Upojenie

Upojenie

Tytuł oryginału: Blush for Me
Tłumaczenie: Gabriela Iwasyk
Ilość stron: 288
Rodzaj: oprawa miękka
Format: 130x205
Data wydania: 2017-08-10
EAN: 9788324163809
Erotyka
Bestseller

„Nikt nie pisze z taką pasją i takim sercem jak Kristen Proby. Uwielbiam ją!” Sylvia Day


Po bestsellerze Bliskość Kristen Proby rozpieszcza nasze zmysły kolejną smakowitą powieścią o pięknych właścicielkach gorącej restauracji Pokusa...


Katrina Meyers jest znawczynią win i kobietą na wskroś rzeczową. Nie boi się niczego… poza lataniem samolotem. Jednak pewnego dnia musi wsiąść do tej pułapki, którą jak na złość przez całą podróż wstrząsają turbulencje z piekła rodem. Katrina jak tonący chwyta się brzytwy – w tym przypadku jest nią przystojny pasażer obok.
Ryan MacKenzie nie może przestać myśleć o seksownej nieznajomej z samolotu. Kiedy tak ufnie się do niego przytuliła, obudziło się w nim uczucie, o które sam siebie nie podejrzewał. Jako właściciel świetnie prosperującej firmy winiarskiej Mac uważa, że ma wszystko pod kontrolą i nie spodziewa się niespodzianek od losu, zwłaszcza w sferze uczući. Lecz kiedy odwiedza Pokusę, znów spotyka Katrinę...
Ale oboje są zadeklarowanymi singlami i nie zamierzają tego zmieniać.
Kiedy jednak Katrina znajdzie się w niebezpieczeństwie, oboje nie mogą dłużej zaprzeczać, że łączy ich o wiele więcej niż obłędny seks...


KRISTEN PROBY uwielbia mocne historie miłosne i wyraziste postacie z poczuciem humoru. Jej bohaterowie to samce alfa, apodyktyczni, ale i opiekuńczy, a bohaterki są silne i namiętne. Jej wydawana w wielu krajach seria Ze Mną w Seattle to bestsellery ze szczytu amerykańskich list. Wszystkie kolejne tomy były na 1. miejscach Amazonu.
Rozpoczęta w 2016 nowa seria (Wysłuchaj mnie, Bliskość, Upojenie) to bestsellery Top 10 „New York Timesa”.

No więc tylko się całowaliśmy – odzywa się zza kierownicy Riley, moja najlepsza przyjaciółka. – I nawet nie był to specjalnie udany pocałunek.

– W takim razie powinnaś go olać – mówię stanowczo, splatając ręce na piersi. – Skoro nawet nie potrafi się całować, to dalej będzie jeszcze gorzej. Możesz mi wierzyć.

– Ale rozmawiało się nam dobrze…

Słodki Jezu!

– Mówię serio. Jeśli nie ma iskry, to nie powinnaś w to wchodzić. Gdzieś tam czeka na ciebie facet, z którym od razu zaiskrzy.

– Masz rację – wzdycha i zjeżdża z autostrady, kierując się znakami na lotnisko w Portland. – Jak się czujesz? – Zerka w moją stronę i marszczy brwi. – Pocisz się!

– Wcale nie – odpowiadam, ale to nieprawda. Jestem mokra jak szczur.

– Kiedy ostatni raz byłaś w samolocie? – Chce wiedzieć Riley.

– To będzie mój pierwszy lot – mówię i wzdrygam się. Czemu droga na to cholerne lotnisko nie może być trochę dłuższa?

– Naprawdę? – Jeszcze zmiana pasa i jesteśmy na miejscu. Na lotnisku. Jest tuż przed nami. – Wiem, że nienawidzisz latać, ale nie miałam pojęcia, że nigdy nie leciałaś samolotem.

Jasna cholera!

– Mówiłam ci, że nie zbliżam się do samolotów.

– Ten lot potrwa najwyżej dwie godziny.

– O dwie godziny za długo – mamroczę i biorę głęboki wdech. Cholera, zaraz zemdleję! Nic nie widzę. Nic nie słyszę.

– Otwórz oczy! – mówi Riley ze śmiechem. – Nigdy nie widziałam cię w takim stanie.

– Nic mi nie będzie – powtarzam to po raz pięćsetny tego poranka. – Tak naprawdę wcale nie muszę jechać na tę konferencję, prawda? W końcu mam mnóstwo przyjaciół, którzy tam będą i opowiedzą mi o wszystkim, co się działo.

– Musisz tam jechać, Kat – przypomina łagodnie Riley. – Nauczysz się mnóstwa rzeczy, poznasz nowych ludzi, obejrzysz winnice i będziesz pić wino, które tak uwielbiasz.

– To samo mogę zrobić w stanie Waszyngton, dokąd spokojnie mogę pojechać samochodem.

– Nie jesteś mięczakiem – mówi Riley, zatrzymując się przy wejściu z napisem „Odloty”. – No, jesteśmy. Po przejściu kontroli będziesz miała mnóstwo czasu, żeby zatrzymać się przy barze i zrelaksować przy drinku.

– Nie idziesz ze mną? – Ta informacja uderza we mnie jak grom z jasnego nieba.

– Przecież wiesz, że nie lecę z tobą do Napa Valley.

– Ale do bramki…?

Riley wybucha śmiechem, a ja mam ochotę trzepnąć ją w głowę torebką.

– Nie, Kat. Od 11 września 2001 nie ma takiej możliwości.

– Widzisz? To kolejny powód, żeby zrezygnować z podróży.

– Wypad z mojego auta. – Riley wyskakuje z samochodu, żeby podać mi walizkę.

– Nie wiedziałam, że jesteś taka obcesowa.

– Będziesz się świetnie bawić. – Mocno mnie ściska. – Gdybyś się zgubiła, patrz na znaki albo poproś kogoś o pomoc. Ale to nie jest duże lotnisko, poradzisz sobie. Zadzwoń, kiedy dotrzesz na miejsce.

– Jeśli dotrę na miejsce – poprawiam ją z głębokim westchnieniem. – Dlaczego czuję się, jakbym już nigdy miała cię nie zobaczyć?

– Ponieważ dramatyzujesz – odpowiada z promiennym uśmiechem. – Baw się dobrze!

Z tymi słowy macha mi na pożegnanie i odjeżdża, a ja zostaję zupełnie sama w obliczu zmierzenia się z tym piekielnym lotniskiem.

Jednak Riley miała rację. Odprawa i nadanie bagażu okazują się łatwe tak jak znalezienie stanowiska kontroli.

Kontrola osobista byłaby przyjemniejsza, gdyby dokonujący jej facet bardziej przypominał Charliego Hunnama, ale z drugiej strony co nie byłoby przyjemniejsze w towarzystwie Charliego?

Posłusznie kieruję się znakami, odnajduję swoją bramkę i jestem miło zaskoczona na widok znajdującego się dokładnie naprzeciwko niej baru.

Jednak Bóg istnieje.

Ale kiedy już znajduję się przy barze, okazuje się, że jestem zbyt zdenerwowana, żeby się napić. To coś nowego.

Kto, do diabła, jest zbyt zdenerwowany, żeby się napić?

Najwyraźniej – ja.

W takim razie wlokę się z powrotem do bramki, ciągnąc za sobą moją małą twardą walizeczkę z motywem czerwonych czereśni. Ludzie się na mnie gapią, ale mam to gdzieś. Przywykłam do tego. Jeśli masz całe ręce w tatuażach, a na dodatek ubierasz się tak jak ja, po prostu przyciągasz spojrzenia.

Wreszcie mój lot zostaje wywołany i zaczynamy wchodzić na pokład. Po chwili siedzę już na swoim miejscu, w trzecim rzędzie przy przejściu – jeśli mam zginąć, to wyłącznie jako pasażerka pierwszej klasy.

– Dzień dobry – odzywa się siedzący obok facet.

Zerkam na niego z ciekawością. Ma jasnobrązowe włosy i zielone oczy, w innych okolicznościach z miłą chęcią bym z nim poflirtowała. Ale jesteśmy w pieprzonym samolocie.

– Dzień dobry – odpowiadam i z trudem przełykam ślinę. Stewardesa pyta, czy przed startem mam ochotę się czegoś napić, ale potrząsam głową, wpatrzona w otwarte drzwi kokpitu, za którym siedzi pilot. – Czy te drzwi nie powinny być zamknięte?

– Zamykają je tuż przed startem – odpowiada mój towarzysz podróży. Jestem zaskoczona, że wypowiedziałam to pytanie na głos. – Hej, wszystko w porządku?

– Tak.

Przez chwilę milczy, a ja nie spuszczam wzroku z pilota.

Mam ochotę wmaszerować do kokpitu i powiedzieć mu, żeby zadbał, żebyśmy dodarli na miejsce w jednym kawałku. A właściwie to czy on na pewno jest na tyle kompetentny, żeby się znaleźć za sterami tego samolotu?

Chcę zobaczyć jego licencję, kilka listów referencyjnych też nie zaszkodzi.

– Jestem Mac. – Zerkam na niego z lekkim skinieniem głowy, po czym z powrotem wbijam przed siebie wzrok.

– Kat.

– Leciałaś już kiedyś samolotem, Kat?

– Nie. – Z trudem przełykam ślinę i zaciskam pięści.

– W porządku. Weź głęboki wdech – mówi. Nie próbuje mnie dotknąć, co się naprawdę dobrze składa, bo w takim przypadku musiałabym mu złamać nos, a i bez tego jestem wystarczająco zestresowana. Jego głos ma w sobie coś kojącego. – Dobrze. I jeszcze raz. Czy możemy prosić o butelkę wody? – zwraca się do stewardesy.

Po prostu staram się nie przestawać oddychać. Po chwili stewardesa wraca z małą butelką wody, którą Mac otwiera i wyciąga w moją stronę.

– Napij się. Tylko mały łyczek.

Posłusznie upijam łyk wody. Chłodny płyn przyjemnie zwilża wyschnięte gardło. Czuję się jak jakaś idiotka. Ten samolot jest pełen ludzi, którzy jakoś nie mają ataków paniki.

– Przepraszam – szepcę. – To moja fobia.

– Widzę – odzywa się łagodnie, a ja podnoszę na niego wzrok. Jest przystojny, jego krótkie włosy są modnie ułożone, ma stanowczy podbródek i szczere spojrzenie. Jest wysoki i smukły, ma długie ręce i nogi.

– Jak się czujesz?

– Lepiej – odpowiadam, zaskoczona, że faktycznie tak jest. – Woda pomogła. Dziękuję.

– Nie ma problemu. Wybierasz się do Napa Valley na wakacje?

– Do pracy – wyjaśniam, potrząsając głową. – Jadę na konferencję.

– W takim razie musisz być miłośniczką wina?

– Można tak powiedzieć – odpowiadam z uśmiechem.

– Jestem właścicielką małej winiarni w Portland.

Jego oczy na moment się zwężają.

– Serio? Której?

– Tej będącej częścią restauracji Pokusa.

– Słyszałem znakomite rzeczy o tym miejscu.

Uśmiecham się szeroko, niesamowicie dumna z restauracji, którą moje cztery przyjaciółki i ja zbudowałyśmy od podstaw. Pokusa to nasze dziecko, nasza duma i radość.

– Miło to słyszeć! – odpowiadam. – Ale nigdy tam nie byłeś?

– Jeszcze nie, ale na pewno tam wpadnę, kiedy następnym razem będę w okolicy.

Czyli nie mieszka w Portland.

Szkoda. Nie miałabym nic przeciwko, żeby kiedyś przypadkowo na niego wpaść…

Jednak nie mam czasu, by dłużej się w to zagłębiać, bo drzwi do samolotu właśnie zostają zamknięte, stewardesy oznajmiają, że zaraz ruszamy i demonstrują, w jaki sposób zapiąć pasy bezpieczeństwa – naprawdę trzeba to pokazywać? – oraz jak, w razie potrzeby, skorzystać z maski tlenowej.

Boże, błagam, niech nie będzie takiej potrzeby!

Drzwi między mną a pilotem również zostają zamknięte i samolot zaczyna się powoli oddalać od bramki.

Wydaje mi się, że zaraz zwymiotuję.

– Jeśli zrobi ci się niedobrze – Mac najwyraźniej posiadł umiejętność czytania w moich myślach – to tutaj jest torebka.

– Nie zrobi mi się niedobrze.

Taką przynajmniej mam nadzieję…

– Podobają mi się twoje tatuaże – dodaje.

– Dzięki.

Samolot nieznośnie długo nie odrywa się od ziemi, po prostu jedzie sobie naprzód, mijając inne samoloty i bramki.

– To my tam nie lecimy? Nie miałam pojęcia, że po prostu tam pojedziemy. Kupiłabym na drogę jakieś czipsy. – Głęboko wzdycham i pocieram czoło, przy okazji zauważając, że jest obrzydliwie lepkie od potu.

– Musimy się dostać na pas startowy – tłumaczy Mac. – Jeśli chcesz, możesz mnie wziąć za rękę.

– Podrywasz mnie? – pytam, odwracając się w jego stronę. Uśmiecha się szeroko, a w jego zielonych oczach czają się wesołe iskierki.

– Nie. Oferuję ci swoją dłoń na wypadek, gdybyś była przestraszona.

– Czyli mnie nie podrywasz?

Cholera.

– Nie. Chyba że tego właśnie chcesz… – Usta mu drgają, kiedy jego oczy kierują się w dół, na moje usta, a ja wiele dałabym za to, żebyśmy znajdowali się teraz w moim barze, zamiast w tym cholernym samolocie, tak żebym mogła swobodnie z nim flirtować i nacieszyć się jego towarzystwem.

– W tym momencie po prostu nie chcę umrzeć… – szepcę, zwilżając wargi.

– Nie umrzesz, Kat. – Jego oczy są teraz poważne.

Szybko zamyka i otwiera oczy, zaciska szczęki i bierze mnie za rękę. – Nie umrzesz.

– To dobrze.

Kiwam głową i rozpieram się wygodnie w fotelu, a samolot akurat w tym momencie skręca i gwałtownie nabiera prędkości, przygotowując się do wzbicia w powietrze.

O. Mój. Boże.

Odrywa się od ziemi, unosimy się teraz w powietrzu, a ja czuję, że zaraz zemdleję.

– Oddychaj głęboko – słyszę głos Maca tuż przy moim uchu. Robię to, co mówi. Głęboko nabieram tchu, po czym powoli wypuszczam powietrze. A potem jeszcze raz. – Nie zemdlej mi tu.

– Jesteś jakimś jasnowidzem? – pytam bez tchu.

– Nie, po prostu widzę, że się robisz zielona. – Poznaję po jego głosie, że się uśmiecha, ale nie znajduję w sobie wystarczająco dużo odwagi, żeby otworzyć oczy i na niego spojrzeć. – Byłbym wdzięczny, gdybyś choć trochę poluzowała uścisk.

Natychmiast puszczam jego dłoń i otwieram oczy.

Potrząsa ręką, jakby sprawdzał, czy na pewno jeszcze jest w niej krążenie, a ja z niedowierzaniem kręcę głową.

– Przepraszam. Nie zdawałam sobie sprawy, że tak mocno cię ściskam.

– Myślę, że nie później niż w przyszłym tygodniu ręka będzie jak nowa – odpowiada z uśmiechem. Kiedy zauważa, że spoglądam w stronę okna, natychmiast je zasuwa, żebym nie widziała oddalającej się ziemi. – Jeśli nie będziesz wyglądała na zewnątrz, będziesz się czuła jakbyśmy byli w pociągu.

– Wcale się nie czuję jak w pociągu.

– Opowiedz mi o swoich tatuażach.

– Dlaczego?

– Ponieważ nie chcę, żebyś się skupiała na swoim strachu – mówi, sadowiąc się wygodnie w fotelu. Moją uwagę przykuwa odgłos dzwonka.

– W ten sposób pilot komunikuje się ze stewardesami.

– Coś jak alfabet Morse’a?

– Coś w tym stylu – odpowiada. – Więc opowiesz mi o swoich tatuażach?

– Nie.

Potrząsam głową i zaciskam leżące na kolanach ręce.

– Dlaczego nie?

– Tatuaże to sprawa osobista, a ja cię nie znam.

– Trzymałaś mnie za rękę… – przypomina, po czym wybucha śmiechem, kiedy mu posyłam gniewne spojrzenie.

– W porządku, nie będziemy poruszać osobistych tematów. W takim razie o czym porozmawiamy?

– A dlaczego w ogóle mielibyśmy rozmawiać?

– Kochanie, wydaje mi się, że jeśli nie będziemy rozmawiać, to doprowadzisz się do szaleństwa, odtwarzając w głowie każdy odcinek Zagubionych, który widziałaś.

– Aż do tej chwili nawet o tym nie pomyślałam!

– Do którego liceum chodziłaś?

– Uczyłam się w domu – odpowiadam. – Skończyłam szkołę w wieku szesnastu lat, potem poszłam do college’u.

A teraz prowadzę bar. I to by było tyle.

– Sądzę, że miałabyś do powiedzenia o sobie o wiele więcej, ale w porządku.

– Dlaczego ta stewardesa tak sobie tutaj chodzi? Nie powinna gdzieś usiąść i założyć pas?

– Zaraz będzie nam proponować napoje – wyjaśnia. – Nic jej nie będzie, możesz mi zaufać.

Właściwie to nie wiem, dlaczego mu ufam, ale tak właśnie jest. Jest miły. Nie wiem również, co właściwie robię w tym pieprzonym samolocie. To był bardzo zły pomysł.

– Niech je diabli, że skusiły mnie tymi całymi sekswakacjami…

– Słucham? – Mac uśmiecha się od ucha do ucha, ale ja tylko potrząsam głową.

– Nic, nic…

– Czego się państwo napiją? – pyta stewardesa, rozkładając serwetkę na oparciu na rękę pomiędzy Makiem a mną.

– Poproszę jeszcze wodę. – Jestem z siebie dumna, że mam na tyle jasny umysł, żeby samodzielnie odpowiedzieć na to pytanie. Stewardesa podaje mi wodę i przekąskę, a ja rozpieram się wygodnie w fotelu, z ulgą stwierdzając, że Mac miał rację i naprawdę czuję się jak w głośnym pociągu.

– Świetnie sobie radzisz – zauważa Mac po chwili, sięgając do torebki z czipsami. – Jak się czujesz?

– Lepiej – odpowiadam. – Nie powiem, żebym uwielbiała podróże samolotem, ale myślę, że jakoś to przetrwam.

– To dobrze.

Kiedy właśnie zaczynam myśleć, że całkiem nieźle ogarnęłam temat tego całego latania, samolot zaczyna się trząść i dziwnie podrygiwać. W głośnikach odzywa się głos pilota, informuje, żeby zapiąć pasy i prosi stewardesy, żeby wróciły na miejsca.

W panice spoglądam na Maca.

– To tylko turbulencje – tłumaczy łagodnie.

– Mówisz serio? Akurat w czasie mojego pierwszego lotu musieliśmy się natknąć na turbulencje?

– Jestem całkowicie przekonany, że to jakiś spisek – odpowiada Mac ze śmiertelnie poważną miną. – Powinniśmy napisać list do naszego kongresmena.

– Zamknij się! – warczę i się wzdrygam, bo samolot zaczyna się jeszcze bardziej trząść. Stewardesy pospiesznie odstawiają wózki z napojami i przekąskami i zapinają pasy. Przez ostatnią godzinę lotu do Kalifornii nie wolno nam się było ruszyć z miejsc, a tymczasem samolot zafundował nam podniebne tango rodem z prawdziwego horroru.

– Znowu się pocę – mamroczę pod nosem, wycierając czoło wierzchem dłoni.

– Proszę – Mac podaje mi serwetkę spod swojego napoju. – Jest chłodna.

– Dzięki! – Jak miło przyłożyć zimną chusteczkę do spoconego czoła! Wzdrygam się na myśl, jak musi teraz wyglądać mój makijaż, ale z drugiej strony mam to naprawdę gdzieś. Jeśli mamy zginąć w tej gigantycznej metalowej puszce, to stan mojego makijażu nie ma najmniejszego znaczenia.

– Nie umrzemy – mówi Mac.

– Przestań czytać w moich myślach! – fukam na niego.

– Powiedziałaś to na głos! – broni się ze śmiechem. – Przykro mi, że akurat tak trzęsie. Zwykle na tej trasie nie zdarzają się turbulencje.

– Chcę już być na ziemi. – Odwracam się w jego stronę i mocno go chwytam za rękę. – Już nie dam rady. Chcę na ziemię!

– Rozumiem, kochanie. Jeszcze raz zaczerpnij głęboko tchu.

Tak robię, po czym odwracam się, ale on zmusza mnie, żebym ponownie spojrzała mu w oczy.

– Nie, masz zostać ze mną. Głęboko oddychaj. Słuchaj mojego głosu.

– Masz ładny głos.

– Dziękuję.

– Jesteś lekarzem?

– Nie. – Szeroko się uśmiecha i gładzi mnie po policzku.

Gdybym nie była taka przerażona, natychmiast wskoczyłabym mu na kolana.

– A czym się zajmujesz?

– Prowadzę firmę – odpowiada. – Czy ktoś już ci mówił, że masz przepiękne oczy?

– Nie wiem. – I naprawdę tego nie wiem. W tym momencie trudno mi przypomnieć sobie nawet własne imię. Jestem w kompletnej rozsypce, rozdarta pomiędzy byciem przerażoną a patrzeniem na najbardziej seksownego mężczyznę, jakiego w życiu spotkałam.

– W takim razie ja ci to mówię.

– Dziękuję.

– Panie i panowie, podchodzimy do lądowania w Santa Rosa. Wylądujemy za mniej więcej piętnaście minut, ale w tym czasie czekają nas kolejne turbulencje. Wygląda na to, że znad oceanu wieje silny wiatr. Wytrzymajcie, już za kilkanaście minut znajdziecie się bezpiecznie na ziemi.

– O Boże.

– Świetnie sobie radzisz – mówi Mac, a ja nie mogę powstrzymać śmiechu. – Naprawdę! Prawie jesteśmy na miejscu.

Przytakuję i mocno ściskam go za rękę, kiedy samolot podchodzi do lądowania. Nienawidzę tego uczucia, kiedy żołądek mi się skręca. Nigdy nie polubię wesołych miasteczek ani długich podróży samochodem. Choroba lokomocyjna to nie mit.

Wreszcie – wreszcie – jesteśmy na ziemi. Nigdy w życiu nie byłam taka szczęśliwa!

– Udało ci się! Przetrwałaś swoją pierwszą podróż samolotem – uśmiecha się z dumą Mac, a ja odwzajemniam jego uśmiech.

– Owszem.

A teraz mam zamiar zwymiotować.

Wkrótce samolot zatrzymuje się przy naszej bramce i drzwi się otwierają. Wstaję, chwytam walizkę i pędem wybiegam. Potrzebuję dostać się do łazienki. Teraz!

Pocę się. Serce mi wali. Jasne, atak paniki, w momencie kiedy nic mi nie zagraża – to całkiem w moim stylu!

Na szczęście łazienka znajduje się niedaleko bramki.

Pędem wbiegam do środka, znajduję wolną kabinę i wymiotuję tak, że całe ciało mnie boli i jestem mokra od potu.

Słodki Jezu, jak najszybciej muszę się dostać do hotelu.

Najważniejsze, że przetrwałam ten lot – teraz tylko to się liczy.

To niesamowite, ile potrafi zdziałać gorący prysznic, półgodzinna drzemka i dostarczony przez obsługę hotelową posiłek.

Kilka godzin później czuję się o niebo lepiej. A to się dobrze składa, bo muszę zejść na dół, wziąć udział w wieczorku powitalnym i nawiązać jakieś kontakty towarzyskie.

Miałam okazję już poznać kilka osób z branży winiarskiej, głównie przez Internet albo przez telefon. Cieszę się, że teraz poznam ich osobiście i wreszcie dopasuję twarze do głosów.

Pochylam się, żeby nałożyć szminkę, po czym radośnie uśmiecham się do swojego odbicia.

– Wymiatałam w tym samolocie! – pękam z dumy. – No dobra, może bardziej jakoś przetrwałam ten lot, ale w sumie to na jedno wychodzi.

Wzruszam ramionami i uważnie się sobie przyglądam. Wyglądam o wiele lepiej niż zaraz po przylocie. Wolę nie myśleć, co biedny Mac musiał sobie o mnie pomyśleć, kiedy tak wybiegłam, nawet mu nie dziękując. A ja po prostu się bałam, że jeśli otworzę usta, to na niego zwymiotuję, co by już było absolutną katastrofą.

Teraz moje włosy są pięknie ułożone, urocze spinki w kształcie różowych królików podtrzymują nad czołem duże loki. Mam na sobie czarną sukienkę w militarnym stylu, różowe buty na wysokich słupkach oraz odjazdową różową torebkę z lakierowanej skóry do kompletu.

Jestem gotowa do wmieszania się w tłum, picia wina i dokonywania towarzyskich podbojów.

Sala balowa jest prawie pełna. Tygodniowa konferencja zapowiada się intensywnie i imponująco. W planie są wycieczki do większości znajdujących się w okolicy winnic, warsztaty, wspólne kolacje…

Najbardziej się cieszę na myśl o odwiedzaniu winnic. To jedno z moich ulubionych zajęć! Podchodzę do baru, zamawiam kieliszek nieznanego mi bliżej lokalnego pinota, po czym odwracam się, żeby objąć spojrzeniem całą salę.

– Kat Myers?

Odwracam się i szeroko uśmiecham:

– Owszem.

– Jestem Sally Franks – przedstawia się rudowłosa ślicznotka, wyciągając w moją stronę dłoń. – Kilka razy rozmawiałyśmy przez telefon.

– A, pamiętam! Witaj, Sally. – Potrząsam jej ręką. – Jak tam w Denver?

– Znakomicie – odpowiada. – Ale zawsze miło na chwilę się wyrwać… Jak ci minął lot?

– Nieźle rzucało – uśmiecham się, ale czuję, że muszę natychmiast zmienić temat, bo nawet we wspomnieniach nie chcę tego ponownie przeżywać. Tymczasem ktoś za mną staje, a Sally wyraźnie rozszerzają się oczy.

– Wygląda na to, że czujesz się lepiej.

Mac. To niewątpliwie głos Maca. Przechodzi mnie dreszcz, kiedy się odwracam i podnoszę wzrok, żeby spojrzeć prosto w jego zielone oczy.

– Owszem – odpowiadam, sącząc wino. Zaraz, zaraz, czy w samolocie też był taki przystojny?

– Nie wiedziałam, że się wybierasz na tę samą konferencję?

– Miałaś na głowie inne sprawy – odpowiada bez zająknięcia, po czym zwraca się do barmana. – Poproszę to samo, co ta pani. I jeszcze jedną lampkę dla niej.

– A jeśli nie lubisz pinota? – pytam, przechylając głowę na bok.

– Lubię każde wino – odpowiada, puszczając do mnie oko.

O mój Boże…

– Masz tu wielu znajomych? – pyta, wskazując podbródkiem na Sally, która dołączyła teraz do innej grupki.

– Kilku. Ale prawie nikogo z nich nie znam osobiście, chyba że byli w stanie Waszyngton albo Oregon. A ty?

– Tak samo – odpowiada z szerokim uśmiechem. – To moja pierwsza konferencja w Napa Valley. I, muszę przyznać, od początku bardzo udana…

– Tak – parskam śmiechem, potrząsając głową. – Zajmowanie się jakąś szaloną laską z samolotu to faktycznie fantastyczny sposób na rozpoczęcie wycieczki!

– Owszem – mówi, z powagą patrząc mi w oczy. – Poza tym nie była szalona. Była tylko wystraszona. To co innego.

– Tak czy siak, teraz już ma się całkiem dobrze.

– To dobrze. – Lekko się uśmiecha, a mnie ściska się żołądek. Ma dołeczek w lewym policzku.

Mam ochotę go polizać.

Upijam kolejny łyk wina i uśmiecham się sama do siebie. Może sekswakacje w towarzystwie Maca to wcale nie taki głupi pomysł…

– Jaka myśl właśnie zaświtała w tej twojej ślicznej główce?

– Jeszcze nie jestem wystarczająco pijana, żeby ci powiedzieć – odpowiadam szczerze. Źrenice jego oczu na moment się rozszerzają, po czym po prostu uśmiecha się do mnie.

– Czego jak czego, ale wina tu nie brakuje.

– I dobrze!

Kilka godzin później, gdy nagadałam się już do woli z wieloma ludźmi – nowymi znajomymi oraz tymi, których już kojarzyłam, włączając w to Maca – Mac odprowadza mnie do pokoju.

Sekswakacje.

Jednak pod moimi drzwiami nachyla się i całuje mnie w policzek. Przyjacielski buziak w policzek. Spoglądam na niego spod zmarszczonych brwi.

– To mają być sekswakacje, a nie jakieś pieprzone dziewiętnastowieczne umizgi! – mruczę pod nosem, ale i tak jestem w szoku, że wypowiedziałam te słowa na głos, bo myślałam, że zostaną w mojej głowie.

– Seks co? – nie zrozumiał Mac.

– Nic. – Potrząsam głową i wyjmuję z torebki kartę do pokoju. – Dobranoc!

– Kat?

– Tak? – Oglądam się w jego stronę i cicho wzdycham na widok seksownego dołeczka w jego policzku oraz seksownie opinającej się na ramionach koszulki, kiedy swobodnie oparł się o framugę drzwi.

– Do zobaczenia rano.

– Już jest rano – przypominam mu.

– W takim razie zobaczymy się naprawdę niedługo. – Jeszcze raz całuje mnie w policzek i odchodzi, a ja wchodzę do pokoju, odkładam torebkę i wskakuję do łóżka.

– Cholerne sekswakacje wcale nie układają się tak fajnie, jak powinny – mamroczę pod nosem, po czym natychmiast zasypiam, pogrążając się w marzeniach sennych o seksownym zielonookim facecie z dołeczkiem w policzku.

Inne książki autora

Najpiękniejsza Upojenie

Najpiękniejsza PROBY KRISTEN

Easy Charm

Easy Charm PROBY KRISTEN

Easy Love

Easy Love PROBY KRISTEN

Smak ciebie

Smak ciebie PROBY KRISTEN