- Kto mianował cię moim aniołem stróżem? – zapytała Lucy Sheridan.
Była wkurzona – naprawdę, naprawdę wkurzona. Ale i podekscytowana. Byli tylko we dwoje z Masonem Fletcherem, jechali wąską szosą, oświetloną blaskiem księżyca. Właściwie powinna to być najbardziej romantyczna noc w jej życiu, taka noc, o jakiej marzy się, mając kilkanaście lat. Ale Mason zepsuł wszystko, traktując ją jak małe dziecko, które nie ma dość rozumu, by uciec przed deszczem.
Wbiła się w kąt kabiny pikapa, oparła stopę w tenisówce o tablicę rozdzielczą i naburmuszona skrzyżowała ramiona na piersi.
- Nie jestem żadnym aniołem stróżem – odparł Mason. Nie odrywał oczu od drogi. – Po prostu wyrządziłem ci dzisiaj przysługę.
- Czy cię o to prosiłam, czy nie. I co, może jeszcze mam ci być wdzięczna?
- Impreza Brinkera nie skończy się dobrze, za dużo tam alkoholu, narkotyków i szczeniaków. Ciesz się, że cię tam nie będzie, kiedy zjawi się policja.
Spokój i lodowata pewność w głosie Masona doprowadzały ją do szału. Aż trudno uwierzyć, że miał dopiero dziewiętnaście lat, że był od niej starszy tylko o trzy, pomyślała. W jego oczach była, jak nazwałaby to ciotka Sara, prowokującą małolatą.
Ale nie to było najgorsze. Najgorsze było to, że Mason miał dziewiętnaście lat, a zachowywał się jak trzydziestolatek. Ciotka Sara twierdziła, że z jego oczu wyziera stara dusza.
Co prawda, Sara opisywała ludzi w dziwaczny sposób. Ona i Mary, jej wspólniczka, głęboko wierzyły w medytacje, oświecenie, życie chwilą, cały ten bełkot. Lucy musiała jednak przyznać, że w tym, co mówiła o Masonie, była cząstką prawdy. Już teraz był mężczyzną w większym stopniu, niż zapewne kiedykolwiek będzie można to powiedzieć o chłopcach obecnych na imprezie. Przy nim wszyscy wydawali się bandą dzieciaków z podstawówki.
Nagle Mason wydał jej się bardziej dojrzały niż większość znanych jej dorosłych, nie wyłączając jej własnych rodziców. Kiedy rozstawali się trzy lata wcześniej, wszyscy gratulowali im przyjaznego rozwodu. Tylko że nikt z nich nie był trzynastolatką kulącą się w swoim pokoju, podczas gdy rodzice obrzucali się słownymi granatami oskarżeń i złośliwości tak bolesnych, że raniły do krwi. Jeśli rozwód, który potem nastąpił, określić mianem przyjaznego, trzeba by na nowo zdefiniować to słowo.
Mason natomiast zawsze wydawał się dorosły – może aż za bardzo. Sprowadził się do Summer River z wujem i młodszym bratem dwa lata temu. Pracował w miejscowym sklepie z artykułami żelaznymi, a w wolnym czasie remontował stary dom. Tego lata sam opiekował się bratem, bo jego wuj walczył na wojnie gdzieś na końcu świata. Jedno było pewne: Mason Fletcher traktował życie Bardzo Poważnie. Lucy intrygowało, co, jeśli kiedykolwiek do tego dochodziło, robił dla przyjemności, oczywiście zakładając, że w ogóle wiedział, czym jest przyjemność.
Nawet prowadził jak dorosły, stwierdziła ponuro, czy raczej tak, jak dorosły powinien prowadzić. Sposób, w jaki obchodził się ze starym pikapem wuja, był bardzo znaczący. Sprawnie, zwinnie zmieniał biegi. Nie było mowy o nagłym przyspieszeniu na prostym odcinku, nie brał zakrętów odrobinę za szybko, nie przekraczał dozwolonej prędkości. Właściwie powinno być nudno, ale nie było. Po prostu czuła, że jest w dobrych, pewnych rękach.
- Nie musiałeś mnie ratować – stwierdziła. – Sama daję sobie radę.
Świetnie, teraz już naprawdę zachowywała się jak małolata.
- Dzisiaj wpakowałaś się w niezłe niebezpieczeństwo – mruknął.
- Litości! Nic mi nie groziło. Nawet gdyby policjanci naprawdę przyjechali na stare ranczo Harperów, oboje wiemy, że nie aresztowaliby nikogo. Szeryf Hobbs nie wsadzi do pudła dzieciaków takich jak Tristan Brinker czy Quinn Colfax. Słyszałam, jak ciotka Sara mówiła, że nie zrobi niczego, co mogłoby zdenerwować ich ojców.
- Fakt, wuj mówi, że Brinker i Colfax mają szeryfa i całą radę miejską w kieszeni. Co nie oznacza, że Hobbs nie zgarnąłby dzisiaj kilku osób tylko po to, żeby wszystkim udowodnić, że wywiązuje się ze swoich obowiązków.
- No i co z tego? Udzieliłby im formalnego pouczenia i tyle. W najgorszym razie zadzwoniłby do ciotki, żeby po mnie przyjechała.
- Naprawdę myślisz, że nic gorszego nie mogło się stać?
- Naprawdę. – Miała ochotę zazgrzytać zębami.
- Zaufaj mi, Lucy – mruknął. – Nie powinno cię dzisiaj być na tej imprezie.
- Oczywiście zdajesz sobie sprawę, że jutro wszyscy, który tam byli, będą się ze mnie śmieli za moimi plecami.
Nie odpowiedział. Zerknęła na niego. W mdłym świetle tablicy rozdzielczej jego twarz wydawała się wyrzeźbiona w kamieniu. Po raz pierwszy poczuła dreszczyk ciekawości.
- Jest coś, czego mi nie mówisz, prawda? – Domyśliła się.
- Zostawmy to – odparł.
- O nie. Skąd wiedziałeś, że będę dzisiaj u Brinkera?
- A czy to ważne?
- Tak – odparła. – Dla mnie tak.
- Słyszałem plotki, że możesz tam być. Zadzwoniłem do twojej ciotki. Nie było jej w domu.
- Pojechały z Mary do San Francisco, na targi antyków. Nagrałam się ciotce na sekretarkę, choć to oczywiście nie twoja sprawa.
Mason puścił to mimo uszu.
- Kiedy okazało się, że twojej ciotki nie ma w domu, pomyślałem, że zajrzę do parku, i zobaczę, czy tam jesteś. Obawiałem się, że sytuacja cię przerośnie.
- Dlaczego, bo nie jestem jedną z ich paczki?
- Bo jesteś za młoda, żeby przebywać w towarzystwie Brinkera i Colfaxa.
- Jillian Benson jest ode mnie tylko o rok starsza. I błagam cię, rób, co chcesz, ale daruj mi wykład o tym, że nie powinnam pchać palca między drzwi tylko dlatego, że wszyscy moi przyjaciele to robią.
- Jillian nie jest twoją przyjaciółką.
- Tak się akurat składa, że to właśnie ona mnie zaprosiła.
- Czyżby? – Mason zamyślił się. – A to ciekawe.
- Zadzwoniła dzisiaj do mnie, powiedziała, że wybiera się na imprezę Brinkera i zapytała, czy nie poszłabym z nią. A przecież tutaj nie ma zbyt wiele rzeczy do roboty.
- Więc od razu skorzystałaś.
- Nie do końca. W pierwszej chwili odmówiłam. Przyjechałam tu tylko na wakacje, prawie nikogo nie znam. Tłumaczyła, że na imprezie poznam więcej osób. Powiedziałam, że nie mam samochodu. Obiecała, że po mnie przyjedzie do ciotki Sary.
- Bardzo miło z jej strony, nie uważasz? – mruknął Mason.
- O co ci chodzi?
- Piłaś coś, zanim tam przyszedłem?
- Wodę mineralną, którą zabrałam ze sobą. Zresztą, nie muszę się przed tobą z niczego tłumaczyć.
- Czyli nie piłaś tego, co było w tych nieoznakowanych butelkach w lodówce?
- To jakiś napój energetyczny, tak mówiła Jillian. Opowiadała, że Brinker zawsze to podaje na swoich imprezach. Mówiła, że to coś wyjątkowego.
- Ale nie piłaś tego?
- Nie miałam ochoty się upić ani brać żadnych narkotyków, OK?
Nie chciała przyznać, że przerażała ją sama myśl o wypiciu płynu o dziwnym kolorze. Smutna prawda była taka, że jeszcze na długo przed zjawieniem się Masona wiedziała, że wieczór skończy się porażką. Nie odpowiadało jej życie na krawędzi, nie kusiło jej ryzyko, nie bawiło przekraczanie granic. Wszyscy uważali ją za poważną i zrównoważoną – takie jak ona nie pakują się w kłopoty. Czyli, innymi słowy, była zwyczajnie nudna i przesadnie ostrożna. Zaczynała podejrzewać, że już do końca życia zostanie na uboczu, poza niewidzialnym szklanym domem, wpatrzona tęsknie w ludzi, którzy nie boją się czasem zaryzykować i mają odwagę żyć pełnią życia.
- Dlaczego poszłaś na imprezę Brinkera, skoro nie chciałaś się upić ani odlecieć? – zapytał Mason.
Skuliła się w fotelu pasażera.
- Po prostu chciałam potańczyć. Zabawić się. Zabij mnie za to.
- Kiedy przyszedłem, nie tańczyłaś.
Westchnęła.
- Bo nikt mnie nie poprosił do tańca. W końcu dostałam się na imprezę Brinkera, ale okazało się, że nikt nie chce mieć z mną nic wspólnego. Miałeś rację, to nie moje towarzystwo, nie moja bajka, i tak dalej, i tak dalej. I tak, oczywiście, moje szczęście, że zjawiłeś się akurat wtedy. No, już, zadowolony?
Nie odpowiedział, być może dlatego, że skręcał akurat w wąską drogę, która przecinała stary sad, otaczający przytulny dom ciotki Sary. W małym domku płonęły światła. Na podjeździe, tam gdzie zawsze, stała wiekowa furgonetka z napisem Antykwariat Summer River.
- Wygląda na to, że twoja ciotka już wróciła – zauważył Mason. Zatrzymał pikapa.
- Wcześnie. – Lucy odpięła pas i otworzyła drzwiczki. – Zazwyczaj wracają z takich wypraw sporo po północy.
Mason wpatrywał się w drzwi wejściowe.
- To dobrze.
Lucy, która już miała wysiąść, znieruchomiała.
- Co: dobrze?
- Nie będziesz tu dzisiaj sama.
- Jezu, Mason, nie potrzebuję niańki. To ja niańczę cudze dzieci. Właściwie jestem wręcz rozrywana jako opiekunka do dzieci, bo jestem taka rozsądna, zrównoważona i tak dalej.
- Wiem – odparł. – Przepraszam.
- Och, przestań w końcu przepraszać. To nie w twoim stylu.
Wysiadła z pikapa i ruszyła do drzwi.
- Przepraszam za dzisiaj – dodał innym, twardszym głosem. – Nie chciałem narobić ci wstydu.
- Mhm. – Odwróciła się przez ramię, spojrzała na niego, siedzącego za kierownicą. – Wiesz co? Za kilka lat, kiedy będę już całkiem dorosła, przypomnij mi, żebym ci podziękowała za to, że dzisiaj mnie uratowałeś, całkiem niepotrzebnie. Może kiedy będę miała trzydzieści czy czterdzieści lat zdołam w pełni docenić twoje szlachetne intencje. A może nie. Znasz to powiedzenie, że żaden dobry uczynek nie ujdzie ci płazem?
- Tak, już to kiedyś słyszałem.
A co tam, równie dobrze może wygarnąć mu wszystko.
- Moim zdaniem dzisiaj tylko zmarnowałeś czas – powiedziała. – Kiedy się zjawiłeś, sama wybierałam się do domu.
- Kiepski pomysł. To kawał drogi.
- Dałabym sobie radę. Miałam ze sobą komórkę. Zresztą to Summer River, nie żadna metropolia. Ciotka twierdzi, że od wieków nie popełniono tu żadnego morderstwa.
- W małych miasteczkach dochodzi do przestępstw równie często, jak w wielkich miastach – zauważył Mason.
- Świetnie. Czy teraz wygłosisz mi wykład o wracaniu do domu po ciemku?
Wstrzymała oddech, bo sądząc po wyrazie jego twarzy, właśnie to miał zamiar zrobić. Uśmiechnęła się pod nosem.
- To silniejsze do ciebie, co? – rzuciła. – Chronić i służyć. Brałeś pod uwagę karierę w policji?
- Słyszałem, że więcej się zarobi na handlu nieruchomości - odparł ze śmiertelnie poważną miną.
- Mówię serio.
Puścił jej słowa mimo uszu.
- Dlaczego wybierałaś się do domu?
- Bo Jillian była pijana, jeśli już koniecznie musisz wiedzieć. Widziałam, że jeszcze chce tam zostać. Brinker się jej podoba. Jak wszystkim dziewczynom i niektórym chłopakom. W każdym razie nie chciałam z nią wracać. No i proszę, teraz znasz już całą prawdę o mojej szalonej imprezowej nocy. Miałeś rację, niepotrzebnie się tam wybrałam, choć na tej imprezie jest połowa dzieciaków z miasteczka. Spełniłeś dobry uczynek. Ale już daj sobie spokój.
Drzwi wejściowe otworzyły się i w progu stanęła Sara. Lampka nad wejściem oświetlała jej ciemne włosy przyprószone siwizną. Podobnie jak wszystkie kobiety w rodzinie Sheridanów nie była olbrzymką, ale w jej wypadku drobna postura sprawiała mylne wrażenie. Dziesiątki lat uprawiania jogi i targania drew do wielkiego kominka zaowocowały silnym, gibkim ciałem i wyprostowaną postawą.
Wyszła na ganek i pomachała.
- Cześć, Mason – zawołała. – Dzięki, że podwiozłeś Lucy. Miałam do niej dzwonić, czy po nią nie podjechać.
- Nie ma sprawy, proszę pani – zapewnił. – Było mi po drodze.
Lucy prychnęła pod nosem.
- Po drodze, akurat. – Już miała zamknąć drzwiczki, ale coś kazało jej się zatrzymać.
- Jeśli chodzi o to twoje anioło-stróżowanie….
- Mówiłem ci już, nie jestem żadnym aniołem stróżem.
Po raz pierwszy w jego głosie pojawiły się jakieś emocje. Wydawał się zirytowany.
- Ciotka Sara głęboko wierzy w karmę – ciągnęła Lucy. - No wiesz, jak Kuba Bogu, tak Bóg Kubie.
- Wiem, czym jest karma – odparł odrobinę zbyt wystudiowanym tonem.
Zdała sobie sprawę, że uraziła go sugestią, że nie zrozumiał użytego przez nią słowa, i zrobiło jej się głupio, choć przecież upokorzył ją na oczach wszystkich, zabierając ją z imprezy. Wszyscy wiedzieli, że Mason po skończeniu szkoły poszedł do pracy. Nie miał szans kształcić się dalej. Ciotka Sara tłumaczyła, że na studia miał iść Aaron, jego młodszy brat. I że właśnie dostał się na bardzo prestiżowy i bardzo drogi uniwersytet. I dlatego Mason i jego wuj robili, co w ich mocy, żeby Aaron skończył studia bez przytłaczających długów.
- Załóżmy, dla celów dyskusji, że moja ciotka ma rację co do karmy – powiedziała Lucy. – A jeśli tak, prędzej czy później i ty będziesz potrzebował pomocy.
- No i?
- Zastanawiałeś się kiedyś, kto spieszy na pomoc zawodowym aniołom stróżom?
Zatrzasnęła drzwiczki, zanim zdążył odpowiedzieć, i szybkim krokiem zmierzała do ganku, gdzie ciągle czekała Sara. Tyle, jeśli chodzi o najbardziej romantyczną noc w jej życiu.