
SERIA MROCZNA WYSPA LODU tom 3
Czyż Jónasson nie jest najlepszym autorem kryminałów naszych czasów? To prawdziwy mistrz gatunku! „Times”
Co 30 sekund na świecie sprzedaje się 1 książka Jónassona!
Od fenomenalnego debiutu islandzkiego mistrza – Milczenia lodu – minęło 5 lat.
Lata 2020 i 2021 przynoszą mu drugą falę triumfu: kolejny milion sprzedanych powieści, przygotowania do seriali i tytuł najlepszego autora kryminałów naszych czasów!
Prawdy nie pogrzebie czas. Ani zbrodnia…
Siglufjördur – mroczne miasteczko na północy Islandii. Tu nikt nie ufa nikomu, a samotność przytłacza jak arktyczna noc. Ari Thór, młody policjant, niedoszły filozof i ksiądz z bolesną przeszłością, walczy tu ze zbrodnią równie nieustępliwie jak z samym sobą…
Atak zabójczego wirusa i odcięcie Siglufjördur od świata kwarantanną nie powstrzyma Ariego od wyjaśnienia ponurej zbrodni sprzed pół wieku. Na pomoc może liczyć tylko ze strony Ísrún, dziennikarki z Reykjavíku, która prowadzi własne, coraz bardziej przerażające śledztwa w sprawie zabójstwa syna polityka i porwania dziecka.
Dawne zbrodnie splatają się z obecnymi, a winy sprzed lat nie umierają i mają dramatyczne zakończenie.
RAGNAR JÓNASSON – islandzki prawnik i wykładowca – pisarski kunszt szlifował jako tłumacz Agathy Christie. Jego twórczość wyróżnia elegancja stylu, szacunek dla słowa, oszczędność środków, poetyckość przejmujących obrazów, prawda psychologiczna postaci innych, niż dotąd spotykane w literaturze kryminalnej. Jónasson z wirtuozerią i empatią opowiada o uczuciach i o samotności. W 2015 roku zdobył międzynarodowe uznanie Milczeniem lodu, które – wydane bez reklamy przez małe wydawnictwo – nieoczekiwanie zajęło 1. miejsce w Amazonie, wyprzedzając Stiega Larssona.
Obecnie obie serie Mroczna wyspa lodu i Hulda – sprzedane w ponad 2 milionach egzemplarzy – wydawane są w 32 krajach, obsypywane nagrodami, znakomitymi recenzjami. Królują na listach bestsellerów w Wielkiej Brytanii, Stanach Zjednoczonych, Francji, Niemczech!
„Milczenie czasu” Ragnara Jónassona recenzja. Miasteczko Siglufjördur na Islandii, w którym Ari Thór Arason jest policjantem, zostaje objęte kwarantanną. Parę dni wcześniej pojawił się tam podróżnik, który chciał zwiedzić miejscową atrakcję – Muzeum Śledzia. Pech chciał, że zagraniczny turysta był chory na gorączkę krwotoczną i wkrótce zmarł. Miasto zostaje zamknięte, zwłaszcza, że pielęgniarka, opiekująca się pacjentem także zaczyna cierpieć na niepokojące objawy. Ari Thór trudni się więc bardziej organizowaniem życia w odizolowanym mieście (pomoc w dostawie produktów żywnościowych do domów) niż pracą policyjną. Ma zatem więcej czasu na zajęcie się pewną sprawą, o której usłyszał kilka miesięcy wcześniej.
To stara historia, z końca lat 50., a dotyczy Hédinna, będącego wówczas niemowlęciem. W jego rodzinnym domu, położonym na niedostępnym Hédinsfjördur, doszło do tragedii. Ciotka, Hédinna, Jórunn zmarła po omyłkowym wypiciu kawy z trucizną. Oficjalna wersja głosiła, że pomyliła trutkę na szczury z cukrem. Hédinn jednak nie może zrozumieć tej historii – czy to możliwe, aby doszło do tak absurdalnego wypadku? Może to było samobójstwo? Jeśli tak, to z jakiego powodu? Dodatkową zagadkę stanowi dziwne zdjęcie z roku 1957, które niespodziewanie pojawia się na zebraniu miłośników Siglufjördur. Na fotografii przedstawiającej wszystkich mieszkańców farmy, uwidoczniony jest nieznajomy chłopak, nastolatek, którego tożsamości nikt nie zna. Ari Thór obiecuje przyjrzeć się sprawie i dzieli się nią z młodą dziennikarką Ísrún, która prowadzi swoje dziennikarskie śledztwo w innej sprawie: tajemniczego wypadku syna prominentnego polityka. Sprawa potrącenia Snorri’ego Ellertssona niepokojąco zaczyna się wiązać z innymi równie dziwnymi przestępstwami, do których w krótkim czasie dochodzi w Reykjaviku. Co się właściwie dzieje i jakie drugie dno mają te wypadki, musi wyświetlić ambitna dziennikarka, zmagająca się ze swoimi osobistymi i zdrowotnymi problemami.
Powieść Ragnara Jónassona znakomicie balansuje pomiędzy zagadką sprzed lat, a równie (a może nawet bardziej) niepokojącym współczesnym śledztwem. Wspólnym mianownikiem wszystkich działań zdają się być słowa, które w końcowej partii powieści wypowiada Hédinn: „Ludzie aż tak bardzo nie zmieniają się z upływem czasu”.
Gdy się prześledzi ludzkie charaktery na przestrzeni lat, widać, że czas odciska na nich niewielkie piętno. Następują pewne zmiany, ale nie są one radykalne. Nasze główne cechy kształtują się bowiem w młodości.
To czas jest głównym bohaterem tej powieści. Hédinn rozpaczliwie pragnie prawdy o swej rodzinie. Nie bardzo rozumie, co skłoniło jego ojca i matkę – zamożnych ludzi z miasta – do zamieszkania na niedostępnym fiordzie. Noce są tam długie, dzień krótki i ponury, łatwo wpaść w depresję. Po śmierci ciotki rodzina opuściła farmę, która ostatecznie popadła w ruinę i zabrała ją lawina. Bohater chce zrozumieć swoich bliskich – jakie motywacje nimi kierowały, przed czym być może uciekali?
Czas jest także ważny w historii Snorri’ego Ellertssona. Syn polityka, który popadł w złe towarzystwo i narkotyki, próbuje się z nich wygrzebać. Gdy prawie mu się to udaje, dochodzi do katastrofy. Przeszłość wlecze się też za innym bohaterem, z którym praca styka dziennikarkę Ísrún, Róbertem. I on chce uciec od wspomnień i koszmarów, które nieustannie go doganiają. Czy mamy szansę się zmienić, czy też nas los jest nieodwracalnie zdeterminowany? Jónasson stroni tu od taniego moralizatorstwa, pokazując jednocześnie, że nasze wybory niosą określone konsekwencje i trudno w prosty sposób odpokutować złe czyny. Czasem tego się po prostu nie da zrobić.
„Milczenie czasu” to bardzo charakterystyczna, można rzec typowo skandynawska powieść. Pod względem rytmu prozy i klimatu. Wszystko tu jest – śnieg, zimno, pustka i ciemne przestrzenie. Dojmująca samotność na granicy szaleństwa. Rozumiemy desperację ludzi, którym przyszło wieść tu życie. Nie jest im łatwo, codziennie zmagają się z przeciwnościami, ale potrafią stawiać im czoła.
Szczególną sympatię budzi Ari Thór, policjant zwany Wielebnym, ze względu na niedokończone studia teologiczne. Jest oddany swej pracy, skrupulatny, ale też dyskretny w swych odkryciach. Wie, że śledztwo może nie przynieść spokoju tym, którzy prosili go o rozwikłanie dręczącej ich zagadki. Zmaga się przy tym z własnymi problemami. Nie do końca dobrze się czuje w odległym Siglufjördur, ma kłopoty osobiste. Jak wybrnie z tych niełatwych zawirowań? Czy czas będzie dla niego jednak łaskawy?
Powieść Jónassona to nie tylko sprawna historia kryminalna, ale też ciekawe studium psychologicznego wyobcowania i człowieka w sytuacji trudnej, żeby nie powiedzieć ekstremalnej.
Jak żyć na dalekim fiordzie i nie zwariować? Trzeba poszukać odpowiedzi w „Milczeniu czasu”.
Był już dość późny wieczór, kiedy Sunna wróciła do domu. Zastukała w okno, żeby mu oznajmić, że zgubiła klucze. Była piękna jak zwykle, w czarnych dżinsach i szarym golfie. Kruczoczarne włosy, długie i lśniące, otaczały jej silną twarz. Ale to jej oczy oczarowały go, a na drugim miejscu, jej doskonała figura. Była tancerką i czasem miało się wrażenie, że tańczy, kiedy chodziła po ich małym mieszkanku, z pewnym siebie wdziękiem, który przenikał każdy jej ruch.
Wiedział, że poszczęściło mu się z nią. Po raz pierwszy odezwał się do niej na przyjęciu urodzinowym przyjaciela. Zaskoczyło między nimi natychmiast. Byli z sobą już od pół roku, a trzy miesiące temu razem zamieszkali.
Sunna po wejściu podkręciła ogrzewanie. Chłód bardziej jej doskwierał niż jemu.
– Zimno na dworze – powiedziała. Rzeczywiście, do pokoju zakradał się chłodzik. Wielkie okno w salonie nie było dobrze uszczelnione, a do nieustannych przeciągów nie można było się przyzwyczaić.
Nie mieli lekkiego życia, chociaż byli sobie coraz bardziej bliscy. Z poprzedniego związku miała dziecko, małego Kjartana, z którego ojcem, Brekim, toczyła ostrą walkę o prawo do opieki. Z początku ugodzili się na wspólne wychowywanie chłopca i w tej chwili Kjartan spędzał czas z ojcem.
Ale teraz Sunna zatrudniła adwokata i naciskała na uzyskanie pełnej kurateli. Rozglądała się również za kontynuowaniem studiów tanecznych w Wielkiej Brytanii, chociaż jeszcze nie omówiła tego na poważnie z Róbertem. Ale i tego Breki nie przyjąłby bez walki, więc wyglądało na to, że wszystko zakończy się przed sądem. Sunna uważała, że sprawę ma wygraną i że Kjartan będzie z nią na stałe.
– Siadaj, kochanie – powiedział Róbert. – Tu jest makaron.
– Hm, świetnie – powiedziała, kuląc się na kanapie.
Róbert przyniósł z kuchni jedzenie, talerze, szklanki i dzbanek z wodą.
– Mam nadzieję, że smakuje – powiedział. – Nadal się wprawiam.
– Jestem taka głodna, że mi wszystko jedno.
Włączył relaksującą muzykę i usiadł obok niej. Opowiedziała mu o swoim dniu – o próbach i o presji, pod którą się znajdowała. Sunna była perfekcjonistką, nie znosiła, jak coś szło nie tak.
Róbert był zadowolony, że jego makaron okazał się sukcesem. Nic nadzwyczajnego, ale całkiem niezły.
Sunna wstała i wzięła go za rękę.
– Wstań, kochany. Czas na taniec.
Wstał i objął ją. Poruszali się w rytm powolnej ballady południowoamerykańskiej. Wsunął dłoń pod jej sweter, koniuszkami palców pogłaskał ją po plecach i jednym, gładkim ruchem rozpiął biustonosz. Był w tym biegły.
– Hej, młody człowieku – powiedziała z kpiarskim wyrzutem, patrząc ciepło na niego. – Co ty wyprawiasz?
– Wykorzystuję, jak mogę, że Kjartan jest ze swoim tatą – odparł Róbert. Zaczęli się długo, namiętnie całować.
Temperatura między nimi zaczęła wzrastać, podobnie jak temperatura w pokoju, i wkrótce poszli do sypialni.
Róbert, z przyzwyczajenia, zamknął pchnięciem drzwi i zaciągnął zasłony na oknie sypialni wychodzącym na ogród. Jednak te zabezpieczenia nie stłumiły odgłosów miłości, docierających przez drzwi do sąsiedniego mieszkania.
Kiedy wszystko ucichło, usłyszał niewyraźne trzaśnięcie drzwiami, stłumione przez bębnienie deszczu. Pierwsze, co przyszło mu do głowy, że to tylne drzwi na werandę, na tyłach starego domu.
Sunna, przestraszona, usiadła i spojrzała na niego z niepokojem w oczach. Próbował zdławić strach pokazem brawury. Wstał i wyszedł nagi do salonu. Salon był pusty.
Ale tylne drzwi były otwarte, łomotały w tę i z powrotem na wietrze. Szybko zerknął na werandę, tylko tyle, żeby móc powiedzieć, że tam zajrzał, i pośpiesznie zamknął drzwi. Wiedział, że mógł tam stać cały pułk, ale w ciemności i tak niczego by nie zobaczył.
Potem przeszedł z pokoju do pokoju, a serce biło mu coraz mocniej i szybciej, ale nigdzie nie zobaczył nieproszonych gości. Na szczęście Kjartana nie było w domu.
I wtedy zobaczył coś, co nie pozwoliło mu zasnąć przez resztę nocy.
Przebiegł przez salon, bojąc się o Sunnę, przerażony, że coś się jej stało. Wstrzymując oddech, poszedł do sypialni.
Zastał ją, jak siedziała na skraju łóżka i wkładała koszulę. Uśmiechnęła się słabo, ale nie potrafiła ukryć zaniepokojenia.
– To nic takiego, kochanie – powiedział z nadzieją, że nie zauważy drżenia w jego głosie. – Zapomniałem dokładnie zamknąć drzwi, kiedy wynosiłem śmieci – skłamał. – Wiesz, jakie sztuczki potrafi wyprawiać wiatr. Zostań tutaj, przyniosę ci drinka.
Szybko wyszedł z sypialni i błyskawicznie usunął to, co zobaczył.
Miał nadzieję, że postąpił słusznie, nie mówiąc Sunnie o wodzie na podłodze, o wilgotnych śladach butów zostawionych przez nieproszonego gościa, który przyszedł z deszczu. Najgorsze, że ślady nie kończyły się tuż za tylnymi drzwiami. Prowadziły aż do sypialni.