Potęga przestrzeni wokół nas. Jak codzienne środowisko kształtuje nasze życie, zachowanie i dobrostan

Potęga przestrzeni wokół nas. Jak codzienne środowisko kształtuje nasze życie, zachowanie i dobrostan

Tytuł oryginału: The Shaping of Us
Tłumaczenie: Grażyna Jagielska; Konsultacja naukowa: prof. dr hab. Augustyn Bańka (SWPS Uniwersytet Humanistycznospołeczny)
Ilość stron: 320
Rodzaj: oprawa miękka
Format: 152x235
Data wydania: 2018-10-16
EAN: 9788324167975
Psychologia
Jak codzienne środowisko kształtuje nasze życie, zachowanie i dobrostan, i co o nas mówi.

 

„Kształtujemy nasze budynki, a potem te budynki kształtują nas” – powiedział Churchill. I miał rację. Ale zanim pojawiły się budynki, kształtowały nas nasze naturalne siedliska. Tak więc nasze otoczenie – to naturalne i zaprojektowane – może sprawić, że poczujemy się zdrowsi, ładniejsi, będziemy szybciej rozwiązywać problemy, a nawet mniej śmiecić.

 

Przestrzeń jest jak tajny scenariusz kierujący naszym działaniem.

Dlaczego więc od lat budujemy miasta, które wywołują choroby, alienację i przestępczość? Ufamy sygnalizacji świetlnej, a przecież ulegamy wypadkom rzadziej, kiedy sami zwracamy uwagę na otoczenie. Projektujemy parki, z których nikt nie korzysta, i instalujemy inteligentne czujniki, które potem ignorujemy. Dostosowując się do skali i tempa XXI wieku, straciliśmy sprawczość, którą mieliśmy kiedyś, kreując przestrzeń wokół nas. Wiele z tego, co zagubiliśmy, możemy jednak odzyskać.

 

 LILY BERNHEIMER, znana konsultantka psychologii środowiskowej, autorka innowacyjnych projektów (m.in. platformy mappingowej dla nowojorskich parkingów rowerowych), pokazuje w lekkim, chwilami zabawnym stylu, jak na nas wpływa środowisko, w jakim żyjemy. Zadziwia nas przykładami i anegdotami z całego świata i zaskakuje wynikami najnowszych badań naukowych.

 

 

Ta prekursorska książka pokazuje m.in.:

  • Jak przekonać się, czy wolimy stanowisko pracy dające „widok” czy „schronienie”?
  • Czym są bańki przestrzeni osobistej?
  • Co o naszej kulturze mówią ronda i sygnalizacje świetlne?
  • Dlaczego często lepiej czujemy się w starszych domach?
  • Jak wpływają na nas naturalne formy i krajobrazy, a jakie uczucia budzą w nas budynki?

Lily Bernheimer pokazuje, jak my sami – w domu, w pracy, wszędzie tam, gdzie przebywamy – możemy odtwarzać, zachowywać i tworzyć przestrzeń, która służy nam najlepiej: zdrową i pełną życia.

 

 

 

Patronaty medialne:

 

mądreoh

 

(...) Potęga przestrzeni wokół nas to niemal 300 stron tekstu, które wciągają bardziej niż niejedna powieść. Mimo że książka podzielona została na rozdziały stanowiące w zasadzie samodzielne rozdziały, pozwalające czytać ją bez nadmiernego pośpiechu i strachu, że pewne wątki z czasem zatrą się i uniemożliwią pełne zrozumienie, biorąc ją do ręki trudno odstawić na dłużej. To zasługa nie tylko dobrego, lekkiego pióra Bernheimer, pozbawionego niepotrzebnego efekciarstwa, bezsensownych wtrąceń oraz pustych wywodów, ale także znacznej erudycji autorki, która nie obraża inteligencji swoich czytelników miałkimi twierdzeniami.

Książka ta jest więc dla laika psychologii środowiskowej jak wycieczka po nieznanym mieście, gdzie każda kolejna uliczka wydaje się jeszcze bardziej interesująca od poprzedniej. Zilustrowana wiedzą naukową, równoważoną przez anegdoty, stanowiąca odbicie bogatego doświadczenia autorki, jest świetnym przepisem na to, jak pisać książki popularnonaukowe bez przesadnego zadęcia. (...)

 

mądre

 

  1. Woonerf, czyli holenderskie „podwórko mieszkalne”, światła stopu i rondo

Jak kontrola społeczna w przestrzeni publicznej kształtuje kulturę

Paradoks skrzyżowania Laweiplein i zasada skamieniałego lasu

 

 

W  pierwszym roku naszego stulecia holenderski inżynier ruchu drogowego Hans Monderman dokonał radykalnej przeróbki źle zorganizowanego skrzyżowania w miasteczku Friesland. Usunął światła stopu, pasma ruchu, wysepki, nawet krawężniki i niektóre przejścia dla pieszych. Całe skrzyżowanie zostało spłaszczone i sprowadzone do jednej „wspólnej przestrzeni”.                

Laweiplein nie jest małe – korzysta z niego około dwudziestu dwóch tysięcy pojazdów dziennie. Jeżeli sądzisz, że to staroświecka holenderska ulica z wąskimi domkami nad kanałem i parkingiem dla rowerów, grubo się mylisz. Laweiplein bardzo przypominało typowe wielopasmowe skrzyżowanie w USA. Może było coś odrobinę europejskiego w kształcie biurowców i szerokich chodnikach. Ale zasadniczo była to zwykła, rozległa połać jezdni, tyle że bardzo przeładowana.                                                                                     Monderman wsadził rondo pośrodku. Ale nie umieścił żadnych znaków mówiących, kto ma pierwszeństwo, z jaką prędkością jechać, ani w którą stronę okrążyć rondo. Istnieje subtelna różnica w nawierzchni między wyasfaltowaną częścią centralną a wybrukowaną częścią zewnętrzną, ale nie ma żadnych wyraźnych linii rozdzielających samochody, rowery i pieszych. Ludzie sądzili, że oszalał.

Rezultat był przełomem. Nie dość, że mieszkańcy mogli bezpiecznie pokonać skrzyżowanie, to jeszcze spadł wskaźnik wypadków. Nowe Laweiplein działało też sprawniej. Tworzyły się mniejsze zatory przy wjeździe,  piesi krócej czekali na przejściu.1 Oczyszczając jezdnię z pasów i sygnalizacji, Monderman zmusił kierowców, by zwracali uwagę na to, co się dzieje przed nimi, trochę tak, jak to robią tancerze na sali balowej. Sprawił, że zaczęli na siebie patrzeć, a to z kolei sprawiło, że zaczęli się zachowywać bardziej odpowiedzialnie.

Człowiek jest zwierzęciem społecznym. Bardzo silnie wpływa na nas zachowanie innych. Dostosowujemy się do tego, co uważamy za normalne zachowanie w środowisku , czyli normę społeczną. Ma to szczególny wpływ na to, jak zachowujemy się w przestrzeni publicznej.

Wyobraźmy sobie, że jesteśmy w parku narodowym w Arizonie – w Parku Narodowym Skamieniałego Lasu, gwoli ścisłości. Park ten bardziej przypomina powierzchnię Marsa niż las, ponieważ nie ma w nim stojących drzew. Mniej więcej dwieście osiemnaście milionów lat temu te płaskowyże i niziny znajdowały się na obszarze wielkiego systemu wodnego porośniętego przez drzewa iglaste, drzewiaste paprocie i miłorzęby. Obumarłe drzewa spływały w dół rzek, tworząc zatory, które z czasem, przysypane piaskiem i pyłem wulkanicznym, skamieniały. Dzisiaj ten jałowy teren pokryty jest formacjami wspaniale barwionych minerałów, zachowanych w formie pni i drewienek.

Wyobraź więc sobie, że idziesz przez te tak zwane lasy: Jaspisowy, Kryształowy, Czarny, Niebieski i ten najbardziej spektakularny, Tęczowy. Wokół jest tak mało ludzi, a tak wiele skamieniałych kawałeczków drewna, więc zaczynasz się zastanawiać, czy stanie się coś naprawdę strasznego jeżeli weźmiesz jeden z tych tęczowych klejnocików do domu? Wtedy widzisz tabliczkę z napisem: „Twoje dziedzictwo codziennie jest przedmiotem  wandalizmu. Na skutek  jednorazowych kradzieży małych kawałków tracimy czternaście ton skamieniałego drewna rocznie.” Czy to powstrzymałoby cię przed wzięciem drewienka?

Według Roberta Cialdiniego z University of Arizona i jego współpracowników, niestety nie. Przeciwnie, być może nawet zachęciłoby cię do kradzieży. Tablica podaje logiczne dane o problemie społecznym: ludzie kradną drewienka. Ale zawiera również inny bardzo potężny przekaz: wszyscy to robią! Napis zakłada, że jesteśmy racjonalnymi istotami, które postępują zgodnie z poleceniami i podejmują przemyślane decyzje w oparciu o zebrane informacje. Problem w tym, że nie jesteśmy i nie podejmujemy .

Cialdini i jego zespół spędzili pięć tygodni przemierzając tę marsjańską ziemię. Umieszczali na niej rozmaite tablice w rozmaicie wybarwionych lasach, żeby sprawdzić reakcje odwiedzających. Kiedy napis mówił po prostu: „Proszę nie zabierać skamieniałych kawałków”, znikało niecałe dwa procent drewienek. Ale kiedy tabliczka głosiła: „Wielu odwiedzających bierze na pamiątkę skamieniałe drewienka z parku, zubażając skamieniały las”, rozkradano osiem procent – przeszło cztery razy tyle.

Pierwszy znak przekazuje tzw. normę nakazującą. Mówi nam jakie są zasady i jak powinniśmy się zachować. Ale warto pamiętać, że nie zawsze robimy to, co powinniśmy, zwłaszcza wtedy, gdy nam się coś nakazuje, na przykład, żeby rzucić palenie, jeść warzywa i przestrzegać ograniczeń prędkości. Drugi znak informuje, jakie jest faktyczne zachowanie ludzi, czyli przekazuje normę opisową. Nazwijmy je normami „powinien” i „faktycznie robi”. Normy „faktycznie robi” są bardzo silne. Niestety, ten napis brzmi tak, jakby kradzież drewienek była czymś normalnym. Równie dobrze mógłby mówić: „Bierz, póki są!” Normalizuje właśnie te zachowania, którym próbuje zapobiec. Przypadek Laweiplein działa na tej samej zasadzie. Znak drogowy określający prędkość mówi nam, co powinniśmy zrobić. Ale kiedy otoczenie zachęca nas, by się rozejrzeć i określić własny limit prędkości w oparciu o zachowania innych użytkowników drogi, skupiamy się bardziej na tym, co robią inni.  

Głównym celem Mondermana było zmniejszenie prędkość pojazdów do takiego poziomu, by ludzie mogli nawiązać kontakt wzrokowy. Kiedy kierowcy jadą na tyle wolno, by komunikować się wzrokowo z pieszymi i rowerzystami, następuje fundamentalna zmiana. Zaczynają na siebie patrzeć, machać i kiwać głową, prowadzą ostrożniej. W Laweiplein ludzie zaczęli nawet sygnalizować skręt ruchem ręki. Monderman słynął z tego, że wchodził na jezdnię tyłem. Był to „rozstrzygający test”, jaki stosował, by zademonstrować skuteczność swoich rozwiązań.

Krytyczny próg prędkości pozwalający na kontakt wzrokowy to około dwadzieścia mil na godzinę. Nieprzypadkowo jest to maksymalna, plus minus, prędkość, jaką osiąga człowiek biegnąc. Jest to również zasadniczy próg dotkliwości kolizji. Kiedy samochód rozbija się przy prędkości większej niż dwadzieścia mil na godzinę, prawdopodobieństwo obrażeń u ludzi rośnie w zawrotnym tempie. To ludzka prędkość, ludzka skala. Tempo życia, do jakiego jesteśmy stworzeni.

Inżynierów ruchu ulicznego uczy się, by myśleli tak, jak inżynierowie budowlani i wodni. Projektują drogi tak, by wytrzymywały maksymalne obciążenie, dajmy na to - w Czarny Piątek w godzinach zakupowego szczytu. Ale drogi różnią się od wodociągów, ponieważ wymagają udziału świadomych aktorów. I dlatego podejście Mondermana jest tak radykalne - zaprojektował przestrzeń ufając, że ludzie wchodzą ze sobą w interakcje, nie trzeba kierować każdym ich ruchem.

Czy to oznacza, że znaki, zasady i krawężniki są źródłem naszych społecznych bolączek? Jeżeli usuniemy balustrady życia publicznego, wszyscy zaczniemy zachowywać się bardziej odpowiedzialnie? Niezupełnie, ale sterowanie zachowaniem poprzez subtelne wskazówki projektowe może okazać się bardziej efektywne niż walenie nas po głowie listą zasad. Jako społeczeństwo zachowujemy się trochę jak nastolatkowie. Jeśli nasi rodzice są irracjonalnie surowi, przyjmujemy postawę bardziej buntowniczą. I na odwrót, zupełny brak struktur, czy pozytywnych wzorców również może zaowocować młodzieńczą niesfornością. Projektowanie przestrzeni publicznej wymaga subtelnego balansowania między tymi dwiema skrajnościami. Tak jak rozmaici rodzice, różne kraje mają swój własny styl.     

Wybite Szyby kontra kolektywna skuteczność

Nie zastanawiałam się wiele nad kwestią spożywania alkoholu w miejscach publicznych dopóki nie poznałam Barbary Ophoff – wysokiej smukłej Niemki o kruczoczarnych włosach, i jej psa o imieniu Spoon, równie smukłego i czarnowłosego jak jego pani.  

„Nie mogę wziąć psa do parku, nie mogę się napić piwa w parku – co jest z tymi amerykańskimi parkami?”

Znajdowałyśmy się w pokoju pełnym tygrysów. Ryczące tygrysy wyrzeźbione w drewnie, śpiące z chińskiej porcelany i maleńkie zabawkowe tygryski zamieszkiwały archipelag z palm doniczkowych. Byłyśmy w biurze Paper Tiger TV, nowojorskiej spółdzielni medialnej, która od 1981 nadaje w telewizji publicznej. Przyszłam tam, by poznać Barbarę i inne tygrysy (jak nazywają się członkowie spółdzielni), którzy chcieli nakręcić dokument o przestrzeni publicznej.

Barbara przeprowadziła się do Nowego Jorku z Berlina wraz z mężem Ingo, który pracował jako tłumacz. Jak wielu innych Europejczyków zdumiewała ją długa lista zasad obowiązujących w nowojorskich parkach:

 

W parku zabrania się:

  • Rzucania śmieci i szklanych butelek
  • Jazdy na rowerze, wrotkach, skuterze i deskorolkach
  • Wprowadzania psów
  • Używania nielegalnych narkotyków, alkoholu i palenia
  • Wzmacniaczy dźwięków, z wyjątkiem osób uprawnionych
  • Zakłócania porządku publicznego
  • Karmienia ptaków i wiewiórek
  • Stania na huśtawkach
  • Grzebania w pojemnikach na śmieci
  • Prowadzenia działalności handlowej, z wyjątkiem osób uprawionych
  • Urządzania przedstawień i zgromadzeń, z wyjątkiem osób uprawnionych
  • Pikników i palenia ognisk
  • Chodzenia boso

 

            Możliwe, że Nowy Jork ma wyjątkowo autorytarne podejście. Jestem prawie pewna, że większość parków miejskich w Kalifornii zezwala na wprowadzanie psów i rowerów... Nie wiem, jak jest ze staniem na huśtawce. W Nowym Jorku przestrzeń jako taka jest twarda, nieelastyczna. Znajdziesz tam otoczone ścianami, małe trójkąty chodników, które nazywa się parkami.

            Natomiast zakaz picia alkoholu jest dziś w Stanach powszechny. Niektórzy analitycy szacują, że publiczne spożywanie alkoholu jest obecnie zakazane w dziewięćdziesięciu siedmiu procentach amerykańskich społeczności.2 Słyniemy wprawdzie z naszych purytańskich korzeni, ale publiczne picie alkoholu było szeroko rozpowszechnione w Ameryce tak przed, jak po prohibicji. Dopiero w latach pięćdziesiątych i sześćdziesiątych dwudziestego wieku w miejsce przepisów zabraniających „publicznego pijaństwa”, wszedł zakaz zwykłego sączenia piwa w miejscu publicznym. To długa historia, w którą zamieszane jest wiele stanów, i w toku której stoczono wiele batalii w Sądzie Najwyższym. Co jednak ważniejsze, w wielu miejscach przepisy dotyczące „otwartego pojemnika” nie zostały w pełni wprowadzone w życie aż do lat dziewięćdziesiątych.

            Co się wydarzyło w latach dziewięćdziesiątych? Jak kraj długi i szeroki wszedł w modę nowy styl egzekwowania przepisów dotyczących działań policyjnych oparty ta teorii „Wybitych Szyb” Jamesa Q. Wilsona i George’a Kellinga z 1982. Wilson i Kelling sugerowali, że drobne zakłócenia porządku publicznego w rodzaju wybijania szyb, śmiecenia, picia alkoholu w miejscach publicznych komunikują ogólną tolerancję dla bezprawia. Wywołują dalsze zakłócenia porządku oraz wzrost drobnej przestępczości, kradzieży i wandalizmu, a to z kolei prowadzi do poważnych przestępstw takich jak morderstwa i handel narkotykami. Gdyby te wybite szyby zostały natychmiast naprawione, twierdzili Wilson i Kelling, spadłaby ilość grabieży i morderstw.

            W połowie lat osiemdziesiątych Kelling zaczął współpracować z nowojorską policją, która wzięła się za graffiti w nowojorskim metrze. Ale dopiero w latach dziewięćdziesiątych burmistrz Rudy Giuliani i komendant policji Bill Bratton zastosowali ją w całej rozciągłości wprowadzając tzw. „reformy jakości życia”. Nowojorski Departament Policji rozprawił się z występkami mniejszego kalibru takimi jak jazda na gapę, picie w miejscu publicznym i publiczne oddawanie moczu. W ciągu dekady spadła ilość przestępstw w Nowym Jorku. Wspaniale! powiedział Kelling i inni komentatorzy. Teoria Wybitych Szyb działa. Czy rzeczywiście?

            Problem z teorią Wybitych Szyb polega na tym, że jest tylko tym, czym jest - teorią. Kiedy Kelling i Wilson przedstawili ją na łamach Atlantic Monthly w 1982, nie była podparta istotnymi badaniami empirycznymi. Dopiero w 2008 grupa badaczy pod kierownictwem Kees Keizera z University of Groningen w Niderlandach postanowiła przeprowadzić serię eksperymentów i ją sprawdzić.

            Keizer i jego współpracownicy mieli ułatwiony start, ponieważ Robert Cialdini, powróciwszy do Arizony, zrobił już część badań, głównie w odniesieniu do śmiecenia. Cialdini odkrył, że w środowisku już zaśmieconym ludzie śmiecą częściej niż w miejscach czystych. Co więcej, w miejscach już zaśmieconych są jeszcze bardziej skłonni rzucić ulotkę na ziemię kiedy widzą, że ktoś też to robi. Tak jak historia ze skamieniałym lasem, badanie to udowadnia słuszność teorii Wybitych Szyb na najbardziej podstawowym poziomie: obecność śmieci wywołuje dalsze śmiecenie, a graffiti dalsze graffiti.

            Ale Keizer i jego współpracownicy, Siegwart Lindenberg i Linda Steg, chcieli przenieść eksperyment na wyższy poziom. Czy wpływ wybitej szyby rozciągnie się na inne zachowania zakłócające porządek publiczny? Czy ściana pokryta graffiti sprawi, że ludzie będą bardziej skłonni śmiecić, a nawet kraść?

            Groningen, gdzie Keizer przeprowadził swoje eksperymenty, leży w Holandii, zbiegiem okoliczności niedaleko słynnego skrzyżowania Mondermana -  Laweeiplein. Jak wszędzie w Niderlandach, na ulicach widać mnóstwo pięknych, holenderskich rowerów. Przemykają między samochodami, suną dostojnie, czekają na parkingach na swoich właścicieli. Badacze znaleźli popularne miejsce parkowania rowerów, pod murem z zakazem graffiti. Do kierownicy każdego roweru przyczepili ulotkę nieistniejącego sklepu sportowego i czekali w ukryciu, co się stanie kiedy właściciele wrócą po swoje wierne wierzchowce. W niektóre dni ścianę pokrywało graffiti, w inne była pomalowana na czarno. Wynik był niezwykle znaczący. Kiedy na ścianie nie było graffiti, co trzeci rowerzysta rzucał ulotkę na ziemię. W dni kiedy ściana była pokryta graffiti, naśmieciło sześćdziesiąt dziewięć procent obserwowanych – przeszło dwa razy tyle.

            Keizer eksperymentował dalej wprowadzając rozmaite konfiguracje i nieodmiennie uzyskiwał ten sam wynik – drobne wykroczenia sprawiają, że ludzie są bardziej skłonni popełniać inne wykroczenia. Sprawdziło się to również w odniesieniu do zasad ustanowionych przez policję i firmy prywatne, na przykład zakazu przypinania rowerów do konkretnego płotu. Badacze odkryli nawet, że ludzie śmiecili więcej kiedy słyszeli fajerwerki – nielegalne w Niderlandach o tej porze roku.

            W końcu postanowili sprawdzić, czy drobniejsze wykroczenia, takie jak malowanie graffiti, zachęcą do popełniania poważniejszych przestępstw, takich jak kradzież. W otworze skrzynki pocztowej ulokowali kopertę z pięciofuntowym banknotem (widocznym w przeźroczystym okienku adresowym). Znów obserwowali badanych z ukrycia, zmieniając nieznacznie uwarunkowania. Kiedy teren był niezaśmiecony a skrzynka bez graffiti, kopertę ukradło trzynaście procent obserwowanych. Kiedy badacze naśmiecili wokół skrzynki albo namalowali na niej graffiti, kradzież popełniło aż dwadzieścia siedem procent badanych.

            Mówi to nam sporo interesujących rzeczy, ale niewiele o sytuacji, do jakiej zastosowano teorię Wybitych Szyb w Nowym Jorku. Drobne pęknięcia w ładzie społecznym mogą osłabić naszą wolę podporządkowania się normom społecznym; normom zabraniającym drobnych wykroczeń, takich jak śmiecenie, i trochę poważniejszego aktu jakim jest drobna kradzież. Ale czy naprawdę możemy kłaść na tej samej szali podwędzenie pięciu funtów i rabunek z bronią w ręku? Albo nawet zabójstwo? Może Holendrzy mają silniejsze niż Brytyjczycy i Amerykanie normy społeczne dotyczące drobnych kradzieży? Moje wysoce anegdotyczne doświadczenie z jednego semestru studiów na uniwersytecie amsterdamskim dowodzi, że Holendrzy wykazują dość wysoką tolerancję wobec drobnych kradzieży. Każdy mieszkaniec Amsterdamu ma przynajmniej jeden rower, a każdy rower musi mieć przynajmniej dwie kłódki. Ale to i tak nie ma znaczenia, powiedziano mi. Twój rower zostanie skradziony  w przeciągu kilku miesięcy.

            W Amsterdamie rowery funkcjonują niemal jako waluta. Po przyjeździe odkryłam, że mam wybór: wydać sto dwadzieścia euro na nowy rower, albo pięć euro na „ćpuński rower”. Ćpuńskie rowery były z pewnością kradzione – nie wykluczone, że właśnie przez ćpunów – i można je było łatwo nabyć od kudłatych osobników syczących „fiest” („rower” po holendersku) w ciemnych zaułkach. Panowało przekonanie, że kupienie ćpuńskiego roweru, zanim twój własny zostanie skradziony, ściągą na rower złą karmę, natomiast po utracie pierwszego własnego kupno kradzionego można potraktować jako pożyczkę ze wspólnej bazy rowerowej. Udało mi się kupić rzęcha z drugiej ręki i nigdy nie został skradziony, choć skończyło się na tym, że próbując wyrwać kłódkę ktoś zdewastował go tak, że nie opłacało się go naprawiać. Jak to się jednak ma do teorii Wybitych Szyb? Powiedziałabym, że Amsterdam był niesłychanie bezpiecznym miejscem, co nie zmienia faktu, że od 2009 ma wyższy wskaźnik brutalnych zbrodni niż jakiekolwiek inne miasto w zachodniej Europie.3

            To bardzo kuszące - spojrzeć na statystyki w ten sposób i wyciągnąć takie same wnioski jak Kelling i Wilson. Ale socjologowie Robert J.Sampson i Stephen W. Roudenbush wykazali, że te powiązania są o wiele bardziej złożone. Przetestowali teorię Wybitych Szyb badając związek między przejawami fizycznego i społecznego nieładu a liczbą przestępstw na przeszło dwudziestu trzech tysiącach ulic w różnych dzielnicach Chicago. Odkryli, że ani śmiecenie, ani publiczne picie alkoholu nie są dobrymi prognostykami brutalnej przestępczości. Tak naprawdę nie było istotnego związku między zabójstwami a niechlujnym otoczeniem. Eksperyment wykazał, że rabunek jest jedynym rodzajem przestępczości bezpośrednio powiązanym z niechlujnym otoczeniem.

            Najlepszym prognostykiem poziomu przestępczości był poziom biedy w dzielnicy. Niekorzystną sytuację socjoekonomiczną równoważył bardzo ważny czynnik, który badacze nazwali „kolektywną skutecznością”. Jest to poziom zaufania, spójności i nieformalnej kontroli społecznej w rejonie. Czy ludzie znają swoich sąsiadów? Czy zatrzymają się, by pomóc nieznajomemu, któremu zepsuł się samochód? Czy wkroczą, by rozwiązać konflikt między dziećmi na ulicy? To są przejawy wysokiej kolektywnej skuteczności.  Kiedy była wysoka, ilość brutalnych przestępstw spadała, niezależnie od czynników socjoekonomicznych i wybitych szyb. Choć przestępczość i nieład mogą wywodzić się z podobnych czynników strukturalnych takich jak bieda, twierdzenie, że nieład wywołuje przestępczość jest zamiataniem prawdziwego problemu pod dywan. Sprawdza się to zwłaszcza w przypadku brutalnej przestępczości.4

            Eksperymenty z Groningen dowodzą natomiast, jak bardzo podatni jesteśmy na subtelne wskazówki i normy społeczne przekazywane nam przez otoczenie. I wiele mówią o tym, jak działają przestrzenie wspólne takie jak skrzyżowanie Laweiplein. Ale koncepcje Mondermana też nie spadły z nieba. Zrodziły się z jeszcze innej holenderskiej osobliwości nazwanej woonerf.