Easy Love

Easy Love

Tytuł oryginału: Easy Love
Tłumaczenie: Gabriela Iwasyk
Ilość stron: 304
Rodzaj: oprawa miękka
Format: 130x205
Data wydania: 2018-10-02
EAN: 9788324168101
Erotyka

Nowy gorący cykl autorki bestsellerowej serii Pokusa

 

 

 

Nowy Orlean, miasto zwane Big Easy. Tu wszystko jest na pełnym luzie: zabawa, muzyka, miłość…


Tom 1 serii Boudreaux o braciach i siostrach z rodziny potentatów przemysłowych z Nowego Orleanu

 

Eli Boudreaux jest prezesem rodzinnej firmy, która buduje statki w Nowym Orleanie, mieście zwanym Big Easy – „totalny luz”. Kocha swoją pracę, swoje rodzeństwo i kobiety… na jedną noc. Teraz jednak ktoś ze współpracowników zaczął go okradać. Jego siostra sprowadza na odsiecz swoją przyjaciółkę.

Kate O’Shaughnessy jest specjalistką od takich spraw. Wynajmowana przez firmy na całym świecie, potrafi wtopić się w każdy zespół, by od środka przeprowadzić śledztwo. Teraz zatrudnia ją Eli Boudreaux.

Chemia jest natychmiastowa. Lecz Eli jest przekonany, że nie potrafi kochać. A Kate jest pewna, że już nigdy nie zaufa mężczyźnie. Jednak południowy akcent, z jakim Eli wypowiada jej imię sprawia, że miękną jej kolana...

Czy zdołają zachować profesjonalny dystans, odkrywając razem uroki miasta – gorącego, tętniącego życiem i namiętnego jak pierwszy pocałunek? I co się stanie, gdy Kate skończy zlecenie i będzie musiała wyjechać...


KRISTEN PROBY uwielbia mocne historie miłosne i wyraziste postacie z poczuciem humoru. Jej bohaterowie to samce alfa, apodyktyczni, ale i opiekuńczy, a bohaterki są silne i namiętne.
Jej wydana w wielu krajach seria Ze Mną w Seattle to bestsellery ze szczytu amerykańskich list. Wszystkie kolejne tomy były na 1. miejscach Amazonu.

- Za ciężko pracujesz. – Głos dochodzi zza moich pleców. Stoję za biurkiem, podziwiając rozciągający się z mojego położonego na pięćdziesiątym czwartym piętrze gabinetu widok na nowoorleańską French Quarter i rzekę Mississippi. Słońce już grzeje jak szalone. Jest dopiero ósma rano, ale duszące, parne powietrze na zewnątrz już osiągnęło 30 stopni, czego jednak nie odczuwam w chłodnym, przyjemnym gabinecie.

Wygląda na to, że oglądam świat wyłącznie z okien gabinetu…

Skąd, do cholery, przyszło mi do głowy coś takiego?

- Ziemia do Eli… - odzywa się beznamiętnie Savannah zza moich pleców.

- Słyszałem cię. – Wkładam ręce do kieszeni i bawię się srebrną półdolarówką, którą dał mi ojciec, kiedy zająłem to stanowisko. Odwracam się, przed moim biurkiem stoi moja siostra, jak zwykle w nieskazitelnym kostiumie, akurat dzisiaj niebieskim, z wysoko upiętymi gęstymi, ciemnymi włosami i troską w oczach. – Poza tym przyganiał kocioł garnkowi! Wyglądasz na zmęczoną.

- Nic mi nie jest. – Spogląda na mnie groźnie zmrużonymi oczami i bierze głęboki wdech, a ja nie mogę powstrzymać uśmiechu. Uwielbiam ją wkurzać.

Zresztą jest to dziecinnie proste.

- Dotarłeś chociaż wczoraj w nocy do domu?

- Nie mam na to czasu, Van. – Opadam na fotel i pokazuję jej, żeby zrobiła to samo. Jednak ona podtyka mi pod nos banana i dopiero wtedy siada.

- Ale masz czas, żeby się gapić przez okno?

- Masz ochotę się dzisiaj pokłócić? Jeśli tak, to nie ma sprawy, ale najpierw mi może powiedz, o co się, do cholery, kłócimy? – Obieram banana i odgryzam kawałek, dopiero teraz do mnie dociera, że umieram z głodu.

Savannah powoli wypuszcza oddech i  potrząsa głową, mamrocząc pod nosem coś na temat durnych facetów.

Uśmiecham się do niej promiennie.

- Lance sprawia problemy? – To zaciskam ręce w pięści, to rozluźniam na samą myśl o tym, że może wreszcie będę miał okazję przywalić skurwielowi. Mąż Savannah nie jest moim ulubieńcem.

- Nie. – Rumieni się, ale wyraźnie unika mojego spojrzenia.

- Van.

- O, dobrze, że oboje tu jesteście – mówi Beau, energicznym krokiem wchodząc do mojego gabinetu. Zamyka za sobą drzwi, siada koło Savannah, bierze mi z ręki na wpół zjedzonego banana i dwoma kęsami zjada do końca.

- Przecież to moje! – Mój żołądek w ramach protestu wydaje głośne burknięcie, a ja się zastanawiam, czy nie posłać asystentki po pączki.

- Boże, ale z ciebie dzieciak! – odpowiada Beau, wrzucając skórkę do kosza na śmieci. Mój starszy brat jest o 3 centymetry wyższyniż ja, a ja mam 194 centymetrywzrostu, poza tym jest tak szczupły, jak w szkole średniej. Ale i tak dałbym mu radę.

- Po co właściwie tu przyszliście? – Odchylam się na fotelu i przecieram ręką usta. – Na pewno oboje macie mnóstwo roboty.

- Nie bądź taki mądry!

Savannah tylko kiwa głową, ale kiedy ona i Beau wymieniają spojrzenia, włoski na karku stają mi na baczność.

- Co się dzieje?

- Ktoś nas okrada. – Beau rzuca na biurko przede mną plik arkuszy kalkulacyjnych. Szczęka mu nerwowo drży, kiedy biorę arkusze i wpatruję się w kolumny cyfr.

- Gdzie?

- Tego właśnie nie wiemy – Savannah mówi cicho, ale głos ma twardy jak stal. – Ktokolwiek to jest, ukrył to naprawdę dobrze.

- To jak się o tym dowiedzieliście?

- Właściwie to przez przypadek – odpowiada rzeczowo Savannah, w tym momencie stuprocentowo skupiona na interesach. – Wiemy, że to musi być ktoś z rachunkowości, ale zostało to tak sprytnie ukryte, że nie mamy pojęcia ani kto, ani jak to robi.

- Wywalcie cały wydział i zatrudnijcie nowych ludzi – odkładam dokumenty i odchylam się na fotelu.

Beau parska śmiechem:

- Nie możemy wywalić ponad czterdziestu ludzi, z których większość nie ma nic na sumieniu, Eli! Tak się po prostu nie robi.

- Przecież w jakichś papierach musiał zostać jakiś ślad… - zaczynam, ale Savannah przerywa mi, energicznie kręcąc głową:

- Jesteśmy w pełni skomputeryzowani, pamiętasz? Nie ma żadnych papierów!

- No tak, chronimy pieprzone drzewa… Chcecie mi powiedzieć, że nikt nie wie, co jest, do cholery, grane?

- Nie chodzi o dużą sumę, ale wystarczająco dużą, żeby mnie wkurzyć – mówi cicho Beau.

- Ile konkretnie?

- Niewiele ponad sto tysięcy dolarów. Przynajmniej tyle się na razie doliczyliśmy.

- No tak, to wystarczająco, żeby mnie też wkurzyć. To nie to samo, co wziąć bez pytania karteczki samoprzylepne z magazynu.

- Poza tym trudno zobaczyć tu jakiś wzór. Gdyby to była taka sama suma, wybierana w tym samym czasie, bez problemu doszlibyśmy do tego, kto to. Nie chcę też spowodować masowej histerii w firmie. Nie chcę, żeby wszyscy myśleli, że przez cały czas patrzymy im na ręce.

- Ktoś nas okrada, a ty się martwisz o uczucia pracowników? – Marszczę czoło. – Kim ty, do cholery, jesteś?

- Beau ma rację – zgadza się z naszym starszym bratem Savannah. – W firmie, w której jeden z dyrektorów generalnych węszy po kątach nie możemy się spodziewać specjalnie wysokiego morale.

- Więc może zajmie się tym dyrektor finansowy? – proponuję, mając na myśli Savannah, jednak ona tylko potrząsa głową i się śmieje.

- Nie, raczej nie!

- W takim razie będziemy siedzieć z założonymi rękami, podczas gdy jakiś skurwiel zrobił sobie z firmy prywatny bankomat?

- Nie! – Savannah uśmiecha się promiennie, a jej śliczna twarzyczka się rozjaśnia. – Proponuję, żeby Kate O’Shaughnessy się tym zajęła.

- Twoja przyjaciółka ze studiów? – upewniam się i zerkam na Beau, jednak jego twarz nie wyraża wiele. Cały Beau.

- To jej zawód.

- Zaglądanie ludziom przez ramię? Musi być baaardzo lubiana…

- Jesteś dzisiaj nie w humorze – zauważa cicho Beau.

- Kate współpracuje z firmami, w których mają miejsce malwersacje. Zostaje w nich fikcyjnie zatrudniona, zdobywa zaufanie innych pracowników i prowadzi śledztwo w ukryciu.

- A ona w ogóle się na czymś zna? Przecież to będzie podejrzane, jeśli nie będzie miała pojęcia o swoim stanowisku.

- Ma dyplom MBA, Eli. Ale chciałabym, żeby pracowała u nas jako asystentka administracyjna. W ten sposób będzie miała oko na wszystkich i będzie zorientowana w sprawach firmy, poza tym będzie miała okazję rozmawiać z każdym. Jest sympatyczna, ludzie są polubią.

- Okej, mnie to odpowiada – zerkam na Beau. – A tobie?

- Jest to jakiś pomysł – zgadza się. – Żadne z nas nie ma czasu, żeby się tym zająć osobiście, a nie chcę tego powierzać obcej osobie. Tak jak wspomniała Van, ludzie gadają. Zależy mi na całkowitej dyskrecji. Kate podpisze wszystkie niezbędne umowy o zachowaniu poufności, a z tego, co słyszałem, jest naprawdę świetna w tym, co robi.

- Jeszcze jedno – Van pochyla się w moją stronę i patrzy mi głęboko w oczy. Zwykle to oznacza, że mam poważne kłopoty. – Masz się trzymać od niej z daleka.

- Nie jestem dupkiem, Van…

- Nie, mówię serio. Masz trzymać swoje łapska z daleka od mojej przyjaciółki. Jesteś męską dziwką, ale od niej wara.

- Licz się ze słowami! Nie jestem…

- Owszem, jesteś – zgadza się z nią Beau z szerokim uśmiechem.

Z westchnieniem wzruszam ramionami:

- Owszem,  z zasady nie umawiam się dwa razy z tą sama kobietą, ale to mnie nie czyni męską dziwką!

Van tylko podnosi brwi:

- Po prostu zostaw ją w spokoju.

- Jestem profesjonalistą, Van. Nie sypiam z podwładnymi.

- Czy to właśnie powiedziałeś tej asystentce, która kilka lat temu nas pozwała?

- Już nie sypiam z podwładnymi.

- Boże… - Van potrząsa głową, a Beau parska śmiechem. – To miła dziewczyna, Eli.

Zamiast odpowiedzieć, znacząco spoglądam na nią zmrużonymi oczami, po czym na fotelu. Kate to dorosła kobieta, a poza tym pewnie i tak mi się nie spodoba.

Minęło dobrych kilka lat, odkąd jakaś kobieta zdołała na dłużej przyciągnąć moją uwagę. Musiałbym do tej Kate coś poczuć.

- Dzwoń do niej.

Inne książki autora

Easy Charm

Easy Charm PROBY KRISTEN