Romantyczny książę

Romantyczny książę

Tytuł oryginału: Romancing the Duke
Ilość stron: 318
Rodzaj: oprawa miękka
Format: 135x205
Data wydania: 2022-01-13
EAN: 9788324175383
Romans historyczny

BESTSELLER TOP 10 „NEW YORK TIMESA”

Zamki szczęśliwej miłości...
Piękne damy i przystojni dżentelmeni dziedziczą je, wygrywają, kupują lub zdobywają podstępem. I przeżywają w nich niebezpieczne i romantyczne przygody…

Izolda Ofelia Goodnight ma dwadzieścia sześć lat, romantyczne usposobienie i wiele niespełnionych marzeń. Jej ojciec – autor poczytnych opowieści o pięknych dziewicach i dzielnych rycerzach – zmarł, nie zostawiwszy jej środków do życia.

Kiedy więc Izzy dostaje niespodziewany spadek, nie posiada się z radości… która szybko gaśnie, gdy okazuje się, że jest nim ponure zamczysko. Z ponurym księciem w środku, który twierdzi, że jest jego jedynym właścicielem. I pozwala jej zostać tylko na jedną noc…

TESSA DARE to jedna z najpopularniejszych i najbardziej lubianych autorek romansów historycznych. Jej pełne wdzięku i humoru, inteligentne, seksowne powieści podbijają serca czytelniczek w 20 krajach. W USA są zawsze na szczycie list bestsellerów. Otrzymują najbardziej prestiżowe nagrody gatunku: RITA Award (odpowiednik filmowego Oscara) i nagrody czytelniczek „Romantic Times”.

Rozdział 1

Imiona, jakie nosiła – Izolda Ofelia – wróżyły jej raczej tragiczne życie. Izzy Goodnight tak właśnie widziała swoją sytuację. Straciła wcześnie matkę, a teraz i ojca. Była bez grosza. Bez przyjaciół.
Ale nie bez nadziei.
Jeszcze nie.
Jeszcze coś ją czeka.
Albowiem imiona Izolda i Ofelia przywodziły również na myśl romans. Oszałamiający, naznaczony przez los, baś­niowy romans. Ona zaś, odkąd mogła sięgnąć pamięcią, czekała z malejącą nadzieją i rosnącym zniecierpliwieniem, aby ten etap jej życia wreszcie się rozpoczął.
Odkąd była już na tyle duża, by zrozumieć, że matka nie żyje, pocieszała się świadomością, że to konieczny element wyśnionej przez nią opowieści. Bohaterki baśni nigdy nie miały matek.
Gdy papa wydał więcej, niż mu na to pozwalały dochody, i trzeba było zwolnić służącą, powiedziała sobie, że ciężka praca kiedyś się jej opłaci. Wszyscy przecież wiedzą, że Kopciuszek musiał szorować podłogi, nim zdołał zdobyć przystojnego księcia.
Kiedy skończyła piętnaście lat, ich sytuacja finansowa polepszyła się dzięki pisarskiemu sukcesowi papy. Wciąż jeszcze brakowało księcia z bajki, ale mogła na niego poczekać; powtarzała sobie, że kiedy dorośnie, jej duży nos stanie się mniej widoczny, a niesforne kręcone włosy jakoś się w końcu ułożą.
Nos jednak był nadal wydatny, a włosy wciąż niesforne. Brzydkie kaczątko nie przeobraziło się w łabędzia.
Kiedy skończyła siedemnaście lat, wcale nie ukłuła się w palec jak Śpiąca Królewna.
Kiedy liczyła ich sobie dwadzieścia jeden, życie zmusiło ją, by zmierzyła się z przykrą prawdą gdzieś na drodze między Maidstone a Rochester. Prawdziwi rozbójnicy nie byli ani zabójczo przystojni, ani czarujący. Chcieli pieniędzy, i to szybko, a Izzy powinna była się cieszyć, że nią samą nie zainteresowali się ani trochę.
Pozbywała się wszelkich dziewczęcych rojeń, jednego po drugim.
Aż wreszcie rok temu papa zmarł i nie było już żadnych opowieści na dobranoc. Pieniędzy zabrakło wkrótce potem i Izzy po raz pierwszy w życiu była bliska prawdziwej rozpaczy.
Skończyły się marzenia o romansie. Teraz musiała myśleć o tym, z czego jej przyjdzie żyć. Jakaż czarodziejska baśń pozostała jeszcze zubożałej dwudziestosześcioletniej kobiecie, która miała nader nieciekawą powierzchowność i nigdy się nawet nie całowała?
Właśnie ta.
Ściskała kurczowo w dłoni list napisany czarnym atramentem na białym papierze.
To była jej ostatnia nadzieja. Starała się nie trzymać go w palcach zbyt mocno ze strachu, że może się rozwiać jak dym.

Szanowna Panno Goodnight!
Jako wykonawca testamentu mam obowiązek powiadomić Panią, że zmarł hrabia Lynforth. Pozostawił on Pani – podobnie jak każdej ze swoich chrześniaczek – pewien legat. Proszę się ze mną spotkać w Gostley Castle koło Woolington dwudziestego pierwszego czerwca, by omówić szczegóły tyczące spadku.
Pozostaję z szacunkiem

Fryderyk Trent, lord Archer

Spadek! Może ze sto funtów! Nawet dwadzieścia byłoby istną manną z nieba. Zostało jej już tylko parę szylingów i jeden pens.
Kiedy jednak ujrzała Gostley Castle, gwałtownie nabrała tchu.
Z daleka mógł wyglądać romantycznie, jak spiętrzona masa przeróżnych wieżyczek, okolona murem z blankami i wznosząca się wysoko wśród falujących zielonych pól. Park, w którym stał, tak bardzo jednak zgęstniał i zarósł wskutek zaniedbania, że nim jeszcze ujrzała samą budowlę, już padł na nią mroczny cień.
Ten zamek nie wyglądał przyjaźnie, jego widok nie był czarujący.
Przejmował lękiem.
Groził.
Niemalże zdjął ją strach, że może jej zrobić coś złego.
– To tutaj, panienko.
Najwyraźniej woźnicy zamek też się nie spodobał. Zatrzymał powóz w sporej odległości od domku odźwiernego, stojącego nieopodal kamiennej bramy wjazdowej.
Kiedy już pomógł jej wysiąść, podniósł kołnierz płaszcza i wyładował jej bagaż: jeden mocno zużyty sakwojaż. Postawił go na kamiennych stopniach wiodących do bramy, cofnął się pospiesznie, wsadził ręce w kieszenie i chrząknął wymownie. Czekał.
Izzy wiedziała na co. Zapłaciła mu już w Woolington, bo nie chciał się zgodzić, żeby zawieźć ją tutaj bez zapłaty z góry, ale teraz pragnął jakiejś dodatkowej sumy, z samej wdzięczności. Wygrzebała z sakiewki sześciopensówkę. W środku zostało tak niewiele monet, że nawet nie zabrzęczały.
Woźnica schował pieniążek do kieszeni i dotknął daszka czapki.
– Jak tam pani gadała, że się nazywa?
– Goodnight. Panna Izzy Goodnight.
Spodziewała się, że rozpozna jej nazwisko. Zrobiłaby tak w tym kraju większość ludzi umiejących czytać, a także sporo osób z ich służby.
Ale woźnica burknął tylko:
– Może ta kto przylezie i będzie się mnie pytał, jakby o pani nikt więcej nie słyszał. No to chciałem wiedzieć.
Izzy roześmiała się. Czekała, aż i on się zaśmieje.
Nie zrobił tego.
Wkrótce po powozie, woźnicy i zaprzęgu pozostał jedynie cichnący turkot kół.
Izzy podniosła sakwojaż i weszła w bramę. Po kamiennym moście przeszła nad czymś, co niegdyś było fosą, ale teraz zmieniło się w mulisty, zarośnięty rów.
Przed podróżą zapoznała się z tym, co na temat zamku mogła przeczytać. Nie dowiedziała się zbyt wiele. Tylko tyle, że Gostley Castle był siedzibą domu książęcego ­Rothbury od czasów Normanów.
Nie wyglądało na to, żeby ktoś w nim teraz mieszkał. W wielu oknach brakowało szyb i wcale się w nich nie świeciło. Wejście powinna była zasłaniać spuszczana krata, ale brakowało jej tutaj, podobnie jak drzwi.
Izzy minęła sklepione przejście i weszła na dziedziniec.
– Lordzie Archer! – zawołała. Jej głos zamarł w ciszy. Spróbowała ponownie: – Czy jest pan tam, lordzie Archer?
Tym razem echo odbiło się od murów, ale znów bez odpowiedzi.
Była zupełnie sama.
Oszołomiona dziwnym otoczeniem i osłabiona głodem, zamknęła oczy. Z trudem zaczerpnęła tchu.
Nie wolno ci zemdleć. Mdleją tylko niedorajdy i suchotnice, a ty nie należysz ani do jednych, ani do drugich.
Zaczęło padać. Duże, ciężkie krople letniego deszczu zawsze robiły na niej wrażenie czegoś nieprzyzwoicie rozwiązłego. Niczym rechoczący, brzuchaci pijacy rozpryskiwały się radośnie na ziemi.
Izzy mokła, ale alternatywa – szukanie schronienia pod którymś z mrocznych łuków – była jeszcze mniej pociągająca.
Jakiś szmer sprawił, że podskoczyła gwałtownie i rozejrzała się wokoło. To zerwał się do lotu kruk. Widziała, jak przeleciał nad murem zamkowym i zniknął.
Zaśmiała się słabo. Doprawdy, tego już za wiele. Rozleg­ły, niezamieszkany zamek, deszcz, a teraz jeszcze i kruki! Ktoś spłatał jej okrutnego figla.
W tejże chwili dostrzegła w mrocznym, sklepionym przejściu za dziedzińcem jakiegoś mężczyznę.
Jeśli miał to być figiel, w takim razie wcale nie okazał się okrutny.
W naturze istnieją rzeczy piękne dzięki swej subtelnej strukturze i symetrii: kwiaty, muszle małży morskich, skrzydła motyli. Ale są też i takie, które swoje piękno zawdzięczają dzikości i niezgodzie na jej poskromienie: ośnieżone góry, chmury burzowe, kudłate lwy o ostrych kłach.
Mężczyzna, którego niewyraźną sylwetkę widziała przed sobą, stanowczo należał do tej drugiej kategorii.
Tak samo zresztą jak podobny do wilka pies siedzący u jego boku.
Chyba to nie wilk, pomyślała, tylko jakaś rasa psa. Przecież wilki od dawna wytępiono. Ostatni wilk angielski zdechł wiele lat temu.
Tylko że mężczyzn takich jak ten, któremu się przyglądała, też chyba od dawna nie ma.
Przestąpił z nogi na nogę, a wtedy jakiś słaby odblask oświetlił dół jego twarzy. Ujrzała szerokie, zmysłowe usta i kanciasty podbródek ocieniony bokobrodami. Zbyt długie włosy opadały mu na kołnierz. Miał na sobie tylko rozpiętą pod szyją koszulę, widoczną spod surduta. Spodnie z koźlej skóry okrywały go od wąskich bioder po muskularne łydki, ale stopy tkwiły w zużytych, zakurzonych heskich butach.
Och, jakże wielką słabość miała do podniszczonych butów. Rozpaczliwie wręcz pragnęła wiedzieć, jakie drogi przewędrowały.
Serce zaczęło jej bić znacznie szybciej, co przy osłabieniu i zawrotach głowy wcale nie było korzystne.
– Czy jest pan lordem Archerem? – spytała.
– Nie – odparł posępnie.
Jego pies warknął groźnie.
– A… czy lord Archer tu przyjechał?
– Nie.
– Czy jest pan dozorcą? Kiedy się go pan spodziewa?
– Nie jestem. I nie wiem.
Czyżby w jego głosie dosłyszała rozbawienie?
Z trudem przełknęła ślinę.
– Dostałam list. Od lorda Archera. Prosił mnie, żebym się tu z nim dzisiaj spotkała w sprawie spadku po zmarłym hrabim Lynforth, który zostawił mi jakiś legat. – Drżącą dłonią wyjęła list. – Oto on. Chce go pan może przeczytać?
Jeden kąt szerokich ust uniósł się nieznacznie.
– Nie.
Izzy złożyła list najspokojniej, jak tylko mogła, i wsunęła go z powrotem do kieszeni.
Wsparł się ramieniem o sklepione przejście.
– Czy nadal będziemy to ciągnąć?
– Co?
– Tę grę. – Głos miał tak niski, że zdawał się dobiegać do niej tuż znad kamiennych płyt, którymi wyłożony był dziedziniec, a potem wnikać w nią przez podeszwy stóp. – Czy jestem rosyjskim księciem? Nie. Czy moim ulubionym kolorem jest żółty? Nie. Czy się sprzeciwię temu, by pani weszła do środka i zdjęła swoją przemoczoną do suchej nitki odzież? – Jego głos, choć zdawało się to niemożliwe, zszedł jeszcze niżej. – Nie.
Żarty sobie z niej stroił.
Izzy przycisnęła kurczowo sakwojaż do piersi. Nie chciała, żeby Śnieżynka ucierpiała od wilgoci.
– Czy pan wszystkich swoich gości traktuje w ten sposób?
Nazwała siebie w myśli idiotką i zebrała całą odwagę, by znieść kolejne szydercze „nie”.
– Tylko piękne panie.
Och, Boże. Powinna to była przewidzieć wcześniej. Zmęczenie i głód zaszkodziły jej. Z trudem mogła uwierzyć w ten zamek, w te kruki, w nagłe pojawienie się wysokiego, posępnego, przystojnego mężczyzny. Czyżby on z nią flirtował?
Chyba ma halucynacje.
Deszcz rozpadał się na dobre, niecierpliwie dążąc z chmur ku ziemi. Izzy patrzyła, jak jego krople rozpryskują się na kamiennych płytach. Każda z nich zdawała się sprawiać, że kolana pod nią coraz bardziej słabły.
Ściany zamku zaczęły się chwiać, widziała coraz mętniej.
– Ja… proszę mi wybaczyć… ja…
Sakwojaż Izzy padł na ziemię.
Pies zawarczał donośnie.
Mężczyzna wysunął się z cienia.
A wtedy Izzy straciła przytomność.

Inne książki autora

Ich zwycięstwa Romantyczny książę

Ich zwycięstwa DARE TESSA

Ich gwiazdy

Ich gwiazdy DARE TESSA

Ich obietnice

Ich obietnice DARE TESSA