
Druga powieść z cyklu Dziewczyna spotyka księcia rozpoczętego bestsellerem „New York Timesa” Ich obietnice.
Przygotuj się na wielką miłość! Julia Quinn
Zafascynowana gwiazdami guwernantka z przypadku i niepoprawny donżuan z wyboru…
Książę Belvoir, Chase Reynaud, obawia się, że nie zapewni należnej edukacji i wychowania swoim dwóm osieroconym podopiecznym. Tym bardziej, że żadna guwernantka nie wytrzymała z nimi dłużej niż dwadzieścia cztery godziny.
Aż zjawia się panna Alexandra Mountbatten. Inteligentna, mądra i wrażliwa – a na dodatek – zachwycająca. Czyż mężczyzna, któremu nie może się oprzeć żadna kobieta, mógłby nie ulec aż tylu zaletom? Tym bardziej, że Chase wyczuwa w Alexandrze ogromną skrywaną namiętność, którą pragnie rozbudzić, zdecydowany na nową zdobycz.
Jednakże Alexandra potrafi dotrzeć nie tylko do jego wychowanic, otaczając je miłością i zrozumieniem, ale swoje wychowawcze zdolności chce wykorzystać również w stosunku do niego.
…do czegóż doprowadzi ta niespodziewana wzajemna edukacja? I jakże może być rozkoszna…
Ten namiętny romans zachwyca wdziękiem, sercem i humorem. „Kirkus Review”
TESSA DARE to jedna z najpopularniejszych i najbardziej lubianych autorek romansów historycznych. Jej pełne wdzięku i humoru, inteligentne, seksowne powieści podbijają serca czytelniczek w 20 krajach. W USA są zawsze na szczycie list bestsellerów. Otrzymują najbardziej prestiżowe nagrody gatunku: RITA Award (odpowiednik filmowego Oscara) i nagrody czytelniczek „Romantic Times”.
Alexandra Mountbatten miała zdrowy rozsądek. A przynajmniej tak uważały jej przyjaciółki.
W rzeczywistości Alex była go kompletnie pozbawiona, gdy chodziło o szarmanckich dżentelmenów o przekornym spojrzeniu zielonych oczu. Bo gdyby miała go choć odrobinę, nie zrobiłaby z siebie takiej idiotki przed Donżuanem z Księgarni.
Nawet teraz, gdy minęło ponad pół roku od ich spotkania, wciąż przypominała sobie tę żenującą scenę i w myśli przeżywała wszystko, co się wydarzyło, jakby patrzyła na teatralną sztukę.
Miejsce akcji: księgarnia Hatcharda.
Czas akcji: środowe popołudnie w listopadzie.
Osoby: Naturalnie, sama Alexandra. Do tego trzy jej najbliższe przyjaciółki: Nicola Teague, lady Penelope Campion i Emma Pembrooke, księżna Ashbury. Oraz, po raz pierwszy na scenie, znany gwiazdor (tu głośne fanfary) – Donżuan z Księgarni.
A oto, jak się to odbyło:
Alexandra trzymała w jednej ręce stos książek wybranych przez Nicolę, a w drugiej – czytany właśnie skarb, który wypatrzyła – egzemplarz Katalogu gromad gwiazd i mgławic Messiera wyszukany na półce z używanymi książkami. To była prawdziwa perełka. Na nowy Katalog nie było jej stać, więc od lat polowała na egzemplarz z drugiej ręki.
W jednej chwili trzymała w dłoni bezcenny tom i niebotycznie szczęśliwa przeglądała opisy mgławic, a w następnej…
Bang. Kolizja na kosmiczną skalę.
Przyczyna do dziś pozostaje niejasna. Może cofnęła się o krok, może nieopatrznie się odwróciła. Nieważne. Niezależnie od tego, kto kogo trącił łokciem, prawa fizyki zażądały, by reakcja była równa akcji. Potem wystarczyła już tylko grawitacja. Wszystkie książki znalazły się na podłodze. Kiedy przestała się na nie gapić i podniosła wzrok – stał przed nią On.
Zmierzwione kasztanowe włosy, modny strój, woda kolońska, która pachniała jak grzech w szklanej fiolce, i uśmiech, który bez wątpienia doskonalił od dziecka, żeby zawsze dostawać od kobiet, co tylko zechce.
Z miłym uśmiechem pozbierał książki. Ona nie była w stanie.
Spytał, jak się nazywa. Wydukała coś niewyraźnie.
Potem poprosił, by mu poleciła książkę dla dwóch małych dziewczynek. Bąknęła coś bez ładu i składu.
Przysunął się tak blisko, że odetchnęła aromatem wody kolońskiej – żywicznej, ziemskiej i męskiej ponad wszelkie wyobrażenie. O mało nie padła zemdlona na półkę ze starodrukami.
Wtedy rzucił jej ciepłe spojrzenie zielonych oczu – naprawdę na nią spojrzał. Mało kto się na to odważał, bo takie spojrzenie sprawia, że ludzie otwierają się na innych. Akcja równa się reakcji.
Sprawił, że poczuła się jedyną kobietą w księgarni. A może nawet na całym świecie. Albo raczej we wszechświe-
cie.
Ta chwila trwała w nieskończoność… a zarazem skończyła się aż nazbyt szybko.
Potem skłonił się zamaszyście, pożegnał i odszedł z katalogiem Messiera w dłoni, pozostawiając Alexandrę z tomikiem nudnych opowiadań dla grzecznych dziewczynek.
Koniec bajki.
A przynajmniej powinien to być koniec.
Alex próbowała zetrzeć ją z tablicy swego umysłu, ale Penny – ta nieuleczalna romantyczka – nie pozwoliła jej na to. Ponieważ nieznajomy się nie przedstawił, nadawała mu coraz zabawniejsze przezwiska. Z początku był tylko Donżuanem z Księgarni, ale w miarę upływu tygodni błyskawicznie wspinał się po szczeblach drabiny społecznej. Wkrótce został Sir Molem Książkowym, potem Lordem Literatury, a w końcu Udzielnym Księciem na Hat-
chard.
Przestań, powtarzała sobie Alex bez przerwy. Było, minęło. Od dawna o nim nie myślę. A już na pewno on nie myśli o mnie. To była chwila bez znaczenia.
Z tym, że nie do końca. Wspomnienie zakorzeniło się w jakimś idiotycznym zakątku jej pamięci i rozbłysło tęczą oraz romantycznymi iskierkami, aż... stało się czymś znaczącym. Tak krępującym, że nie sposób było się do tego przyznać na głos. Nawet przed Penny, Emmą i Nicolą. Szczerze mówiąc, nawet przed sobą samą.
Rozglądała się za nim zawsze, gdy zachodziła do księgarni Hatcharda. Szczerze mówiąc, nawet w Świątyni Muz i w Bibliotece Minerwy. Wyobrażała sobie, że znowu się zderzą, że usiądą razem przy popołudniowej herbatce, która przedłuży się do kolacji i wtedy on wyzna, że też szukał jej po wszystkich księgarniach. Bo, oczywiście, przez te dwie minuty żenującej, jednostronnej konwersacji zrozumiał, że przez całe życie marzył o takiej speszonej, niezgrabnej dziewczynie z dołów społecznych… tak niskiej, że spokojnie może się zmieścić w kuchennej szafce.
Przez całe życie szukałem kogoś takiego, jak ty.
Wreszcie cię odnalazłem i nigdy nie pozwolę ci odejść.
Alexandro, jesteś mi potrzebna.
Do diabła ze zdrowym rozsądkiem.
Alex zarabiała na życie, regulując zegary w domach bogatych klientów, więc nie miała czasu na marzenia. Dla niej liczyły się cele, nie marzenia, i ciężko pracowała, by je osiągnąć. Mocno stąpała po ziemi, zaciskała pięści i maszerowała prosto przed siebie.
W żadnym razie – absolutnie w żadnym – nie pozwalała sobie na romantyczne fantazje.
Szkoda, że jej wyobraźnia lekce sobie ważyła takie kategoryczne stwierdzenia. W snach na jawie herbatka we dwoje prowadziła do spacerów po parku, pocałunków pod gwiazdami, a nawet do ślubu. I niech diabli porwą poczucie godności.
Właśnie. Do ślubu.
Alexandro, czy bierzesz sobie za męża tego anonimowego Donżuana z Księgarni który nie potrafi nawet wybrać sensownej książki dla dziewczynek?
Co za absurd.
Po kilku miesiącach walki z tym szaleństwem poddała się w końcu. Przynajmniej miała wreszcie jakiś sekret. Przecież nikt nie musi wiedzieć o tych głupich marzeniach. Najprawdopodobniej nigdy więcej nie spotka Donżuana z Księgarni i już.
Tak jej się przynajmniej wydawało. Do chwili, gdy go spotkała.
Ostatnio wszystkie poranki Chase’a zaczynały się tak samo – od tragicznego zejścia z tego świata. Ten także nie był wyjątkiem.
– Umarła.
Przewrócił się na drugi bok i zamrugał. W ciemności zamajaczyła buzia Rosamund.
– Na co tym razem?
– Na tyfus.
– Jak miło.
Podniósł się z trudem i usiadł na sofie. Na moment ogarnął go niesmak, gdy przez budzący się mózg przepłynęły wspomnienia z poprzedniej nocy. Oraz porannej rozpusty. Potarł skronie i uznał, że przy okazji może pożałować całej swojej zmarnowanej młodości. Dzięki temu będzie miał trochę więcej wolnego czasu po południu.
– Moglibyśmy to odłożyć na później – oświadczył. Do czasu, aż ustanie dzwonienie w uszach i wywietrzeje piżmowy aromat francuskich perfum, dodał w myśli.
– W żadnym razie, bo zaraza może się rozprzestrzenić. Tak twierdzi Daisy. Już przygotowuje ciało.
Chase jęknął i uznał, że nie warto się sprzeciwiać. Najlepiej mieć to już za sobą.
Kiedy wspinali się po schodach do pokoju dziecinnego na trzecim piętrze, zapytał swoją dziesięcioletnią podopieczną:
– Nie możesz czegoś z tym zrobić?
– A ty?
– To twoja młodsza siostra.
– A twoja podopieczna.
Skrzywił się i potarł pulsujące skronie.
– Dyscyplina nigdy nie była moją mocną stroną.
– A posłuszeństwo naszą – odpaliła Rosamund.
– Zauważyłem. Tylko nie wyobrażaj sobie, że nie widziałem, jak chowasz do kieszeni tego szylinga ze stolika.
Doszli do szczytu schodów i skręcili w korytarz.
– Słuchaj, musicie z tym skończyć. Dobre szkoły z internatem nie przyjmują drobnych złodziejaszków ani seryjnych morderczyń.
– To nie było morderstwo, tylko tyfus.
– Jasne.
– Wcale nie chcemy iść na pensję.
– Rosamund, czas, żebyś odebrała twardą lekcję życia. – Otworzył drzwi do pokoju dziecinnego. – Nie zawsze układa się tak, jak byśmy chcieli.
Sam wiedział o tym najlepiej. Wcale nie chciał być opiekunem dwóch osieroconych dziewczynek. Ani odziedziczyć tytułu księcia Belvoir. A już na pewno nie miał ochoty uczestniczyć w czwartym pogrzebie w ciągu czterech dni. A jednak to robił.
Daisy odwróciła się ku nim. Jej jasne włosy przykrywała czarna woalka.
– Okażcie szacunek zmarłej.
Gestem poleciła Chase’owi, by się zbliżył. Posłusznie podszedł do niej i pochylił się, by mogła przyszpilić czarną opaskę do rękawa.
– Przykro mi z powodu twojej straty – powiedział, dodając w myśli: Naprawdę mi przykro. Nie masz pojęcia, jak bardzo…