódców do tego stopnia rozzuchwaliła mdła amerykańska reakcja na niesprowokowany atak na „Panay”, że uznali Stany Zjednoczone za papierowego tygrysa i nadal snuli plany zaskakującego uderzenia na amerykańską Flotę Pacyfiku w Pearl Harbor?


Tajemniczy niemiecki naukowiec

Na początku 1939 roku nad Europą gromadziły się burzowe chmury, lecz większość niemieckiego Herrenvolku (narodu panów) chciała pokoju. Pod koniec sierpnia William L. Shirer, amerykański korespondent radia CBS, spacerował ulicami Berlina i rozmawiał z wieloma zwykłymi obywatelami. Tego wieczoru zapisał w swym dzienniku: „Wszyscy tutaj są przeciwko wojnie. Jak kraj może wszcząć wielką wojnę, jeśli jego ludność stanowczo się temu sprzeciwia?”
Adolf Hitler przemyślał już ten problem. Podczas konferencji, zwołanej 22 sierpnia w swym bawarskim ustroniu, oświadczył swoim dowódcom: „Dam propagandowy powód rozpoczęcia działań. To obojętne, czy będzie wiarygodny, czy nie. Zwycięzcy nikt później nie zapyta, czy powiedział prawdę. Kiedy rozpoczyna się i prowadzi wojnę, nie liczy się słuszność, lecz zwycięstwo”.
O świcie 1 września 1939 roku pięć niemieckich armii, wspieranych przez roje opadających z wyciem bombowców nurkujących stukasów, przekroczyło polską granicę i rozpoczęło z trzech kierunków marsz na Warszawę. Szybkość, siła i skuteczność niemieckiego natarcia, najpotężniejszego, jakie dotąd znał świat, sprawiły, że w językach wielu narodów pojawiło się nowe słowo: Blitzkrieg.
Trzeciego września, po tym, jak Führer stanowczo odrzucił ultimatum premiera Neville’a Chamberlaina i odmówił wycofania wojsk z Polski, Anglia i Francja wypowiedziały Niemcom wojnę. Wielka Brytania i Francja, całkowicie nieprzygotowane do konfliktu na wielką skalę, mogły jedynie trwać po swojej stronie okopów, przyglądając się, jak słabsza liczebnie, niedostatecznie wyszkolona i źle wyposażona armia polska zostaje rozbita w ciągu zaledwie 27 dni.
Nieco później, 17 października, trzy tygodnie po tym, jak hitlerowska swastyka załopotała nad Warszawą, wiceadmirał Hector Boyes, attaché marynarki wojennej w ambasadzie brytyjskiej w Oslo, rozerwał kopertę, wręczoną mu przed chwilą przez adiutanta, i zaczął czytać znajdujący się wewnątrz anonimowy list. List był napisany odręcznie, a jego autor stwierdzał, że jeśli Brytyjczycy chcą otrzymać niezwykle ważne informacje na temat niemieckich osiągnięć w dziedzinie techniki i uzbrojenia, powinni udzielić twierdzącej odpowiedzi, zmieniając początek regularnej audycji BBC nadawanej w języku niemieckim przez wstawienie słów: Hullo, hier ist London (Halo, tu Londyn).
Zdumiony i zaintrygowany tajemniczym listem od nieznanego, a mimo to najwyraźniej dobrze poinformowanego nadawcy, admirał Boyes niezwłocznie powiadomił o wszystkim swych zwierzchników w Anglii.
Późną jesienią 1939 roku nad Londynem unosiło się przeczucie nadciągającej katastrofy. Nadchodziło wiele wieści o wojnie – i wszystkie były złe. W atmosferze przygnębienia Stewart Menzies, szef MI-6 (brytyjskiej służby wywiadowczej), oraz jego najwyżsi rangą podwładni zebrali się w swej kwaterze głównej na Broadwayu, cichej bocznej uliczce nieopodal gmachu Parlamentu i opactwa Westminster.
Menzies i jego współpracownicy zastanawiali się głęboko nad znaczeniem anonimowego listu, który admirał Boyes otrzymał w Oslo. Czy został napisany przez szaleńca? Niektórzy uważali, iż może to być posunięcie w swego rodzaju wojnie psychologicznej, prowadzonej przez Abwehrę, wywiad wojskowy Trzeciej Rzeszy, liczącą około 16 000 agentów działających na siedmiu kontynentach.
Ostatecznie kierownictwo MI-6, pod wpływem nalegań Menziesa, zdecydowało się pójść za wskazaniem listu z Oslo i zmienić początek audycji BBC na Hullo, hier ist London.
Tak rozpoczęła się jedna z najbardziej tajemniczych i złożonych operacji szpiegowskich II wojny światowej.
Czwartego listopada 1939 roku, tydzień po audycji BBC, wartownik przed ambasadą brytyjską w Oslo, prawie 1000 kilometrów od Londynu, odbywał właśnie swój spacer podczas zamieci śnieżnej, gdy natknął się na leżącą na kamiennym stopniu paczkę. Owinięta w szary papier i przewiązana mocnym sznurkiem, miała 8 centymetrów grubości, 30 centymetrów szerokości i 40 centymetrów długości. Była już na wpół przysypana śniegiem i gdyby nie odnaleziono jej w porę, mogłaby leżeć pod śnieżną pokrywą przez całe tygodnie.
Przesyłka była zaadresowana do admirała Hectora Boyesa, więc wartownik niezwłocznie dostarczył ją attaché morskiemu. Kiedy Boyes otworzył paczkę – nadzwyczaj ostrożnie, ponieważ mogła zawierać bombę – znalazł sporządzoną na ośmiu stronach maszynopisu szczegółową relację na temat ostatnich niemieckich osiągnięć technicznych oraz kilkanaście rysunków. Na pierwszy rzut oka zdawały się one przedstawiać nowe rewolucyjne rodzaje broni, między innymi wielkie rakiety. Boyes natychmiast wysłał paczkę do Londynu.
Trzydzieści sześć godzin później kopie zawartości tajemniczej paczki rozdano brytyjskim naukowcom i ekspertom wywiadu, by dokonali analizy dostarczonego materiału i przedstawili własne wnioski. Większość ekspertów odniosła się do sprawy sceptycznie. Kilku uważało, że dokumenty są falsyfikatami, celowo spreparowanymi przez Niemców, którzy chcieli sprawić, aby Brytyjczycy tracili cenny czas, próbując odtworzyć nieistniejące wynalazki.
Jednakże 28-letni Reginald V. Jones, jeden z pracowników brytyjskiej służby wywiadowczej, był poruszony rozmiarami technicznych implikacji. Wydawało się logiczne, że Niemcy usiłują nadać działaniom wojennym zupełnie nowy wymiar. Wśród nowych przerażających rodzajów konstruowanych przez Niemców broni znalazły się: bomba kierowana radiem, bezzałogowy samolot zwany V-1 (znany później Sprzymierzonym jako „latająca bomba”) i V-2, ogromna rakieta dalekiego zasięgu.
Podczas gdy brytyjscy naukowcy wykorzystywali szczegółowe rysunki i opisy, by opracowywać środki zaradcze, tożsamość osoby odpowiedzialnej za niezwykłą przesyłkę z Oslo pozostawała przedmiotem zażartych dyskusji wśród wtajemniczonych w sprawę. W jaki sposób jeden człowiek (prawdopodobnie Niemiec) mógł wejść w posiadanie tylu najściślej strzeżonych sekretów Trzeciej Rzeszy – w tym rysunków technicznych – a także znaleźć środki i sposoby, by dostarczyć owe bezcenne dane brytyjskim przywódcom?
Było oczywiste, że człowiek ten dysponuje rozległym zapleczem technicznym i naukowym oraz ma bezpośredni dostęp do prowadzonych w Trzeciej Rzeszy badań nad nowymi rodzajami broni. Nie ulegało też wątpliwości, iż nadawca przesyłki z Oslo jest zaprzysięgłym antyfaszystą, który gorąco pragnie, aby nie ziściły się marzenia Adolfa Hitlera o podbojach, i który zaryzykowałby życie dla osiągnięcia tego celu.
Tożsamość tajemniczego informatora stała się przedmiotem niezliczonych dociekań. Niezależnie od tego kim była, niezidentyfikowana osoba odegrała mało znaną, lecz ważną rolę, pozwalając Brytyjczykom pokrzyżować w przyszłości plany Adolfa Hitlera. Być może szef MI-6, Stewart Menzies, który miał liczne poufne kontakty w Trzeciej Rzeszy, wiedział, kto jest nadawcą przesyłki. Jeśli tak, zabrał tę informację do grobu2.