Nierozwiązane zagadki historii

Nierozwiązane zagadki historii

Tytuł oryginału: Unsolved Mysteries of History
Ilość stron: 240
Rodzaj: oprawa miękka
Format: 130X205
Data wydania: 2018-10-09
EAN: 9788324167258
Historia powszechna
Śledztwo w sprawie najbardziej intrygujących wydarzeń: od epoki kamiennej do końca XX wieku

 

  • Czy neandertalczycy byli naszymi przodkami?
  • Czy wojna trojańska toczyła się naprawdę?
  • Czy Jezus umarł na krzyżu?
  • Czy Kolumb zamierzał odkryć Amerykę?
  • Kto napisał sztuki Szekspira?
  • Czy Mozart został otruty?
  • Czy można było uratować „Titanica”?
  • Czy przeżył ktoś z Romanowów?
  • Czy Hitler zamordował swoją siostrzenicę?
  • Dlaczego Hess poleciał do Szkocji?

 

Dzieje ludzkości pełne są zagadek. Wiele z nich wciąż czeka na rozszyfrowanie. Paul Aron –– nagradzany dziennikarz i redaktor znanych amerykańskich wydawnictw naukowych, autor niezwykle popularnych książek na tematy historyczne - odkrywa zaskakujące wydarzenia, które wciąż rozpalają wyobraźnię. Emocjonująca książka ukazuje nieznane epizody wojen i indywidualnych losów – władców, wynalazców, wielkich twórców i zwykłych ludzi, którzy wywarli wpływ na bieg dziejów. Fascynujące historyczne śledztwo tropi prawdę ukrytą za największymi kontrowersjami naszej przeszłości – od epoki kamienia do końca XX wieku.

 

„Aron stworzył fascynujący i wyważony opis historycznych zagadek od neandertalczyka do Gorbaczowa. Jego wciągająca opowieść o historycznych kontrowersjach da każdemu czytelnikowi trochę więcej wiedzy o przeszłości.”
F. Matlock Jr., były ambasador USA w Związku Radzieckim

 

„Paul Aron składa kawałki łamigłówki w możliwe odpowiedzi. To fascynujący sposób, żeby dowiedzieć się więcej o historii i zobaczyć w nowym świetle wiele utartych teorii.”
„Daily Press”

 

PAUL ARON – nagradzany dziennikarz i redaktor znanych amerykańskich wydawnictw naukowych, autor niezwykle popularnych książek na tematy historyczne.

Wstęp


W klasycznej już powieści detektywistycznej Josephine Tey The Daughter of Time (Córka czasu) Alan Grant ze Scotland Yardu wpada do zapadni i trafia do szpitala. Rozdrażniony i znudzony postanawia rozwiązać sprawę sprzed pięciuset lat: morderstwo „książąt w wieży”.
Głównym podejrzanym jest tutaj król Ryszard III – zgodnie ze sztuką Szekspira i poprzedzającą ją historią Tomasza Morusa – doskonały przykład wcielonego zła. Oskarżano go o zamordowanie dwóch władców, poślubienie (a potem otrucie) wdowy po jednej ze swych ofiar oraz utopienie w kadzi z winem własnego brata. Wydaje się więc, że mógł być zdolny do zabicia dwóch małych bratanków, zagradzających mu drogę do tronu.
Inspektor Grant ma jednak wątpliwości. Przykuty do łóżka wpatruje się w portret Ryszarda, na którym król wygląda zbyt sympatycznie, aby mógł się posunąć do podobnej ohydy. Wciąga do śledztwa odwiedzających go w szpitalu i ku swemu zdumieniu i oburzeniu odkrywa, że Morus jest źródłem bardzo mało wiarygodnym. Sir Tomasz, choć święty w każdym znaczeniu tego słowa po kanonizacji ogłoszonej w roku 1935, wychowywał się w domu kardynała Johna Mortona, śmiertelnego wroga Ryszarda. Innymi słowy, Morus miał z królem na pieńku.
Grant uznał, że złą opinię Ryszard zawdzięcza głównie Morusowi, który świadomie go oczernił, historycy nie zrobili zaś nic, by dociec prawdy.
Jaki stąd morał? Że wymyśleni detektywi są lepszymi badaczami niż zawodowi historycy?
Raczej nie.
Jak niechętnie przyznał inspektor Grant, większości jego „odkryć” na temat Ryszarda dokonali już lata, a niekiedy i stulecia przed nim przedstawiciele dziedziny wiedzy, którą tak głęboko gardził. To historycy śledzili źródła i motywy Morusa, odnaleźli sprawozdanie o śmierci książąt napisane przed nim, doprowadzili do otwarcia grobu w opactwie Westminster, mającego kryć szczątki chłopców.
Każdy detektyw ze Scotland Yardu mógłby sobie życzyć równie wytrwałego śledztwa.
Książka Josephine Tey przekonuje, że najlepsze powieści kryminalne mają wiele wspólnego z najlepszymi dziełami historycznymi. I tu, i tam sprawy nie zawsze są takimi, jakimi się wydają na pierwszy rzut oka; tu i tam dążenie do rozwiązania napotyka po drodze wiele niespodziewanych przeszkód i emocji.
Takie jest założenie tej książki: historycy są wielkimi detektywami. Dzieje pełne są wielkich zagadek detektywistycznych.
Wracając zaś do książąt – grób w opactwie otwarto w 1933 roku, szkielety zbadał archiwista Westminsteru i prezes Towarzystwa Anatomicznego Wielkiej Brytanii. Postępowanie sądowe wykazało, że…
Jedna z głównych zasad wielkich powieści kryminalnych: nie zdradzać zakończenia.

 

Czy neandertalczycy byli naszymi przodkami?

Pewnego sierpniowego dnia w roku 1856 pracownik kamieniołomu piaskowca w dolinie Neandertal w północno-zachodnich Niemczech znalazł kości należące według niego do niedźwiedzia jaskiniowego. Odłożył je na bok, aby pokazać Johannowi Fuhlrottowi, miejscowemu nauczycielowi i zapalonemu badaczowi historii naturalnej.
Fuhlrott pojął od razu, że ma w rękach coś znacznie ważniejszego od kości niedźwiedzia. Czaszka była mniej więcej wielkości ludzkiej, lecz innego kształtu, z niskim czołem, wałami kostnymi nad oczodołami, wydatnym nosem, wielkimi przednimi zębami i wybrzuszeniem z tyłu. Ciało, sądząc po odnalezionych kościach, musiało także przypominać ludzkie, choć było niższe i bardziej krępe, a także znacznie silniejsze aniżeli każdego człowieka. Znaczenie kości jeszcze wzrosło, gdy Fuhlrott zrozumiał, że natrafiono na nie wśród bardzo starych osadów geologicznych.
Nauczyciel powiadomił Hermanna Schaaffhausena, profesora anatomii na uniwersytecie w pobliskim Bonn. On także uznał, że kości są niezwykłe, stanowią „nieznaną dotąd strukturę naturalną”, jak je później opisał. Schaaffhausen uznał odkrycie robotnika za nowy – czy raczej bardzo, bardzo stary – gatunek człowieka, który otrzymał nazwę neandertalczyka. Schaaffhausen być może podejrzewał nawet, że neandertalczycy byli dawnymi przodkami człowieka współczesnego.
Jeżeli profesor i nauczyciel liczyli na uznanie ich odkrycia przez świat nauki, to spotkało ich gorzkie ­rozczarowanie. Teoria ewolucji Darwina, przedstawiona w dziele O pochodzeniu gatunków, miała zostać ogłoszona dopiero za trzy lata, w roku 1859. Dla większości uczonych myśl, że ludzie powstali z innego gatunku i to mającego rzekomo takie kości, wydawała się czystą bzdurą. Rudolf Virchow, czołowy patolog tamtych czasów, zbadał szkielet i stwierdził, że należał do normalnego człowieka, lecz cierpiącego na jakąś niezwykłą chorobę. Inni znawcy uważali podobnie.
Już jednak pod koniec XIX wieku darwinizm dominował w większości środowisk naukowych. Niektórzy uczeni, tacy jak Gabriel de Mortillet z Francji, ponownie przyjrzeli się kościom i uznali, że ludzie współcześni pochodzą od neandertalczyków. Odnalezienie dalszych ich szczątków– we Francji, Belgii i Niemczech – poparło ten pogląd. Skamieniałości te, datowane na okres od 110 000 do 35 000 lat temu, nie mogły być uznane za szczątki ludzi chorych czy współczesnych.
Mimo to większość uczonych, pod przewodnictwem innego Francuza, Marcellina Boule’a, nadal uparcie odrzucała pogląd, że neandertalczycy są przodkami człowieka. Boule przyznawał, że szkielety może i są stare, lecz z nim nie spokrewnione. Twierdził, że chodzący na ugiętych kolanach neandertalczyk o byczym karku i krzywym kręgosłupie był bardziej małpą niż człowiekiem. Jeśli ludzie współcześni mają z nim coś wspólnego, to tylko to, że nasi prawdziwi przodkowie, kimkolwiek byli, mogli wytępić ów „zdegenerowany gatunek”.
Przez większość XX stulecia kontrowersje na temat pochodzenia człowieka tylko się pogłębiały. Z jednej strony mieliśmy następców Mortilleta uważających neandertalczyków za naszych bezpośrednich, choć prymitywnych, przodków. Z drugiej zaś tych, którzy jak Boule upatrywali w neandertalczykach co najwyżej naszych dalekich kuzynów, martwą gałąź ewolucji skazaną na zastąpienie przez ludzi współczesnych. Dopiero przed kilku laty naukowcy zaczęli bardzo ostrożnie łączyć te dwie koncepcje.
Jednym z powodów, dla których następcy Boule’a jeszcze w XX wieku odrzucali kandydaturę neandertalczyka na przodka człowieka, było to, że mogli wysunąć własną, znacznie bardziej znaną. Mowa o niesławnym człowieku z Piltdown, odkrytym w roku 1912. Zapalony poszukiwacz skamieniałości Charles Dawson znalazł w Piltdown, w angielskim hrabstwie Sussex, kości, które natychmiast wywołały sensację. W przeciwieństwie do neandertalczyka, człowiek z Piltdown pod wieloma względami znacznie bardziej przypominał ludzi współczesnych. Prymitywna wydawała się jedynie małpia szczęka, choć nawet w niej ludzką cechą były zęby o płaskich koronach. Takiego przodka Boule chętnie uznałby za swego.
Niestety, człowiek z Piltdown był oszustwem. Ktoś, przypuszczalnie Dawson, połączył części czaszki współczesnego człowieka z żuchwą orangutana, a potem pobrudził, aby wydały się starsze. Dla zmylenia dociekliwych badaczy spiłował zęby. Dopiero w roku 1953 uczeni wpadli na pomysł przyjrzenia się zębom pod mikroskopem, który ujawnił wyraźne ślady po pile.
Wahadło naukowe wychyliło się teraz w stronę neandertalczyka jako przodka człowieka. Zamiast podkreślać różnice dzielące go od nas, uczeni zaczęli skupiać się na podobieństwach. W roku 1957 dwóch amerykańskich anatomów, William Straus i A.J.E. Cave, przyjrzało się ponownie tym samym skamieniałościom, na których podstawie Boule opisywał neandertalczyków jako istoty brutalne i nieludzkie. Chodziło o szkielet z La Chapelle-aux-Saints, znaleziony w 1908 roku w jaskini w południowej Francji.
Straus i Cave zauważyli od razu, że człowiek z La Chapelle-aux-Saints cierpiał na artretyzm. Boule dostrzegł to także, lecz odrzucił płynące stąd wnioski. Według Strausa i Cave’a, choroba tłumaczyła schyloną postawę tego neandertalczyka, a pozostałe cechy przestały nagle różnić się tak bardzo od współczesnych istot ludzkich. Obaj anatomowie stwierdzili, że gdyby neandertalczyka „wskrzesić i wsadzić do nowojorskiego metra – po wykąpaniu, ogoleniu i w modnym ubraniu – to nie zwróciłby na siebie większej uwagi aniżeli inni ludzie”.
Okres po oszustwie z Piltdown przyniósł odmienne spojrzenie nie tylko na wygląd neandertalczyka, ale i jego zachowanie. W latach 60. XX wieku amerykański antropolog C. Loring Brace utorował drogę nowym badaniom nad narzędziami, techniką i warunkami życia neandertalczyków. Ustalił na przykład, analizując skład popiołów pozostawionych przez nich, że piekli jedzenie w płytkich dołach, podobnie jak ludzie późniejsi. Inni badacze spostrzegli, że wiele szczątków neandertalczyków zostało rozmyślnie pogrzebanych – jest to niewątpliwie zwyczaj cechujący ludzi. Starannie ułożone w różnych stanowiskach części szkieletów zwierząt zdają się wskazywać na coś w rodzaju rytualnego ich zabijania, kości neandertalczyków zaś z jugosłowiańskiego stanowiska Krapina były połamane w sposób nasuwający na myśl kanibalizm. Obrzędy takie, choć makabryczne, są na pewno charakterystyczne dla ludzi.
Wychwalanie neandertalczyków osiągnęło szczyt w roku 1971, kiedy to Ralph Solecki wydał pracę o irackiej jaskini Szanidar. Pobrane tam próbki ziemi z pochówku neandertalczyka wykazały niezwykle wysoką zawartość pyłków dzikich kwiatów. Było ich znacznie więcej, niż mógł przynieść wiatr czy zwierzęta. Solecki doszedł do wniosku, że neandertalczycy z Szanidaru składali na miejscach pochówku ofiary z kwiatów i zatytułował swą książkę The First Flower People (Pierwsi ludzie kwiaty). Dodatkowym dowodem ich człowieczeństwa było według Soleckiego to, że szczątki pochowanego tam starszego osobnika wskazywały, iż miał uschnięte ramię i był niewidomy. Spowodowałoby to na pewno jego wczesną śmierć, gdyby nie opieka członków rodziny czy plemienia.
Książka Soleckiego dopełniła przemiany obrazu neandertalczyków. Z przypominających małpy brutali z wyobraźni Boule’a stali się teraz rodzajem prekursorów hipisów, istotami pod wieloma względami bardziej ludzkimi od ludzi współczesnych. Stanowiła także punkt zwrotny dla teorii „ciągłości regionalnej”, jak nazwano ją później, zgodnie z którą ludzie współcześni wyewoluowali w Europie i na Bliskim Wschodzie z neandertalczyków, a na pozostałych obszarach z innych, podobnie archaicznych ludzi. Wizerunek neandertalczyka (a z nim teoria ciągłości regionalnej) miał jednak ulec kolejnemu przewrotowi. Zaatakowali go tym razem nie archeolodzy czy antropolodzy, lecz biolodzy molekularni.

 

Biolodzy znają się słabo na skamieniałościach, a jeszcze mniej na archeologii czy antropologii. Wiedzą jednak wiele o małych odcinkach materiału genetycznego zwanego DNA mitochondrialnym, w skrócie mtDNA. Zespół biologów z Berkeley (Rebecca Cann, Mark Stoneking i Allan Wilson) wyliczył tempo, w jakim dochodzi do mutacji ludzkiego mtDNA, a w roku 1987 uzyskał nową przybliżoną datę pojawienia się człowieka: nastąpiło to około 200 000 lat temu.
Hipotetyczna matka rasy ludzkiej została oczywiście nazwana Ewą.
Mamy więc nowego przodka ludzkości, w przeciwieństwie do człowieka z Piltdown nie będącego oszustwem. Jeśli biolodzy mają rację i Ewa żyła 200 000 lat temu, to ludzie współcześni pojawili się 100 000 lat wcześniej, niż uczeni uważali dotychczas. Oznacza to, że istnieli na długo przed wyginięciem neandertalczyków, których część, sądząc po szczątkach odnalezionych na Półwyspie Iberyjskim, żyła jeszcze 28 000 lat temu.
Wywołało to zamieszanie wśród rzeczników tezy, iż neandertalczycy byli naszymi przodkami; przecież jeśli część neandertalczyków była młodsza niż ludzie współcześni, to staje się znacznie mniej prawdopodobne, że ci ostatni od nich pochodzili. A jeśli ludzie współcześni pojawili się przed neandertalczykami, co teraz wydaje się możliwe, to ewolucja taka byłaby całkowicie wykluczona.
Nowe metody datowania dawnych szczątków dostarczyły dalszych dowodów na to, że pierwsi ludzie istnieli równie dawno jak neandertalczycy, jeśli nie wcześniej. Uczeni obliczają, że neandertalczycy pojawili się w różnych stanowiskach Bliskiego Wschodu około 60 000 lat temu, co mieści się doskonale w granicach poprzednich wyliczeń. Nowe datowania dla ludzi współczesnych wywołały jednak prawdziwy skandal: okazało się, że znaleźli się tam mniej więcej 90 000 lat temu – znacznie wcześniej, aniżeli sądzono poprzednio.
Jednocześnie archeolodzy dokonali nowego datowania stanowisk w Afryce na południe od Sahary, gdzie znaleźli świadectwa występowania ludzi współczesnych już 100 000 lat temu, a według niektórych szacunków nawet 200 000. Zgadzało się to z odkryciami biologów, uznających, że ojczyzną Ewy – jej Edenem – była Afryka. Cann, Stoneking i Wilson stwierdzili, że mtDNA współczesnych Afrykanów wykazuje znacznie większą różnorodność aniżeli innych populacji. Według nich, spowodowane jest to dłuższym czasem ewolucji Afrykanów; stąd pierwsze istoty ludzkie musiały pochodzić z Afryki.
Zgodnie zatem z teorią „pożegnania z Afryką” rasa ludzka wyłoniła się po raz pierwszy w Afryce, następnie pojawiła się na Bliskim Wschodzie i wreszcie dotarła do Europy. W tych ostatnich dwóch rejonach ludzie zetknęli się z bardziej prymitywnymi neandertalczykami, co – jak w przypadku tylu innych gatunków, na które natrafił człowiek – zakończyło się ich wymarciem. Na początku lat 90. XX wieku ten scenariusz zastąpił teorię ciągłości regionalnej.
Najnowszy cios teorii ciągłości regionalnej zadano w roku 1997. Po raz kolejny wymierzyli go biolodzy molekularni. Matthias Krings i jego koledzy z uniwersytetu w Monachium zdołali wydobyć maleńką próbkę mtDNA z kości ramieniowej prawdziwego neandertalczyka – był nim oryginalny okaz Fuhlrotta. Porównali następnie mtDNA neandertalczyka i współczesnego człowieka, odkrywając, że różnice występują w 27 miejscach z 379 zbadanych (próbki mtDNA Afrykanów, wykazujące większą różnorodność niż innych współczesnych populacji ludzkich, różnią się od siebie jedynie w ośmiu miejscach). Krings uznał, że odległość genetyczna neandertalczyków i ludzi współczesnych sprawia, iż bardzo mało prawdopodobne jest, aby ci pierwsi byli naszymi przodkami.

 

Obrońcy teorii ciągłości regionalnej nie poddali się jednak. Podważali zasadność dowodów genetycznych i wyników datowania, a w roku 1999 odpowiedzieli własnym przełomowym odkryciem. Około 150 kilometrów na północ od Lizbony archeolodzy portugalscy znaleźli szkielet chłopca sprzed 24 500 lat, będącego w połowie człowiekiem współczesnym, w połowie neandertalczykiem. Jego twarz była anatomicznie podobna do twarzy współczesnego człowieka, lecz korpus i nogi do neandertalczyka. Datowanie, umieszczające chłopca w okresie po wymarciu neandertalczyków czystej krwi, zdawało się wskazywać, iż dziecko było potomkiem pokoleń mieszańców neandertalczyków i ludzi współczesnych.
Jeśli neandertalczycy i ludzie współcześni krzyżowali się z sobą, co szybko podkreślili rzecznicy teorii ciągłości regionalnej, to nie mogli być od siebie tak odmienni, jak to twierdzili obrońcy scenariusza „pożegnania z Afryką”.
Odkrycie portugalskie mogło doprowadzić do dalszej polaryzacji stanowisk, obrony przez obie strony świadectw i teorii pozornie nie do pogodzenia. Tak się do pewnego stopnia stało: starzy obrońcy obu poglądów zwarli szeregi, uznając nowe znalezisko lub je odrzucając. Ich retoryka wydaje się jednak łagodniejsza aniżeli ta po dawniejszych odkryciach, może ze względu na przesunięcie się głównego punktu dyskusji. Zamiast spierać się, czy neandertalczycy, czy też inne dawne istoty przekształciły się w ludzi współczesnych, uczeni coraz częściej zajmują się badaniem, jak grupy te na siebie oddziaływały.
Czy walczyły z sobą? Czy się od siebie uczyły? Rozmawiały z sobą, krzyżowały się, czy może po prostu nawzajem ignorowały?
Może archeolodzy albo mikrobiolodzy – czy też przedstawiciele jakiejś zupełnie innej dyscypliny – zdołają kiedyś odpowiedzieć na te pytania. Obecnie jest to zadanie bardzo ryzykowne, choć ciekawe. Niemiecki antropolog Gunter Brauer zaproponował na przykład bardziej wyważoną wersję scenariusza „pożegnania z Afryką”. Według niego, ludzie współcześni rzeczywiście pochodzili z Afryki, a następnie dotarli do reszty świata. Różnili się także pod wieloma względami od neandertalczyków, z którymi spotykali się na Bliskim Wschodzie i w Europie, jednak nie na tyle, aby nie mogli się z nimi krzyżować. Brauer sądzi więc, że ludzie współcześni mogą mieć wśród przodków także neandertalczyków, choć geny neandertalskie tworzą jedynie drobną część naszego DNA.
Po przeciwnej stronie sporu niektórzy obrońcy teorii ciągłości regionalnej, tacy jak antropolog z Tennessee Fred Smith, przyznają, że kluczowa zmiana genetyczna u ludzi zaszła w Afryce. Smith twierdzi jednak, że neandertalczycy z Europy i Bliskiego Wschodu nie zostali pokonani przez przybyszy, lecz ich wchłonęli, przejmując zalety genetyczne.
Ani kompromis Brauera, ani Smitha nie został w pełni zaaprobowany, nie można też powiedzieć, że zbliżamy się do zgody w sprawie miejsca neandertalczyków w prehistorii ludzi. Większość uczonych zgodziłaby się jednak obecnie, że bez względu na rodzaj stosunków neandertalczyków i ludzi współczesnych, żyli oni obok siebie w czasie i przypuszczalnie w przestrzeni. Gdzieś jednak, najprawdopodobniej najpierw na Bliskim Wschodzie, a potem w Europie, te dwa gatunki ludzi – różniące się od siebie bardziej niż jakiekolwiek rasy dzisiejsze, choć mające pewne rozpoznawalne wspólne ludzkie cechy – po raz pierwszy zetknęły się z sobą.
Nikt nie wie na pewno, co nastąpiło potem.