
Ciepła, wzruszająca i mądra książka najbardziej lubianej autorki światowej literatury kobiecej z fascynującą bohaterką, której los nie szczędzi wzlotów i upadków.
To powieść o nieustającym poszukiwaniu miłości, wyzwaniach, które stoją przed samotną matką i nie zawsze prostych relacjach z dorosłymi – jakże różnymi córkami (co nie dziwi, skoro mają trzech ojców...).
Paryż – stolica miłości i sztuki. Isabelle McAvoy, młoda stażystka w galerii malarstwa zakochuje się bez pamięci w bogatym, znacznie starszym arystokracie. W jego zamku w Normandii przeżywa cudowny sen na jawie. Aż dowiaduje się, że jest w ciąży... Isabelle wraca do Nowego Jorku, gdzie ma nadzieję znaleźć spokojną stabilizację u boku kolejnego mężczyzny. Drugie rozczarowanie... i druga córka... Gdy za trzecim razem matce dwójki dzieci wydaje się, że los jej wszystko wynagrodził, życie przynosi szokującą zmianę...
Mijają lata. Isabelle robi karierę jako ekspertka sztuki. Córki wyrastają na trzy różne kobiety, ale ich więź z matką jest zupełnie wyjątkowa. Tylko czy przetrzyma kolejny cios losu, gdy rodzinie zagrozi sekret z przeszłości? Czy matka znajdzie wsparcie w córkach i szczęście wreszcie zwycięży?
DANIELLE STEEL – mistrzyni literatury obyczajowej – osiągnęła oszałamiający sukces wśród czytelniczek w każdym wieku, dzięki temu, że każda kobieta może odnaleźć w jej bohaterkach siebie, własne problemy i zmagania, ale zawsze nadzieję, wytchnienie, marzenie i refleksję. I wiarę, że dobro zwycięża. Pasją Danielle Steel jest pisanie, radością – dzieci, a hobby – zwierzęta. Jej 170 książek wydano w 69 krajach w rekordowym nakładzie 800 milionów egzemplarzy. Ponad 20 powieści sfilmowano.
1
Isabelle McAvoy siedziała przy swoim doskonale zorganizowanym biurku otoczona fotografiami w srebrnych ramkach – ludzi, którzy najwięcej znaczyli w jej życiu. Jej najstarsza córka, Theo, kiedy miała trzy miesiące, na rękach Putnama, dwuletnia Xela z dłońmi na biodrach i nadąsaną minką. To zdjęcie wywoływało uśmiech na twarzy Isabelle za każdym razem, gdy na nie spojrzała. Cała Xela, rodzinny sierżant musztrowy. Theo była marzycielką, spokojna i nieśmiała od urodzenia, tak jak Putnam, jej ojciec. Oboje sprawiali wrażenie, jakby spadli z innej planety i byli niezbyt przystosowani do życia na tym świecie. Zdjęcie Declana stało obok zdjęcia maleńkiej Oony, na którym promiennie się uśmiechała. Była najszczęśliwszą osobą, jaką Isabelle w życiu znała. Od samego początku emanowały z niej radość i pogodny nastrój. Było tam też zdjęcie Isabelle ze wszystkimi trzema córkami zrobione w czasie podróży do Włoch kilka lat temu, na którym Theo wyglądała melancholijnie, Xela – na rozzłoszczoną, Oona się śmiała, a Isabelle stanowiła jakby pomost pomiędzy nimi trzema. Osobowość jej córek się nie zmieniła i w wieku trzydziestu siedmiu, trzydziestu dwóch i dwudziestu sześciu lat były takimi kobietami, na jakie zapowiadały się od dziecka.
Isabelle trudno było uwierzyć, jak szybko przemknęły te lata. Theo poświęciła swoje życie dla innych i od szesnastu lat opiekowała się biednymi w Indiach, Xela żyła pasją do interesów, miała talent przedsiębiorcy, a Oona zajmowała się dziećmi, mężem i jego rodziną w Toskanii i uwielbiała to. Tylko Xela została w Nowym Jorku, gdzie się wychowała. Isabelle robiła karierę we własnej firmie – była niezależnym znawcą dzieł sztuki po latach pracy na stanowisku kustosza w bardzo znanej galerii w centrum miasta. Teraz miała swoich własnych klientów. Byli wśród nich zarówno sławni kolekcjonerzy dzieł sztuki, jak i nowobogaccy, zapaleni, by zdobyć ważne obrazy, żeby popisać się swoim bogactwem i zaimponować znajomym. Niektórzy naprawdę pragnęli dowiedzieć się tego, czego Isabelle mogła ich nauczyć. Inni chcieli tylko wydać pieniądze, a nieliczni głęboko cenili sztukę. Lubiła pracować dla nich wszystkich, a firmę prowadziła z domu – małego eleganckiego budynku przy wschodniej Siedemdziesiątej Czwartej ulicy, należącego do niej od dwudziestu siedmiu lat. Urządzała w nim też prezentacje sprzedawanych dzieł sztuki. Dom był pierwszorzędny, idealny dla niej i dla dziewczynek, które się w nim wychowały. To dzięki Putnamowi mogła go kupić i rozwinąć działalność, która od tamtej pory kwitła. Nie dorobiła się wielkiej fortuny, ale stać ją było na wygodne życie, na to, żeby pomagać dzieciom, gdy tego potrzebowały i samej czerpać przyjemności z życia. Jej wrodzona klasa przejawiała się w prostym, szykownym, powściągliwym stylu ubierania. W wieku pięćdziesięciu ośmiu lat nadal była piękna.
Na biurku było też jej zdjęcie z ojcem, Jeremym. Stali przed imponującym „domkiem” w Newport, w Rhode Island, w którym się wychowała. Jej matka była nauczycielką i zmarła, gdy Isabelle miała trzy latka. Ojciec pracował jako kustosz w Museum of Fine Arts w Bostonie i specjalizował się w dziedzinie sztuki impresjonistycznej, a na drugim miejscu – w sztuce i historii renesansu. Jej najwcześniejszymi wspomnieniami były wycieczki do muzeum z ojcem. Dwa lata po śmierci żony zdecydował się na zaskakujący zwrot w karierze i przyjął posadę zarządcy jednej z posiadłości Vanderbiltów w Newport, do której zaliczała się rezydencja eufemistycznie określana „domkiem” Vanderbiltów. Był to zjawiskowy gmach przypominający raczej mały château, pełen bezcennych antyków i dzieł sztuki. Jeremy otrzymał na swój użytek skromny dom na terenie posiadłości, w którym mógł mieszkać z córką. Podobnej okazji szukał już od jakiegoś czasu. Uważał, że lepiej, żeby Isabelle dorastała na wsi, a nie w małym mieszkaniu w Bostonie. Poza tym chciał mieć pracę, która pozwalałaby mu spędzać więcej czasu z córką niż praca kustosza muzeum. Gdy nadarzyła się odpowiednia okazja, skorzystał z niej bez namysłu. Przeprowadzili się do posiadłości Vanderbiltów w Newport. Jeremy był odpowiedzialny za dzieła sztuki, antyki, ziemię, za personel i utrzymanie wszystkiego w idealnym porządku, w gotowości na przyjazd pracodawców, którzy korzystali z domu tylko raz do roku przez kilka tygodni w sierpniu. Przez resztę czasu mieszkali w innych swoich domach w Nowym Jorku, Londynie i na południu Francji, gdzie spędzali czerwiec i lipiec.
Przez jedenaście miesięcy w roku Isabelle mogła swobodnie korzystać z posiadłości i często przychodziła z ojcem do rezydencji. Godzinami studiowała obrazy, gdy ojciec był zajęty. Siedziała cicho na krześle i w skupieniu przyglądała się malunkom, a ojciec opowiadał jej o nich i o ich twórcach. Dowiedziała się od niego mnóstwa rzeczy, a jej pierwszymi ulubieńcami byli Degas i Renoir. Nigdy nie wydawało jej się dziwne, że mieszka wśród takiego przepychu, choć nic nie należało do nich. Isabelle nie czuła się jak właścicielka, jej ojciec też nie, ale głęboko cenili otaczające ich piękno. Pod pewnymi względami przypominało to mieszkanie w muzeum. Gdy dorastała, jej przyjaciółmi byli: gosposia, lokaj, kucharz, pokojówki i pomocnicy, ale kolację co wieczór jedli z ojcem sami w swoim domku. Chodziła do miejscowej szkoły, ale miała niewiele koleżanek. Trudno było im wytłumaczyć, gdzie mieszka i dlaczego.
Jej ojciec nie był zaskoczony, gdy postanowiła studiować historię sztuki na uniwersytecie w Nowym Jorku i zgłosiła się jako wolontariuszka do pracy w weekendy w Metropolitan Museum of Art. Przedostatni rok studiów odbyła za granicą na Sorbonie i każdą wolną chwilę spędzała w Luwrze, Jeu de Paume i na wystawach impresjonistów, do których ojciec zaszczepił w niej miłość, ledwie nauczyła się mówić. Szczegółowo opisywała mu w listach każdą wystawę i odwiedzone muzeum, a on był z niej dumny. Oszczędzał na jej edukację przez lata i pochwalał jej zamiar podjęcia pracy w Met albo jakiejś liczącej się nowojorskiej galerii, gdy skończy studia. Po roku na Sorbonie dostała się na staż do renomowanej galerii w Paryżu na czerwiec i lipiec. To właśnie tam rozpoczęła się jej życiowa droga. A teraz, po tylu latach, na jej życie nadal miały wpływ decyzje podjęte w wieku dwudziestu lat i ludzie, którzy pojawili się na jej drodze tak dawno temu.