Książę zmienia wszystko

Książę zmienia wszystko

Tytuł oryginału: A Duke Changes Everything
Tłumaczenie: Ewa Morycińska-Dzius, Joanna Nałęcz
Ilość stron: 336
Rodzaj: oprawa miękka
Format: 145x207
Data wydania: 2019-03-05
EAN: 9788324169405
Romans historyczny

Mężczyźni, którzy zdobyli bogactwo, lecz w głębi serca marzą o miłości.


Oto pierwszy z nich w pierwszym tomie cyklu Klub Książąt.


Nicholas Lyon jest współwłaścicielem okrytego złą sławą najbardziej elitarnego angielskiego klubu dla dżentelmenów. Nagle dziedziczy książęcy tytuł, którego nigdy nie pragnął, i posiadłość Enderley, z którą wiążą się tylko okrutne wspomnienia. Zamierza pozbyć się niechcianego spadku, sprzedać posiadłość, zwolnić służbę i wrócić do swojego życia w Londynie. Jest tylko jedna przeszkoda – piękna i energiczna panna Thomasina Thorne.
Thomasina od śmierci swego ojca zarządza Enderley. To jedyny dom, jaki zna. Jest więc gotowa na wszystko, by odwieść nowego księcia od jego zamiaru...

 

Christy Carlyle to autorka powieści z list bestsellerów „USA Today”.
Jej zmysłowe romanse historyczne z epoki wiktoriańskiej są wydawane również w Europie.

1

Londyn, sierpień 1844
Klub Dżentelmenów Lyona, parter


Wiesz, czemu przyszedłem, Lyon.
– Wiem tyle, że niepotrzebnie tracisz czas. – Nicholas Lyon czekał z nadzieją, że mężczyzna przyjmie z pokorą swój los i odejdzie. – Moja odpowiedź się nie zmieniła.
– Potwór…!
Mężczyzna dosłownie, chociaż szeptem, wypluł to słowo; jednak Nick dosłyszał ciche przekleństwo. Już tyle razy nazywano go podobnie, a nawet o wiele gorzej.
– Bywa, że z tego, że się jest potworem, odnosi się korzyści – oświadczył swemu gościowi.
Przyzwyczaił się do myśli, że opinia nikczemnika jest jego jedyną rękojmią wolności. Robił to, co mu się podobało, i nie było ważne, jak źle postępował.
Naturalnie w jego życiu czymś zwyczajnym były stłumione okrzyki przerażenia i ciekawskie spojrzenia nieznajomych na widok jego oczu, z których każde było innej barwy – jedno zielone, drugie niebieskie – i postrzępionej blizny, przecinającej lewy policzek.
Wiedział, że to nie jego wyglądu bali się ludzie. Bali się tego, jak bardzo go potrzebują. Bali się jego odmowy. Ale mimo to ciągle przychodzili. Pochód szukających zguby arystokratów, proszących o gotówkę nigdy się nie kończył.
W Klubie Dżentelmenów Lyona Nick odkrył, jak błogo być mistrzem w swoim fachu. Odpowiadał po prostu nieubłaganym „nie”.
Trzy litery. Jeden oddech. Wielka władza.
Arystokrata, który w tej chwili wisiał nad biurkiem Nicka, wyglądał, jakby miał lada chwila zacząć zionąć ogniem.
Policzki lorda Calverta pokrywały czerwone plamy, palce zaciskał w pięści tak mocno, że kostki aż trzeszczały. Nie spierał się ani nie żądał, jak to robili inni. Zamiast tego stał, milcząc ponuro. Aż do chwili wybuchu. To był skowyt, który zmienił się w ryk, jak potworny lament umierającego zwierzęcia.
Nick rozpoznał ten dźwięk. Zdarzyło mu się raz czy dwa w życiu czuć w sobie taki sam krzyk cierpienia, podnoszący się do gardła…
Strata. Rozczarowanie. Ruina.
Rozumiał nędzę, ale jego stanowczość była niezachwiana. Kiedy szło o interesy, instynkt Nicka rzadko zawodził.
– Sto funtów – wysapał szlachcic, ledwie mówiąc przez zaciśnięte zęby. – Siedemdziesiąt pięć?
– Nie prowadzimy negocjacji.
– Zrujnował mnie pan, Lyon. – Pochylając łysiejącą głowę, Calvert wciągnął z sykiem powietrze. – Proszę mi dać szansę odegrania tego, co straciłem.
– To pan sam się zrujnował. – Nick wysunął szufladę biurka i wskazał rząd leżących w niej starannie ułożonych dokumentów. – Mam tu wszystkie pańskie długi. Co jeszcze mógłby mi pan zaoferować na wymianę?
Nie oczekiwał odpowiedzi od Calverta. Cokolwiek ten szlachcic by mu zaofiarował, Nick nie przedłużyłby mu kredytu.
Tutaj, w tym niczym nieozdobionym pokoju obok swoich prywatnych apartamentów, Nick zgromadził prawdziwy majątek. Gracze nazywali go „meliną Lyona”.
Kiedy hazardziści potrzebowali gotówki, oferował im pożyczki z umiarkowanymi odsetkami, pod warunkiem zastawu. Tam właśnie można było znaleźć prawdziwe skarby: dzieła sztuki, starożytności, wreszcie posiadłości, które arystokraci postawili i przegrali. Jak pirat gromadzący łupy, tak Nick w ciągu pięciu lat zgromadził pokaźne dobra.
Nie mógłby powiedzieć, co mu sprawiało większą rozkosz: posiadanie rozbudowanych posiadłości wiejskich, w których nigdy nie był, czy rujnowanie aroganckiej szlachty.
– Proszę wziąć to. – Calvert ściągnął ze wskazującego palca pierścień z rubinem. – Nie jako pożyczkę. Po prostu niech mi pan zapłaci tyle, ile jest wart.
Nick nie odrywał wzroku od pełnych rozpaczy oczu gościa.
– Nie potrzebuję pańskich błyskotek.
Co ten szlachcic sobie myśli? Że kim jestem? Lichwiarzem z zapyziałych zaułków East Endu?
Przekrwione oczy wicehrabiego zauważyły oburzenie Nicka i natychmiast jego postawa uległa zmianie. Wyprostował się na całą swoją wysokość i mocno stanął na nogach.
– Jak pan śmie wtykać nos w historię mojej rodziny? Ten pierścień podarowała mojemu przodkowi sama królowa Elżbieta! – Wyniośle pociągnął nosem w sposób, jaki każdy arystokrata opanował do perfekcji, i dodał: – Wiem, skąd pan pochodzi, Lyon! Pański ojciec myślał, że jest pan bękartem. Co pan może wiedzieć o honorze czy szlachetności?
– Nic, ani du-du! – Nick obrzucił mężczyznę złym uśmiechem zaciśniętych warg i lekko wzruszył ramionami. – Nie obchodzi mnie historia życia, ani pańska, ani moja! – Podniósł się z krzesła za biurkiem i stanął naprzeciw wicehrabiego, szeroko rozstawiwszy stopy. – W tym pokoju, w moim klubie, pański tytuł znaczy tyle co nic. A moja odpowiedź jest taka jak poprzednio. Żadnych więcej pożyczek.
– Ty… ty cholerny bękarcie!
Uśmiech Nicka podsycił jeszcze gniew Calverta. Brzuchaty gość rzucił się do przodu, jakby chciał uderzyć.
– Coś nie w porządku, panowie?
Aidan Iverson wykazał, jak zwykle, idealne wyczucie czasu. Partner Nicka w interesach i właściciel jednej czwartej Klubu Lyona szeroko otworzył drzwi i wkroczył do środka. Głową sięgał wyżej niż większość mężczyzn, więc kiedy ten zajmujący wiele miejsca rudzielec stanął obok Calverta, wrzask arystokraty ścichł.
– Czy wolno mi będzie zawezwać pański kabriolet, sir? – Głęboki głos Iversona był tak gładki, a akcent tak wysmakowany, że nikt by się nie domyślił, że się wychował w najgorszych slumsach Londynu.
– Sprawa się na tym nie kończy, Lyon. – Calvert zmrużył oczy w groźne szparki. – Możesz zatrzymać moje weksle, ale nie wątp, że znajdę sposób, żebyś mi zapłacił.
Nick nasłuchał się w życiu tylu gróźb, ile złotych monet zawierał skarbiec klubu. Zrozpaczeni, pokonani mężczyźni, tacy jak Calvert, nie mieli nad nim żadnej władzy.
– Nie. Nie znajdzie pan.
Nick skinął brodą Iversonowi, który natychmiast wystąpił naprzód, żeby wyprowadzić szlachcica z pokoju.
Kiedy obaj wyszli, Nick starał się uspokoić oddech, otrząsnąć się z napięcia, rozluźnić pięści, które podczas całego zajścia miał zaciśnięte. Bękart. Podrzutek. Te epitety – te kłamstwa – dotyczyły go już od zbyt dawna!
Dosyć tego. W Klubie Lyona jego rodowód nie miał znaczenia. To, co miał, sam zarobił. To on trzymał kasę i rządził każdym wyzłoconym centymetrem kwadratowym tego klubu. Dumni arystokraci, tacy jak Calvert, którzy tu przychodzili i wszystko tracili, po prostu powiększali jego bogactwo.
Wdrapując się po ukrytych schodach, prowadzących z jego meliny na prywatny górny balkon otaczający klub, Nick obrzucił wzrokiem lśniące, wykładane marmurem ściany Klubu Lyona i zatrzymał go na grupie ubranych w czarne garnitury panów, tłumnie otaczających stoły gry.
Dziś wieczorem pierwszy raz – może w ogóle jedyny – chciał zatrzymać i podziwiać tę chwilę. Nie patrzeć w przyszłość, tam, dokąd go zawsze wiodła ambicja, ani wstecz na swoją paskudną przeszłość. To dzień dzisiejszy miał być kamieniem milowym. Minęło pięć lat od chwili, kiedy Klub Lyona otworzył swoje wrota dla gości. Pięć lat niewyobrażalnego sukcesu.
– Wysłałem go do jego miejskiego domu. – Iverson też się wdrapał po schodach i przyłączył do Nicka. – Czy on naprawdę stracił to wszystko, co mu pożyczyłeś miesiąc temu?
– Klub zarabia pieniądze tylko wtedy, kiedy jego członkowie tracą swoje.
– Uważaj na siebie, Lyon. Tacy faceci jak Calvert mogą sprawiać kłopoty. A co, jeżeli przekona swoich kumpli, żeby wycofali się z członkostwa, albo złoży zawiadomienie o nieuczciwych grach w Klubie Lyona?
– Nasze stoły są uczciwe.
Nick walczył, dobijał się i nawet czasem mówił nieprawdę, by osiągnąć sukces, ale nalegał, żeby klub działał bez oszustw. Dom pobierał działkę od każdego zakładu, ale to była rozsądna praktyka biznesowa.
– Hazardziści zawsze wracają, nieważne, jak dużo stracili. Ludzie uważają, że szczęście może się odwrócić. Nie ma potrzeby zmieniania warunków.
– To może nie być prawdą, jeżeli tacy ludzie jak Calvert zaczną powtarzać swoje zarzuty. On jest synem księcia.
– Ja też.
– Teraz to przyznajesz? – Iverson obrzucił Nicka rozbawionym spojrzeniem.
– Każde lustro to może przypomnieć.
Nie mógł się wyprzeć swoich cholernych czarnych włosów i bladoniebieskiego oka. Został napiętnowany podobieństwem do ojca, chociaż rzadko się dzielił tą historią z kimkolwiek. Tylko Iverson wiedział. Wielu członków klubu nie miało pojęcia o jego rodowodzie. Ale coraz bardziej soczyste plotki na temat zazdrości jego ojca przekonały starszego pana, że jego drugi syn jest bękartem, toteż nienawidził Nicka.
– Chociażbyś się, nie wiem jak, cieszył widokiem tych samobójczych arystokratów, to nie dotknie twojego ojca.
– Cieszę się, kiedy napycham forsą nasze kufry. Widok tych szlachciców trwoniących swoje fortuny jest mniej ważny. – Nick czuł perwersyjną przyjemność na widok ich upadku, tylko jeżeli byli współpracownikami ojca. – Nie podobają ci się moje me-
tody?
– Zawsze się zgadzam z powiększaniem konta klubu, ale lubię czasem spojrzeć w przyszłość, a przeszłość zostawić za sobą, tam, gdzie jest jej miejsce.
– Ja tak samo. – Nick z radością wyrzuciłby z pamięci swoją historię, gdyby mógł.
Iverson podszedł do barku, zastawionego drinkami i przekąskami.
– Teraz i zawsze myślmy bardziej o prestiżu klubu niż o jego zyskach.
Miał rację. Zresztą najczęściej tak było. Podobnie jak Nick, potrafił zmienić dany mu nędzny los w niewyobrażalny sukces. Po tym, kiedy w dzieciństwie musiał pazurami wydrapywać każdy grosik, teraz miał opinię jednego z najsprytniejszych inwestorów Londynu.
– Żaden z was nie musi się niepokoić. – Na schody wtargnął Rhys Forester, markiz Huntley, i stanął przy barku na kółkach, uzupełniając swoim przybyciem trio właścicieli Klubu Lyona. – Nasze księgi są w porządku. O czym najlepiej wie Nick, który ciągle w nich tkwi po uszy. – Wskazał stertę ksiąg, nad którymi przedtem pracował Nick. – Dobry Boże, człowieku! Czy ty nigdy nie przestajesz pracować?
– Odkryłem pewną omyłkę w obliczeniach i musiałem szukać miejsca, w którym był błąd. – Nick spraw interesu pilnował jak oka w głowie. Przyjemności, kiedy ich szukał, organizował bardzo dyskretnie. Klub prosperował jak dobrze nakręcony zegarek, gdyż Nick dbał o każdy szczegół.
– Wynająłbyś kogoś do prowadzenia tych ksiąg. – Huntley zmarszczył czoło i przesunął palcami po swoich już beznadziejnie zmierzwionych blond włosach. – Oszczędzaj energię na inne dążenia… – stwierdził z sugestywnym uśmieszkiem.
– Miałbym pozwolić komuś innemu na tyle zabawy? – Nick za nic w świecie by nie zrezygnował z kontrolowania finansów klubu. Nikomu innemu by ich nie powierzył. – Zresztą ja lubię liczby. Ufam im. Są rzeczywiste i nieskomplikowane.
– Rób, co chcesz. – Beztroski wyraz twarzy Huntleya stał się figlarny. – Ja tam wolę tancerki z music hallu i kolacyjki o północy… A wy macie szczęście, panowie, bo tego wieczoru zaplanowałem udział was obu. – Podniósł do góry kieliszek z szampanem, upił odrobinę i znowu podniósł na wpół pusty. – Ale najpierw toast. Nalejcie sobie szampana.
Iverson wygiął rudą brew i spojrzał niechętnie na kieliszek musującego wina.
– Nigdy tego nie lubiłem. Za dużo bąbelków.
Huntley się skrzywił.
– Mógłbyś dodać swojemu życiu trochę gazu! Ty też, Lyon. Zrobiliście się ostatnimi laty nie do wytrzymania ociężali.
– Dlatego że się nie wieszamy na żyrandolach jak wariaci?
– Ja spadłem z żyrandola, o czym obaj doskonale wiecie. Osobiście obwiniam o to absynt. – Huntley znów podniósł kieliszek i wypił do dna. – Zresztą zapłaciłem za to słoną cenę. Tygodniami musiałem leczyć w łóżku swoje rany.
– Nie wygląda na to, żebyś zmniejszył tempo. – Nick spędził więcej czasu na przeglądaniu „The Times”, szukając wiadomości handlowych, niż słuchając londyńskich plotek, ale Huntley był na językach wszystkich skandalistów w mieście.
– Tam, gdzie mężczyzna ma silną wolę, zawsze jest droga. – Huntley podniósł nowy kieliszek szampana. – A teraz toast w ręce dwóch najbardziej upartych bękartów, jakich kiedykolwiek znałem.
Nick uśmiechnął się szeroko do obu przyjaciół.
Nie lubił myśleć o czasach, kiedy naciągał ludzi na pieniądze, żeby sobie zapewnić dach nad głową na każdą noc. W jakiś sposób udało mu się zaprzyjaźnić z tymi dwoma beztroskimi londyńczykami. Iverson wiedział, co to niedostatek, zaś Huntley oceniał ludzi po ich charakterach, a nie po kolorze krwi.
– Za jeszcze wiele lat sukcesu! – Podniósł wysoko kieliszek, Iverson i Huntley postąpili tak samo.
– Co teraz będziemy robili? – Pytanie Huntleya było dokładnie takie, jakie Nick zamierzał zadać.
– Więcej – odpowiedział z uśmiechem. – Większy klub. Może jakieś kolejne przedsiębiorstwo. Co byście myśleli o luksusowym hotelu w samym sercu Londynu?
– To za mało. – Iverson się przeciągnął z błyskiem w oku. – Nie wolno nam się bać marzeń o czymś większym.
– Mosty? Statki parowe? – Nick przewrócił oczyma. – Starasz się mnie skusić do wsparcia jednego z twoich projektów przemysłowych?
– Przyszłość należy do twórców, przyjacielu. – Głos Iversona pogłębił się; zaczął gestykulować, rozpalony tematem. – Nie po prostu jakiś tam most. Najdłuższy most, jaki kiedykolwiek zbudowano w Anglii. Nie jakiś tam statek parowy. Najszybszy, jaki kiedykolwiek przepłynął Atlantyk!

Inne książki autora

Niekoniecznie książę Książę zmienia wszystko

Niekoniecznie książę CARLYLE CHRISTY