Ucieczka ze snu

Ucieczka ze snu

Tytuł oryginału: The Other Lady Vanishes
Tłumaczenie: Joanna Nałęcz
Ilość stron: 336
Rodzaj: oprawa miękka
Format: 130x205
Data wydania: 2018-11-16
EAN: 9788324168071
Literatura obyczajowa
Bestseller

Najnowszy bestseller „New York Timesa” i „Publisher’s Weekly” ulubionej autorki literatury kobiecej!


Po bestsellerze Dziewczyna, która wiedziała za dużo mistrzyni literatury obyczajowej powraca do Hollywood lat 30., miasta marzeń, namiętności i zbrodni, gdzie nawet najjaśniejszy blichtr nie może ukryć najmroczniejszych sekretów...


Adelaide Blake zjawia się w Burning Cove nie wiadomo skąd. Jest zdecydowana zacząć w tym kalifornijskim miasteczku wszystko od początku. I nie pozwolić, by ktoś odkrył jej przeszłość.
Zaczyna pracę w herbaciarni, gdzie codziennie spotyka stałych gości nadmorskiego kurortu: słynnych aktorów i hollywoodzkie grube ryby.
Jednym z klientów jest Jake Truett, tajemniczy młody biznesmen, który przyjechał tu odzyskać siły. A przynajmniej tak twierdzi…
W Burning Cove nikt nie jest tym, kim się wydaje. W ten świat pozorów wkracza medium i wróżka filmowych gwiazd, madame Zolanda – i staje się ofiarą własnej krwawej przepowiedni. Kiedy ginie zamordowana, Adelaide i Blake zostają wciągnięci w krąg fałszu i podstępów.
Żadne z nich nie przypuszcza, że w tym mrocznym podziemiu natrafią na ślady wiodące do kobiety, którą Adelaide była kiedyś...


JAYNE ANN KRENTZ to jedna z ulubionych autorek świata. Jej bestsellery wydano w 35 milionach egzemplarzy. Są tłumaczone na 33 języki. Wszystkie jej książki są na szczycie list bestsellerów „New York Timesa”. Jayne Ann Krentz tworzy emocjonujące, zmysłowe powieści obyczajowe i wypełnia je napięciem thrillera psychologicznego. Pod pseudonimem Amanda Quick pisze romanse historyczne.

 

Krzyki pacjentów oddziału powiedziały Adelaide Blake, że nie ma więcej czasu.

Przestała szukać kluczyka do szafki z dokumentami i podeszła do drzwi niewielkiego gabinetu. Nie miała odwagi włączyć żadnej z lamp w laboratorium. Przez wysokie, łukowate okna wpadało światło księżyca, wydobywając z mroku długie blaty robocze i złowieszcze kształty narzędzi i sprzętów.

Dzikie wrzaski i zawodzenia piętro niżej nagle przybrały na sile. Coś, czy też, co bardziej prawdopodobne, ktoś, wyraźnie zaniepokoił pacjentów. Oddział na piątym piętrze był zarezerwowany dla najbardziej  obłąkanych i skrajnie zaburzonych. Pozamykane na klucz sale zapełniali ludzie na zawsze uwięzieni w swoich prywatnych piekłach. Niektórych nękały dzikie, paranoiczne wizje i halucynacje. Inni walczyli z przerażającymi potworami, których nigdy nie widział nikt poza nimi. Niedługo po tym, jak została zamknięta w jednym z tych przypominających więzienne cele pokoików, Adelaide zauważyła, że inni pacjenci stanowią doskonały system alarmowy, zwłaszcza nocą. Noce zawsze były najgorsze.

Szarpiący nerwy chór potępionych odbijał się echem od kamiennej klatki schodowej. W pobliżu nie było nikogo, kto mógłby ich uspokoić. Pracownicy oddziału zamkniętego mieli tej nocy wolne. Nie mogła dłużej zwlekać. Wiedziała, że jeśli nie ucieknie teraz, być może nie uda jej się to nigdy. Musiała zostawić dokumenty w szpitalu. Wyszła z gabinetu i ruszyła przed siebie, klucząc między stołami.

Opracowała plan swojej ucieczki w najdrobniejszych szczegółach, lecz podjęta w ostatniej chwili decyzja, by odszukać dokumenty, postawiła cały plan pod znakiem zapytania. Jeśli chciała uciec, musiała natychmiast opuścić laboratorium.

Pierwotnie Szpital Psychiatryczny w Rushbrook był prywatną rezydencją bogatego, ekscentrycznego przemysłowca, który zamierzał zabawiać swoich gości na prawdziwie wielką skalę. W rezultacie powstał neogotycki koszmar - pięć pięter, plątanina niekończących się korytarzy i wieża, w której obecnie mieściło się laboratorium. Jedyną architektoniczną zaletą budowli, zdaniem Adelaide, było mnóstwo ukrytych dyskretnie klatek schodowych, przeznaczonych do użytku licznej służby.

Większość z tych przejść została pozamykana dawno temu i była teraz niedostępna. Inne znikły podczas kolejnych przebudów i renowacji budynku. Z kilku jednak można było nadal korzystać. Adelaide miała klucz do jednej z tych rzadko używanych klatek schodowych.

Była już na środku laboratorium, kiedy usłyszała czyjeś spłoszone kroki na schodach wiodących na wieżę. Ktoś zbliżał się do laboratorium. Ktokolwiek to był, zobaczy ją na pewno, kiedy tylko włączy światło.

Mogła się schować tylko za biurkiem Ormsby'ego; nie było tu innej kryjówki. jeśli ktoś ją zauważy, jej los będzie przesądzony. Doktor Gill zaostrzy jej ochronę i być może już nigdy nie będzie miała szansy na ucieczkę.

Jej strach zagłuszyła absolutna, zimna pewność - będzie walczyła o swoją wolność, jeśli okaże się to konieczne. Nie może wrócić - nie wróci - do swojej celi na piątym piętrze. Prędzej zginie.

Odwróciła się szybko, szukając wzrokiem w ciemności czegoś, czego mogłaby użyć jako broni. Znała laboratorium aż za dobrze, bo tu ją właśnie sprowadzano, kiedy Gil i Ormsby chcieli zaaplikować jej kolejną dawkę narkotyku. Desperacko usiłując zachować zdrowie psychiczne skupiała się zawsze swoim planie ucieczki i starała dokładnie zapamiętać rozkład pomieszczenia.

Podeszła do najbliższej szafki, otworzyła drzwiczki i wyjęła kilka słoików stojących na półce. Nie miała pojęcia, co wzięła - było zbyt ciemno, by mogła odczytać napisy na etykietach - ale widziała nie raz, jak Ormsby wyciągał z tej szafki różne chemikalia. Wiele z nich było łatwopalnych; niektóre były silnie żrące.

Z dwoma słojami w rękach wróciła szybko do gabinetu. Biurko doktora Ormsby'ego było czyste i schludne. Ormsby był małym nerwowym człowiekiem, z obsesją na punkcie swoich badań, jednak porządek znajdował się wysoko na liście jego priorytetów.

Na biurku - poza tym zwykłymi biurowymi akcesoriami, takimi jak telefon, bibuła i kałamarze - znajdował się jeszcze jeden przedmiot. Czarne aksamitne puzderko, które wyglądało jak szkatułka na damską biżuterię. Adelaide wiedziała jednak, że w środku nie ma naszyjników, bransoletek ani pierścionków. Aksamitne pudełeczko zawierało tuzin eleganckich fiolek na perfumy z rżniętego kryształu.

Skryła się za biurkiem ze słoikami w chwili, kiedy doktor Harold Ormsby wpadł, zataczając się, do ciemnego laboratorium. Dyszał, jakby z trudem chwytał powietrze. Nie włączył żadnego ze świateł.

- Odejdź - krzyknął chrapliwie. - Nie dotykaj mnie!

Adelaide usłyszała kroki na kamiennych schodach, powolne, stanowcze kroki drapieżnika czającego się na swoją ofiarę.

Zdała sobie sprawę, że Ormsby nie dyszy ze zmęczenia – dyszał, bo był  nieprzytomny z przerażenia. 

Jego prześladowca nie odpowiedział, a w każdym razie nie odpowiedział słowami. Przykucnięta za biurkiem Adelaide zdjęła pokrywki ze słoików. Ostry odór, który natychmiast się z nich wydobył, sprawił, że odruchowo wstrzymała oddech. Odwróciła głowę. Miała nadzieję, że wrzaski pacjentów zagłuszyły wydawane przez nią dźwięki.

Starała się oddychać tak płytko i cicho, jak tylko potrafiła, ale nie było to łatwe. Oblał ją zimny pot. Zadrżała, czując jak jej puls przyspiesza gwałtownie.

Ormsby znowu krzyknął, tym razem głośniej. Ten nienaturalnie wysoki, piskliwy głos podziałał na Adelaide jak piorun z jasnego nieba. Przez chwilę miała wrażenie, że serce stanęło jej w piersi.

A potem zaczęła się zastanawiać, czy w laboratorium naprawdę nie uderzył piorun. Ciemność przeszył nagle ognisty błysk. Wyjrzała zza rogu biurka i zobaczyła jak ostre światło mija drzwi gabinetu.

Przenikliwe wrzaski Ormsby'ego wzniosły się ponad kakofonię głosów z oddziału poniżej. Był to krzyk człowieka, który właśnie został wysłany do piekła.

W pokoju na wieży zadudniły szybkie kroki. Zaraz potem rozległ się huk tłuczonego szkła i do laboratorium wpłynęło chłodne nocne powietrze.

Bezsilny głos Ormsby'ego rozbrzmiewał jeszcze przez sekundę czy dwie; nagła cisza, która potem nastąpiła, mówiła wszystko o końcu jego historii.

Adelaide zmartwiała, kiedy dotarło do niej, co się właśnie wydarzyło. Doktor Harold Ormsby rzucił się z jednego z tych wysokich łukowatych okien. Nikt nie zdołałby przeżyć takiego upadku.

W mroku laboratorium zgasł płomień. Może ktoś użył palnika Bunsena, by zmusić Ormsby'egho do skoku z okna? Nie,  to nie miało sensu. Ormsby był wyraźnie przerażony, ale przecież trochę go już znała. Potrafiła bez trudu wyobrazić go sobie błagającego o życie czy kulącego się ze strachu w kącie, ale samobójczy skok z okna wydawał się zupełnie nie pasować do jego osobowości. Z drugiej strony jednak Adelaide nie bardzo znała się na ludziach. Przekonała się o tym w bardzo bolesny sposób.

Krzyki na oddziale z piątego piętra stały się głośniejsze. Pacjenci wyczuli, że stało się coś strasznego. Adelaide usłyszała szybkie, zdecydowane kroki na kaflowej posadzce; zbliżały się do gabinetu. Chwyciła słoiki z chemikaliami i czekała. Wiedziała, że teraz chronią ją już tylko głosy pacjentów piętro niżej. Ich krzyki i zawodzenia powinny utrudnić, jeśli nie uniemożliwić zabójcy dosłyszenie jej oddechu.

Intruz zatrzymał się dokładnie przed biurkiem. Błysnęło światło latarki. Adelaide przygotowała się na walkę o życie. Ale intruz odwrócił się i szybko wyszedł z gabinetu. Kilka sekund później jego kroki rozległy się na schodach.

Głosy pacjentów to słabły, to przybierały na sile, ale teraz dołączyły się inne krzyki. Ktoś znalazł ciało Ormsby'ego i zaalarmował innych.

Adelaide odczekała jeszcze kilka sekund, po czym wstała. Drżała tak mocno, że z trudem utrzymywała równowagę. Znowu pomyślała o kluczu do szafki, ale zwyciężył zdrowy rozsądek. Teraz najważniejsza była ucieczka ze szpitala. Podniosła ręce, żeby poprawić pielęgniarski czepek przypięty do zwiniętych w ciasny węzeł włosów. Spojrzała na biurko i zobaczyła, że aksamitne pudełko zniknęło. Intruz je zabrał.

Wybrała jeden z otwartych słoików z chemikaliami i wzięła go ze sobą jako broń; drugi zostawiła za biurkiem. Przeszła przez zalane światłem laboratorium, dotarła do klatki schodowej i ostrożnie ruszyła w dół.

U stóp schodów zatrzymała się i wyjrzała za róg.

Pacjenci nie przestawali zawodzić za kratami wstawionymi we framugi drzwi, ale korytarz był pusty. Ani śladu intruza.

Pokój Adelaide znajdował się przy samym końcu poprzecznego korytarza. Poza nią nie było tam sali żadnego innego pacjenta. Wcześniej tak ułożyła koce i poduszki na swoim łóżku, by przypominały leżącą postać, wyglądało jednak na to, że niepotrzebnie zadała sobie tyle trudu. Podniecenie innych pacjentów i zamieszanie na podwórcu wystarczająco odwracały uwagę od jej poczynań. Biały czepek i długi niebieski fartuch  pielęgniarki dokonają reszty. Przy odrobinie szczęścia każdy, kto zobaczy ją z pewnej odległości, pomyśli, że jest pracownicą szpitala.

Wejście na dawną klatkę schodową dla służby znajdowało się w składziku po drugiej stronie holu. Odsuwała się ostrożnie od schodów, gotowa za chwilę puścić się pędem w stronę składziku, kiedy krzyki pacjentów wzniosły się w kolejnym piekielnym crescendo. To było jedyne ostrzeżenie. Tylko to ją uratowało.

Cofnęła się na ciemną klatkę i czekała. Kiedy krzyki trochę przycichły, odważyła się wyjrzeć na korytarz.

Jakiś mężczyzna w lekarskim fartuchu, białej czapce i chirurgicznej masce na twarzy wyszedł właśnie z korytarza prowadzącego do jej pokoju. W lewej dłoni trzymał czarne aksamitne pudełko. W prawej - strzykawkę.

Nie zauważył jej tylko dlatego, że bardzo szybko skręcił i ruszył  w przeciwnym kierunku. Zniknął za zamkniętymi drzwiami tuż za dyżurką pielęgniarek.

Nie sądziła, że cokolwiek może wystraszyć ją jeszcze bardziej, ale na widok zamaskowanego lekarza wyłaniającego się z korytarza, w którym znajdował się jej pokój, krew ścięła jej się w żyłach z przerażenia. Może ją też zamierzał zabić.

Wysiłkiem woli wzięła się w garść. Nie mogła przecież kryć się na tych schodach bez końca. Musiała zacząć działać, w przeciwnym razie wszystko zaprzepaści.

Wzięła głęboki oddech, zacisnęła palce na słoiku i ruszyła przed siebie korytarzem. Otworzyła drzwi składziku.

Brodata twarz ukazała się nagle za kratą w drzwiach tuż obok. Obłąkany mężczyzna spojrzał na nią dzikimi oczami należącymi do innego świata.

- Jesteś teraz duchem, prawda? - powiedział głosem ochrypłym od ciągłego krzyku i zawodzenia. - Wiedziałem, że to tylko kwestia czasu, aż cię zabiją, tak jak tę drugą.

- Do widzenia, panie Hawkins - odparła łagodnie.

- Masz szczęście, że już nie żyjesz. Teraz będzie ci lepiej, bo możesz opuścić to miejsce.

- Tak, wiem.

Wślizgnęła się do składziku, zamknęła drzwi i włączyła światło. Drzwi na schody dla służby znajdowały się na tyłach pomieszczenia. Były zamknięte. Ku jej niewypowiedzianej uldze klucz, który wcześniej dostała, pasował do zamka.

Kiedy zeszła schodami do mrocznej kuchni, usłyszała wyjące w oddali syreny. Ktoś zawiadomił już miejscową policję. Szpital znajdował się kilka mil za niewielkim miasteczkiem Rushbrook. Dotarcie tu zajmie policji i karetce kilkanaście minut.

W pobliżu nie było nikogo, więc nikt nie widział kiedy wymykała się z kuchni. Wsunęła kolejny skradziony klucz do zamka w wielkiej bramie z kutego żelaza, z której korzystały samochody dostawcze.

I wreszcie była wolna. Ruszyła przed siebie spiesznie bitą drogą, oświetloną tylko przez księżyc.

Ani przez chwilę nie żałowała, że Ormsby zginął, jednak jego śmierć mogła skomplikować jej i tak rozpaczliwą sytuację. Policja może dojść do wniosku, że pacjentka, która uciekła ze szpitala w noc  tajemniczej śmierci lekarza, jest w rzeczywistości oszalałą zabójczynią.

Wiedziała, że musi oddalić się od szpitala tak bardzo, jak to tylko możliwe, zanim któryś z pracowników zorientuje się, że uciekła.

Uświadomiła sobie nagle, że jest już przynajmniej jeden człowiek, który wie o jej zniknięciu - lekarz w masce, który był w jej pokoju ze strzykawką.

Miała ochotę puścić się biegiem, ale się nie odważyła. Gdyby potknęła się w ciemności o jakiś kamień czy gałąź, mogłaby skręcić nogę  albo zrobić sobie coś gorszego.

Wkrótce minęły ją samochody policyjne i karetka. Nikt nie zauważył jej jednak, skrytej za gęstymi krzewami na poboczu.

Świt zastał ją stojącą przy autostradzie - miała nadzieję, że jakiś kierowca zlituje się nad pielęgniarką, której zabrakło paliwa na tym pustkowiu.

Podniosła rękę, żeby zatrzymać furgonetkę. Złota obrączka na jej dłoni zalśniła złowieszczo w świetle poranka.

Inne książki autora

Dziewczyna na cienkiej linie

Dziewczyna na cienkiej linie KRENTZ JAYNE ANN

Koniec lata

Koniec lata KRENTZ JAYNE ANN

Dziewczyna od marzeń

Dziewczyna od marzeń KRENTZ JAYNE ANN