
Każda powieść Julii Quinn iskrzy się humorem i czaruje romantyzmem.
„Romantic Times”
Cóż za szczęśliwy zbieg okoliczności!
Elizabeth Hotchkiss natrafia w bibliotece na książkę pod obiecującym tytułem Jak poślubić markiza. Napisaną jakby specjalnie dla niej. Elizabeth musi bogato wyjść za mąż, bo jako dama do towarzystwa lady Danbury nie zdoła zapewnić przyszłości
trójce rodzeństwa.
Drugim szczęśliwym trafem jest pojawienie się Jamesa Sidwella, zarządcy majątku chlebodawczyni Elizabeth. Ma on tajne zadanie: zdemaskować szantażystę lady Danbury. Jego pierwszą podejrzaną staje się… Elizabeth. A równocześnie James jest zaintrygowany piękną dziewczyną. Szarmancko oferuje jej swą pomoc w znalezieniu męża. Proponuje, by praktykowała na nim zaczerpnięte z książki wskazówki.
Lecz zbyt doskonała praktyka niesie zgoła nieoczekiwane niebezpieczeństwa.
Zwłaszcza że Elizabeth nie jest tym, kim się Jamesowi wydaje. A on nie jest tym, kim wydaje się jej...
JULIA QUINN, autorka nr 1 na listach „New York Timesa”, nazywana jest współczesną Jane Austen. Jej romanse historyczne są tłumaczone na 29 języków, wydawane w milionowych nakładach i obsypywane nagrodami, w tym wielokrotnie RITA (odpowiednik filmowego Oscara). Seria Bridgertonowie została zekranizowana przez Netflixa.
Polecam!
Recenzje ukazały się także na:
Rozdział 1
Surrey, Anglia, sierpień 1815
Cztery dodać sześć, dodać osiem, dodać siedem, dodać jeden, dodać jeden, dodać jeden. Osiem, dwa w pamięci...
Elizabeth Hotchkiss zsumowała rządek liczb po raz czwarty, doszła do takiego samego wyniku, jak za każdym poprzednim razem, i jęknęła głośno.
Podniosła wzrok znad słupków i zobaczyła przed sobą trzy poważne twarze – twarze wpatrzonego w nią młodszego rodzeństwa.
– Coś nie tak, Lizzie? – spytała dziewięcioletnia Jane.
Elizabeth uśmiechnęła się blado, zastanawiając się, jak zdoła odłożyć dostatecznie dużo pieniędzy, żeby starczyło na ogrzanie ich niewielkiego domu przez całą zimę.
– Obawiam się, że... hm... nie mamy zbyt wiele funduszy.
Susan, czternastolatka, najbliższa Elizabeth wiekiem, zmarszczyła brwi.
– Jesteś całkiem pewna? Musimy coś mieć. Kiedy papa jeszcze żył, zawsze...
Elizabeth uciszyła ją jednym wymownym spojrzeniem. Było wiele rzeczy, których im nie brakowało, kiedy papa jeszcze żył, ale umarł, nie zostawiając im niczego poza odrobiną oszczędności w banku. Żadnych dochodów, żadnego majątku. Tylko wspomnienia. A one – przynajmniej te, które zachowała Elizabeth – nie należały do takich, od których robiło się ciepło na sercu.
– Teraz jest inaczej – powiedziała z naciskiem, kończąc temat. – To dwie różne rzeczy i nie można ich porównywać.
– Zawsze zostają nam pieniądze, które Lucas chomikuje w pudełku z żołnierzykami. – Jane wyszczerzyła zęby w krzywym uśmiechu.
Lucas, jedyny chłopiec w klanie Hotchkissów, aż pisnął.
– Czego szukałaś w moich rzeczach? – Odwrócił się do Elizabeth z miną, którą – gdyby nie gościła na twarzy ośmiolatka – można by nazwać pełną oburzenia. – Czy w tym domu nie można zachować nawet odrobiny prywatności?
– Najwyraźniej nie – rzuciła z roztargnieniem Elizabeth, wpatrzona w otwartą księgę rachunkową. Parę razy skrobnęła coś ołówkiem, zajęta główkowaniem nad nowymi sposobami ograniczenia domowych wydatków.
– Siostry – wymamrotał Lucas, wyraźnie przybity – jakżeż one mnie dręczą!
Susan zajrzała w rozłożone przed Elizabeth rachunki.
– A nie można skądś ująć i gdzieś przełożyć? No wiesz, żeby wystarczyło?
– A z czego tu przekładać? Bogu dzięki, że czynsz za dom opłacony, bo wylądowalibyśmy na bruku.
– Naprawdę jest aż tak źle? – wyszeptała Susan.
Elizabeth kiwnęła głową.
– To, czym dysponujemy, starczy nam do końca miesiąca, a jak odbiorę pensję od lady Danbury, to jeszcze na trochę, ale potem...
Głos odmówił jej posłuszeństwa i odwróciła głowę, by Jane i Lucas nie widzieli, jak łzy napływają jej do oczu. Opiekowała się trójką rodzeństwa od pięciu lat, kiedy to sama skończyła osiemnaście. Od niej zależało, czy mieli co jeść, gdzie mieszkać i – co ważniejsze – czy mogli czuć się bezpiecznie.
Jane szturchnęła brata w bok, a gdy nie zareagował, dźgnęła go palcem w bark.
– No co?! – wybuchnął. – To boli!
– Nie mówi się „co”, to nieuprzejmie – zauważyła machinalnie Elizabeth – lepszym słowem byłoby „przepraszam”.
Mały aż zatrząsł się z oburzenia.
– Nie było uprzejme z jej strony, że mnie tak szturcha! I z całą pewnością nie będę jej za to przepraszał!
Jane przewróciła oczami i westchnęła.
– Nie można zapominać, że on ma dopiero osiem lat.
– A ty dopiero dziewięć – skrzywił się Lucas.
– I tak zawsze będę starsza od ciebie.
– Tak, ale ja niedługo będę większy i wtedy popamiętasz. Elizabeth uśmiechnęła się przez łzy, obserwując ich kłótnię. Słyszała już tę sprzeczkę jakiś milion razy. Ale też i nie raz widziała, jak wieczorem Jane zakrada się na paluszkach do pokoju Lucasa, żeby mu dać buziaka na dobranoc.
Może i nie stanowili typowej rodziny – było ich przecież tylko czworo i od lat wychowywali się bez rodziców. Ale ich klan miał w sobie coś wyjątkowego. Kiedy przed pięciu laty zmarł ich ojciec, Elizabeth udało się utrzymać rodzinę razem i za żadne skarby nie pozwoliłaby, żeby brak pieniędzy stał się teraz przyczyną rozłąki.
– Powinieneś dać Lizzie swoje pieniądze, Lucas – stwierdziła Jane. – Nie bądź chytrusem. Tak nie można.
Przytaknął ponuro i wyszedł z pokoju, nisko zwieszając jasną główkę. Elizabeth zerknęła na Susan i Jane. One też miały jasne włosy i błękitne oczy po matce. Tak zresztą jak i ona sama. Stanowili małą blond armię, ot co. Z tym że bardzo biedną.
Westchnęła znowu i zmierzyła siostry poważnym spojrzeniem.
– Będę musiała wyjść za mąż. Nie ma innego rozwiązania.
– Och, nie, Lizzy! – wykrzyknęła Jane rozdzierająco, zrywając się z krzesła i gramoląc siostrze na kolana. – Tylko nie to! Wszystko, tylko nie to!
Elizabeth spojrzała na Susan ze zdziwieniem, pytając wzrokiem, dlaczego Jane tak bardzo się tym przejęła. Susan pokręciła głową i wzruszyła ramionami.
– To nic strasznego – powiedziała Elizabeth, głaszcząc Jane po włosach. – Jak wyjdę za mąż, będę pewnie miała własne dzieci, a wtedy ty zostaniesz ciocią. Prawda, że będzie miło?
– Ale przecież o rękę prosił cię tylko pan Nevins, a on jest ohydny! Po prostu ohydny!
Elizabeth uśmiechnęła się bez przekonania.
– Z pewnością uda się nam znaleźć kogoś innego. Kogoś mniej... ohydnego.
– Nie będę mieszkać z nim pod jednym dachem – oznajmiła buntowniczo Jane, krzyżując ręce na piersiach. – Nie będę i już! Raczej pójdę do sierocińca. Albo do jakiegoś obskurnego przytułku.
Elizabeth dobrze ją rozumiała. Pan Nevins był stary, gruby i wstrętny. I zawsze gapił się na nią w sposób, który sprawiał, że oblewał ją zimny pot. Prawdę mówiąc, nie za bardzo też podobał jej się także sposób, w jaki patrzył na Susan. I na
Jane.
Nie, nie mogła wyjść za pana Nevinsa.
Lucas wrócił do kuchni z małym metalowym pudełkiem w ręku. Wyciągnął je w stronę Elizabeth.
– Uzbierałem sporo ponad funt. Chciałem za to kupić... – głośno przełknął ślinę. – Nieważne. Masz, weź sobie. Dla rodziny.
Elizabeth w milczeniu wzięła pudełko i zajrzała do środka. Były w nim pieniądze Lucasa, funt czterdzieści, prawie same drobniaki.
– Lucas, skarbie – powiedziała miękko. – To twoje oszczędności. Tak długo je gromadziłeś.
Broda mu zadrżała, ale w końcu udało mu się wyprężyć małą pierś, aż stanął wyprostowany jak jeden z jego ołowianych żołnierzyków.
– Teraz jestem jedynym mężczyzną w domu. Muszę was utrzymywać.
Elizabeth skinęła ponuro głową i przesypała monety do skrzynki z pieniędzmi na domowe wydatki.
– Dobrze więc. Kupimy za nie jedzenie. Może pójdziesz ze mną po zakupy w przyszłym tygodniu, to wybierzesz coś tylko dla siebie.
– Niedługo będzie można zacząć sprzątać warzywa z ogródka – powiedziała Susan z nadzieją w głosie. – Dla nas starczy. A jak trochę zostanie, to będziemy mogli sprzedać albo wymienić na coś we wsi.
Jane zaczęła wiercić się Elizabeth na kolanach.
– Proszę cię, tylko nie mów, że znowu zasadziłaś rzepę. Nienawidzę rzepy.
– Jak my wszyscy – odparła Susan – ale tak łatwo ją uprawiać.
– Tylko jeść nie tak łatwo – mruknął Lucas.
Elizabeth westchnęła ciężko i przymknęła oczy. Na co im przyszło? Należeli do starej, szacownej rodziny – mały Lucas nawet był baronetem! I co? Musieli w przykuchennym ogródku uprawiać warzywa, w dodatku najbardziej przez nich znienawidzone.
Zawiodła. Kiedyś łudziła się, że zdoła sama wychować brata i siostry. Najciężej, wręcz nie do zniesienia, było tuż po śmierci ojca. Jedyne, co nie pozwalało się jej załamać, to myśl, że musi chronić rodzeństwo. Zadbać, by byli bezpieczni, by było im ciepło. By byli razem.
Musiała walczyć z ciotkami, wujkami i kuzynami, którzy ofiarowywali się przyjąć pod swój dach jedno z dzieci Hotchkissów. Najchętniej małego Lucasa, który dzięki swojemu tytułowi mógł mieć nadzieję na poślubienie w przyszłości dziewczyny z nie najgorszym posagiem. Ale Elizabeth obstawała przy swoim, nawet wtedy gdy przyjaciele i sąsiedzi usilnie ją namawiali, by się poddała.
Powiedziała wówczas, że chce, by rodzina została razem. Czy prosiła o tak wiele?
Nie sprostała sytuacji. Zabrakło pieniędzy na lekcje muzyki, na prywatnych nauczycieli, w ogóle na którąkolwiek z rzeczy, które wydawały się jej oczywiste, gdy sama była dzieckiem. Bóg jeden wie, jak miałoby się jej udać wysłać Lucasa do szkoły w Eton. A przecież powinien tam pójść. Od prawie czterystu lat uczęszczał do niej każdy mężczyzna z rodziny Hotchkissów, choć nie wszystkim udawało się ją ukończyć.
Będzie musiała wyjść za mąż. A jej wybranek musi mieć dużo pieniędzy. I tyle.